Rozdział 7 - Uciekinierzy (cz. 1)

30 9 0
                                    


To zdecydowanie nie było miękkie lądowanie. Ramin niewiele pamiętał z lotu poza paraliżującym przerażeniem. Dotąd sądził, że nie ma lęku wysokości i wyśmiewał się z kolegów po fachu, którym na dachach Palawy miękły kolana, ale tego dnia przekonał się, że KAŻDY boi się wysokości. Różnica tkwi tylko w tym, jak dużej.

Kiedy już było po wszystkim i wiatr przestał nimi miotać bezwładnie ponad miastem, a potem rozciągającym się za nim od północy lasem, odkrył, że wciąż zaciska kurczowo pięści na koszuli czarownicy niczym małpiątko wczepione w sierść swojej matki. Odskoczył od niej i wytarł dłonie w spodnie. Miał nadzieję, że w czasie lotu nie krzyczał – albo że przynajmniej pęd powietrza zagłuszył jego histeryczne wrzaski.

Jedno spojrzenie na czarownicę wystarczyło mu jednak, by ocenić, że nawet jeśli darł się jej wprost do ucha, to nie jest tego świadoma. Wylądowała wprawdzie na nogach, i to nie zahaczywszy po drodze o prawie żadną gałąź, mimo iż las w tym miejscu był już dość gęsty – ale zaraz potem runęła jak kłoda na ziemię, nieomalże miażdżąc Ramina swym ciężarem. Leżała teraz z zamkniętymi oczami i robiła ciężko bokami, jak gigantyczne zdychające zwierzę.

„No, przynajmniej pierwsza część planu wykonana", rzekł do siebie złodziej, bo już przez moment zwątpił, czy uda mu się wydostać z miasta, a przede wszystkim z płomieni. Stan czarownicy jednak trochę go trapił. Założył, że gdy tylko opuszczą Palawę, podejmą dalszą ucieczkę. Czarownica jasno ostrzegła go jeszcze w celi, że nie jest w stanie unieść ich dalej niż na jakieś dwie, trzy mile. To była tylko kwestia czasu, nim ruszy za nimi pościg i zostaną schwytani.

Odczekał kilka minut, by dać kobiecie odetchnąć, ale kiedy po tym czasie się nie ocknęła, trącił ją butem. Nie doczekał się żadnej reakcji, więc próbował nią potrząsnąć, co rzecz jasna przy różnicy rozmiarów, jaka ich dzieliła, było prawie niewykonalne. Już myślał, że będzie musiał uciec się do przemocy, kiedy przyszło mu do głowy coś jeszcze. Wdrapał się na jej bark i pociągnął ją za ucho. Kobieta pacnęła w jego stronę ręką, jakby chciała się opędzić od natarczywej muchy, i tylko dzięki refleksowi zdołał uchylić się w porę i nie dostać po głowie. Ostatecznie jednak czarownica uchyliła powieki.

– Daj mi... trochę odpocząć – wymruczała, jakby przeszkadzał jej w drzemce, a nie próbował ustrzec przed śmiertelnym niebezpieczeństwem.

– Nie ma czasu na spanie! – zdenerwował się. Przed oczami stanęła mu scena w gospodzie, kiedy właśnie przez narkoleptyczny letarg, w jaki zapadła po zamknięciu go w klatce, o mało nie został złapany razem z nią. Jasne, że w lesie miał większe szanse na ucieczkę niż wtedy, ale przecież jeśli ją pojmą, on sam znajdzie się z powrotem w punkcie wyjścia, a na domiar złego Wielka Sprawiedliwość z pewnością dopilnuje, by czarownica drugi raz nie wyślizgnęła jej się z łap.

Zeskoczył na ziemię i zaparł się z całej siły o bark czarownicy.

– No... wstawaj... że... – wycedził przez zęby. Co było do przewidzenia, nie przesunął jej nawet o piędź. Odwrócił się plecami i spróbował się odepchnąć piętami. Efekt był taki, że choć owszem, czarownica nieco wychyliła się w stronę, w którą pchał, to kiedy tylko nacisk zelżał, przetoczyła się na plecy, a on znów musiał salwować się ucieczką, żeby nie zostać przez nią przyciśnięty do ziemi. Wreszcie mokry jak szczur i zziajany dał sobie spokój. Kopnął ze złością jakąś szyszkę. Po prostu nie było sposobu, by ruszyć tę babę z ziemi, dopóki sama się nie obudzi i nie wstanie.

– Skaranie boskie z tą wiedźmą! – wymamrotał Ramin do siebie i rad nierad przemaszerował z powrotem w stronę jej frontu, by nie przegapić momentu, kiedy się obudzi, i wówczas natychmiast kazać jej ruszać w drogę.

Skrzat i czarownicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz