Rozdział 11 - Czarownik z kotliny (cz. 1)

32 7 0
                                    


W izbie panowała cisza, jeśli nie liczyć miarowego oddechu czarownicy. Spała już od dobrych kilku godzin, sądząc po topniejącej świecy, którą pozostawił Gaurang, a która stopniowo, w miarę jak jej knot schodził coraz niżej nad horyzont stołu, okrywała to, co znajdowało się pod nim, dłuższymi cieniami. Nie ulegało wątpliwości, że niebawem zgaśnie, ale o ile Ramin dobrze liczył, niedługo i tak powinien nastać świt, a wówczas nawet przez zatrzaśnięte okiennice powinno wedrzeć się do środka nieco dziennego światła.

Bardzo, bardzo chciał się dowiedzieć, gdzie się znajdują. W jego głowie roiły się setki pomysłów, jak czmychnąć z kryjówki czarownika, ale żadnego z nich nie mógł dopracować w szczegółach, dopóki nie wiedział, na jakim terenie się znaleźli. Ignorując obolałe mięśnie i stawy, zdążył obejść izbę z tuzin razy, ale nie znalazł żadnego wyjścia. Jedynymi drogami na zewnątrz były okno i drzwi – jedne i drugie zamknięte i poza jego zasięgiem.

Jako pierwsze zbadał okno. Nie było zaślepione szybą, lecz mozaiką z rybich pęcherzy, co świadczyło o tym, że znajdują się na wsi, gdzieś daleko od takich zdobyczy cywilizacji, jak szyby (choć szkło, jak wspomniał z niechęcią Ramin, wciąż jeszcze dostający ataku klaustrofobii na samo wspomnienie słoja, mimo wszystko tu dotarło). Oznaczało to wprawdzie, że do sforsowania go wystarczyłby nóż, a nawet dowolny z jego mikruśnych wytrychów... gdyby nie fakt, że od zewnątrz znajdowały się zasunięte na prowadnicach okiennice. Przy swoim wzroście nie byłby w stanie poruszyć masywnych desek, zresztą nie wiedział, co znajduje się na zewnątrz – a przy próbie pokonania przeszkody niewątpliwie narobiłby hałasu i zaalarmowałby wszystkich dookoła, kimkolwiek by nie byli.

Skupił się zatem na drzwiach. Musieli znajdować się w jakiejś wewnętrznej izbie, której właściciel nie miał potrzeby oddzielać od reszty pomieszczeń zamkami; tak naprawdę nie posiadały nawet klamki, tylko uchwyt, który pozwalał je wygodnie pchnąć. Ramin zachodził w głowę, czy wobec tego Gaurang – który dał im jasno do zrozumienia, by nie opuszczali izby – zablokował je jakoś od zewnątrz, ale przecież gdyby czymkolwiek by je zabarykadował (lub na przykład zatrzasnął na sztabę), byłoby to słychać, a tymczasem po zamknięciu drzwi dobiegł go tylko odgłos kroków czarownika. Czy więc zatem nie byli uwięzieni? Tego nie miał się jak dowiedzieć, póki czarownica spała. Dla czczej rozrywki jednak począł rozważać, jak otworzyć te przeklęte drzwi.

Uchwyt znajdował się na wysokości ręki dorosłego człowieka, a więc zdecydowanie za wysoko dla Ramina. Musiałby zdobyć coś, czym mógłby o niego zaczepić i odciągnąć drzwi ze swojego miejsca... albo niekoniecznie, doszedł do wniosku. Pod ścianą stała komoda, której blat znajdował się na dogodnej wysokości. A więc dobrze, załóżmy, że ma sznur z obciążnikiem...

„Wstążka... Wstążka z kawałkiem biżuterii. Jakiś koralik?" – poprawił się w myślach, bo przypomniał sobie, że wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że znajdują się w izbie małżeńskiej jakiejś zamożnej pary. Naczelnika wioski może? Wróci do tej myśli później. A więc wstążka, w tym zdobionym kuferku na pewno jest niejedna. Obciążnik? Przecież ma wciąż swoją monetę, ukradzioną z Bahadur, chwilowo bezpiecznie schowaną pod posłaniem czarownicy. Otwór w środku, wykonywany dla zmniejszenia wagi i kosztu produkcji niższych nominałów, czynił ją idealnym obciążnikiem.

Zwizualizował sobie w myślach, jak przerzuca wstążkę przez uchwyt, a następnie za pomocą końca z obciążnikiem wiąże na nim pętlę. Aby za pomocą tego zaimprowizowanego arkanu odciągnąć drzwi, musiałby wdrapać się na komodę – bez problemu, załatwione. Ale czy drzwi nie są zbyt ciężkie dla jego rąk? Przydałaby się dźwignia... nie, wał korbowy. Wał mógł zrobić ze świecy; nie tylko miała idealną grubość, ale też w miękki wosk bez najmniejszego problemu wbiłby korbę, nawet bez użycia jakichkolwiek narzędzi. Tylko z czego ją zrobić...?

Skrzat i czarownicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz