Rozdział 2 - Czarownica

90 16 27
                                    


Nim ponownie ujrzał światło – już nie dnia, lecz świecy – zdążył dojść do kilku wniosków. Po pierwsze, to nie czarownica się powiększyła, tylko on został pomniejszony i mierzy teraz nie więcej, niż jedną stopę. Po drugie, jego sytuacja przestała być tragiczna, a stała się absurdalna. Powinien jak najszybciej uchodzić z miasta, w czym rzecz jasna aktualny rozmiar mógłby być pomocny – ale uciekając od czarownicy w tym stanie, przekreśliłby swoje szanse na powrót do normalnego wzrostu. Musiał więc pozostać w jej kieszeni i liczyć na to, że uda mu się ją udobruchać i nakłonić do odczarowania go. Jak po tym ucieknie z miasta, zwłaszcza że już na pewno go szukają – tym będzie się martwił później.

Czarownica poruszała się w dziwny sposób, jakby chwiejąc się. Wcześniej, kiedy obserwował ją z poziomu ulicy, a potem z dzwonnicy, nie zauważył w jej ruchach nic osobliwego, ale teraz ustawiczne bujanie przyprawiało go o mdłości. Przyszło mu do głowy, że może jednak zdołał ją trafić – zaśniedziałą tablicą lub bezpośrednio, którymś z ciosów lub kopniaków – i sprawiło mu to pewną satysfakcję, choć oczywiście zmniejszało to jego szanse na pobłażliwe potraktowanie z jej strony.

Kiedy wreszcie wyciągnęła go z kieszeni, czuł się jak szczur lądowy, który pierwszy raz zaciągnął się na statek – nie mógł ustać na własnych nogach i obawiał się, czy nie puści pawia. Biorąc pod uwagę, że wciąż był zakneblowany, stanowiło to nie lada zagrożenie dla jego już i tak niepewnego żywota. Czarownica obrzuciła go przelotnym spojrzeniem i oszczędnym gestem różdżki uwolniła mu usta. To dawało nadzieję.

– Czy twój ojciec... – wybełkotał Ramin, starając się opanować torsje. Nie był w nastroju do umizgów, ale czas naglił. – Czy twój ojciec był może zdunem?

– Nie – rzuciła krótko kobieta, nawet na niego nie patrząc. Odkąd postawiła go na stole i uwolniła z knebla, przestała się nim interesować. Zamiast tego majstrowała coś przy lampie: wyjęła ze środka świeczkę, otworzyła szeroko drzwiczki obudowy i z uporem mamrotała coś, dotykając kolejnych jej części. Ramin ze zdumieniem patrzył, jak na jej rozkaz lampion przeobraża się: rośnie, wygina się i zmienia kształty. Początkowo nie mógł dojść do tego, co czarownica chce osiągnąć, ale szybko dostrzegł, że obudowa lampy systematycznie zmienia się w niewielką klatkę. Przełknął ślinę.

– To... jak to robisz, że na twój widok robi się mężczyznom gorąco? – Nawet w jego własnych uszach jego ulubiona gadka wypadła słabo. Czarownica jednak całkiem go zignorowała. Postanowił spróbować jeszcze raz.

– Domyślam się, że masz wiele sióstr. Pewnie tęsknisz za nimi, skoro widujesz je tylko w nocy?

Tym razem doczekał się reakcji, ale zupełnie nie takiej, jakiej się spodziewał. Czarownica odwróciła się do niego ze wzburzeniem.

– Uważasz, że jestem ulicznicą?!

– Nie!! Gwiazda! Mówię o gwiazdach! Do licha, co jest z tobą nie tak?!

Czarownica, najwyraźniej nieco udobruchana, powróciła do pracy. Klatka była już prawie gotowa, więc Ramin począł myśleć intensywnie. Kobieta była zwyczajnie zbyt tępa, by podziałała na nią jego finezja. Musiał więc – nieco wbrew sobie – zejść z tonu i uderzyć bardziej bezpośrednio.

– Posłuchaj... Nie wierzę, że taka piękna kobieta jak ty potrafi się długo gniewać.

I tym razem jego słowa nie odniosły zamierzonego skutku; gorzej! Czarownica ponownie capnęła go i wepchnęła do klatki, po czym zamknęła starannie drzwiczki. Kiedy tylko to zrobiła, zachwiała się i tylko fakt, że miała za sobą krzesło, na które opadła, uchronił ją przed upadkiem na ziemię. Oparła łokcie o stół i trwała tak przez chwilę bez ruchu, z palcami przyciśniętymi do skroni. Coś mokrego i lepkiego kapnęło na blat, potem znowu. Kiedy wreszcie kobieta podniosła głowę, przestrzeń pomiędzy jej nosem a ustami połyskiwała karminowo. Ramin patrzył ze wstrętem, jak zbiera niedbale krew wierzchem dłoni, a następnie wyciera ją w spodnie. Postanowił, że nie będzie już więcej próbował jej schlebiać. Przyrównywanie jej do spiżowych posągów, do rusałek lub do kaskad kwitnących glicynii, co także miał w zanadrzu, plasowało się zwyczajnie poniżej wszelkiej godności – nawet jego godności, którą cechowała znaczna elastyczność, ściśle powiązana z położeniem, w jakim się w danym momencie znajdował.

Skrzat i czarownicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz