– Mam cię!! – usłyszał głos czarownicy nad uchem, która capnęła go kościstymi palcami i przyciągnęła do siebie. Ona jednak też zamarła, kiedy tylko uniosła wzrok. Powoli wyprostowała się, wciąż przyciskając do piersi oniemiałego złodzieja.
Jak okiem sięgnąć, w odległości nie więcej, jak dziesięciu staj, wznosiły się przed nimi szare ściany z litych skał, tylko gdzieniegdzie poprzetykanych plamami przybrudzonej zieleni. Grań rysowała się tak wysoko, że musieli zadzierać głowy, by ją dojrzeć; wtedy też zauważyli, że niebo jarzy się barwą wierzbownicy, co oznaczało, że słońce właśnie wstaje, choć wciąż pozostaje skryte za skalnym murem.
„To dlatego myślałem, że jeszcze jest przed brzaskiem", pojął Ramin. Mimo iż za pasmem gór dzień już wstał, znajdowali się po jego zachodniej stronie, więc cień szczytów spowijał jeszcze głębokim mrokiem całą kotlinę. W powietrzu unosiła się lekka, specyficzna woń, ale nim złodziej zdołał ją rozpoznać, od północy zawiał delikatny wietrzyk, który porwał ją ze sobą i rozproszył w porannej mgle.
Ramin rozejrzał się wokół, pieczołowicie wyłuskując z ciemności niewyraźne kształty. Chat takich jak ta, na której progu stali, naliczył kilkanaście, choć ta „ich" była zdecydowanie największa i najbardziej okazała. Stały wszystkie w niewielkich odległościach od siebie, tak że od jednej do drugiej dało się przejść dosłownie w kilka kroków. Sprawiałoby to iście sielskie wrażenie, gdyby nie to...
– Gdzie są ludzie? – szepnęła czarownica, która musiała dostrzec to samo. Złodziej nie odpowiedział; sam łamał sobie nad tym głowę. Wbrew zdradzieckiemu przypływowi lęku, który karmił się jego najczarniejszymi wspomnieniami i który nakazywał mu natychmiastową rejteradę, jeszcze raz dokładnie przebiegł wzrokiem osadę chata po chacie. Jedna była zniszczona, spalona i kompletnie zawalona, to fakt, ale reszta wyglądała tak, jakby ich mieszkańcy mieli lada chwila wrócić.
– Może jeszcze śpią...? – zaproponowała znów czarownica, ale nawet ona zdawała się nie wierzyć w to, co mówi. Ramin potrząsnął głową i wskazał brodą na ścieżkę prowadzącą ku obszernemu placowi pośrodku, zapewne dawnemu miejscu zebrań i sercu osady. Była zarośnięta chwastami niemal na całej szerokości, jeśli nie liczyć wąskiego pasa – tak wąskiego, że mogła się nim swobodnie poruszać tylko jedna osoba.
– Nie ma ich.
Głos Gauranga sprawił, że oboje drgnęli. Czarownik zbliżał się do nich od prawej strony, w ręce dźwigając cebrzyk z wodą. Zatrzymał się w odległości kilku kroków i postawił swój balast na ziemi, jakby musiał odsapnąć po takim wysiłku. Powiódł wzrokiem dookoła i odgarnął z czoła włosy.
– Już ich nie było, kiedy tu przybyłem – dodał tonem usprawiedliwienia.
– Co się mogło stać?– spytała czarownica.
– Nie wiem – wzruszył ramionami. – Ale mam pewne przypuszczenia. Niebawem zresztą sami się przekonacie, ale teraz lepiej, żebyście weszli do środka. Twoją ranę trzeba przemyć – wskazał na ramię czarownicy.
Ramin byłby zaprotestował, ale wciąż uwięziony w delikatnym, lecz stanowczym uścisku palców, nie miał zbyt wiele do gadania. Czarownica posłusznie zawróciła do środka, przecięła zewnętrzną izbę (w której złodziej odnotował rozłożone i zmięte posłanie; znak, że Gaurang spędził tę noc w tej samej chacie) i skierowała się do wewnętrznego pomieszczenia. W międzyczasie świeca, która dotąd oświetlała nikłą, mdłą poświatą jego wnętrze, zgasła (czy może zdmuchnął ją przeciąg), pogrążając je w ciemności i nieprzyjemnym, woskowym zaduchu. Jeszcze nim ich oczy przyzwyczaiły mroku, od strony okna rozległ się rumor i srebrne szczeliny pomiędzy deskami okiennic zaczęły się przemieszczać.
CZYTASZ
Skrzat i czarownica
FantasyZłodziej Ramin ma prawdziwego pecha: nie dość, że wskutek niezamierzonego (wyjątkowo!) konfliktu z prezbiterem Palawy musi bezzwłocznie uciekać z miasta, to jeszcze jego ostatnią ofiarą pada czarownica - która za karę zmniejsza go do rozmiarów skrza...