Rozdział 9 - Jad (cz. 2)

38 9 5
                                    


Nie było czasu, by odliczyć do pięciuset, więc Ramin musiał zadowolić się znieruchomiałym okiem bestii jako znakiem, że naprawdę nie żyje. Powoli wypuścił z płuc powietrze i wyprostował się, wciąż stojąc na piersi zwierza niczym generał na zdobytym wzgórzu. Nawet nie zauważył, kiedy wkoło zapadła cisza. Z piersi wyrwało mu się westchnienie, gdy dostrzegł dzieło zniszczenia. W czasie, kiedy on odniósł triumf nad jednym wilkołakiem, czarownica położyła trupem sześć i tak jak on dyszała teraz ciężko, stojąc samotnie na usłanym ścierwem polu walki. Nadchodził świt i jej sylwetka na tle siniejącego nieba rysowała się ciemną plamą niczym cień samej siebie. Właśnie dlatego nie od razu zauważył, że coś jest nie tak.

– Musimy iść – wydusiła, szczękając zębami, a on, głupi, pomyślał, że widocznie jest jej zimno – bo faktycznie w tej najchłodniejszej porze dnia panował przenikliwy ziąb. Szybko jednak zrozumiał, że nie w tym rzecz.

– Hej, Olbrzymko! Wszystko w porządku? – zapytał, kiedy dostrzegł, że ta powłóczy nogą. Nie odpowiedziała, tylko capnęła go niedbale, jakby ze złością, i zatknęła go sobie do kaptura. Już wtedy powinien był zauważyć, że porusza tylko jedną ręką.

Czarownica dała krok nad wilkołakiem, którego rozpołowiła jako pierwszego, zamierzając kontynuować wspinaczkę na wzgórze, na które zmierzali, nim zostali napadnięci. Powinęła jej się jednak noga i zamiast ruszyć pod górę, sturlała się o dobrych parę sążni w dół. Szczęściem Ramin zdążył w porę wyskoczyć, bo przetoczyłaby się po nim jak kamień z lawiny.

– Oszalałaś?! – krzyknął w ślad za nią, ale wtedy wydało mu się podejrzane, że nie wstaje, mimo że przecież w nic nie uderzyła, a wysokość, z jakiej się stoczyła, nie była duża. Niewiele myśląc, popędził w dół.

– Hej! Hej!!

Leżała z głową zakrytą kapturem; odsunął go i zamarł. Była blada jak trup, a jej usta przybrały siną barwę. Już domyślił się przyczyny, dlatego począł gorączkowo szukać rany. Znalazł ją łatwo, na lewym ramieniu: głęboka na palec i szeroka na piędź, już jątrząca, mimo że od chwili zranienia nie minął nawet kwadrans.

„Jad, muszę wyssać jad!!", przemknęło mu przez myśl. Nigdy wcześniej nie spotkał wilkołaka, ale któż nie wiedział, że ślina tych bestii była śmiertelną toksyną? Szybko jednak napotkał poważną przeszkodę: z rany tej wielkości człowiek normalnego wzrostu miałby problem wyssać jad, a co dopiero on. Tak się jednak składało, że byli w środku lasu sami, a na sprowadzenie pomocy nie było ani czasu, ani możliwości. Nie pozostało więc nic innego, jak próbować samemu.

Po minucie Raminowi zdrętwiał język, po dwóch policzki razem z podgardlem. Po czterech zaczęły go szczypać oczy, a po sześciu poczuł sztywnienie w palcach u rąk. Kiedy zaczęło mu mrowić w klatce piersiowej, przerwał w obawie, że lada moment jad porazi mu mięśnie oddechowe. Obrzucił spojrzeniem czarownicę; wciąż pozostawała tak samo blada i zimna, choć płytki, urywany oddech świadczył o tym, że jeszcze żyje. Mimo iż nie miał pewności, czy jego starania odnoszą jakikolwiek efekt, postanowił kontynuować resuscytację, gdy tylko choć częściowo ustąpią jego własne objawy. Tymczasem, aby zająć niespokojne myśli i ręce, postanowił przykryć czymś czarownicę, by nie traciła tak szybko ciepła.

„Człowiek grzeje się sam od siebie", przypomniały mu się słowa ojca, które ten często powtarzał w owych czasach tak dawnych, że nieraz wydawało mu się, że mu się tylko przyśniły. „Dlatego aby się ogrzać, musisz stworzyć przestrzeń, która zatrzyma twoje własne ciepło". Czy będzie potrafił zbudować szałas, tak jak w dzieciństwie, kiedy czasem wraz z braćmi spędzali noc w górach – górach znacznie przyjaźniejszych i bezpieczniejszych niż te?

Skrzat i czarownicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz