Wciąż miał przed oczami szmaragdową różdżkę Gauranga, kiedy wreszcie sen na dobre go opuścił. Przez chwilę gapił się bezmyślnie w drewnianą powałę, a potem przeniósł wzrok na zgarbione plecy czarownicy, od rana ślęczącej nad swoim zwojem i niepomnej na całonocną gorączkę, która ustąpiła dopiero o świcie.
– Mógłbym odtworzyć twoją różdżkę – odezwał się. Jego głos, który zmącił ciszę panującą w izbie, w jego własnych uszach zabrzmiał chrapliwie i matowo. Zresztą może po niespokojnej nocy rzeczywiście taki był. Teraz pozostało tylko odczekać na odpowiedź, która rozwieje jego ostatnią nadzieję na rychły powrót do normalności. Olbrzymka, w przeciwieństwie do Gauranga, nie wyśmieje go otwarcie, tego mógł być pewien. Podobnie jak tego, że nie pozostawi mu żadnych złudzeń.
– Obudziłeś się – odpowiedziała czarownica. Nie odwróciła się, ale słyszał w jej tonie, że się uśmiechnęła po swojemu, tak nieznacznie, że prawie można by ten uśmiech przegapić. Z jakiegoś powodu zirytowało go to bardziej, niż gdyby zwyczajnie wybuchnęła śmiechem. Jej pozbawiona złośliwości natura sprawiała, że gdy ich światopoglądy ścierały się ze sobą, zamiast z miejsca wykorzystać okazję, by udowodnić przeciwnikowi własną wyższość, traktowała go z pobłażliwością, jak dziecko.
Nie dał się jednak zbić z tropu, musiał mieć pewność.
– Nie mam pamięci drzeworytniczej, tak jak ty, ale umiem podrobić każdy przedmiot, który zobaczę. Pamiętam twoją różdżkę na tyle dobrze, że mógłbym wykonać identyczną.
– Chyba nie powinieneś się przy mnie chwalić tym, że poza kradzieżami zajmujesz się też fałszerstwem.
– Do licha, Heba!! – Tym razem czarownica odwróciła się do niego ze zdumieniem na dźwięk swojego imienia. Dopiero teraz uświadomił sobie, że nigdy mu go nie wyjawiła, a on o nie nie pytał. – Nie baw się ze mną w kotka i myszkę, tylko powiedz wprost, dlaczego to nie zadziała!!
Czarownica nie odpowiedziała od razu. Wyciągnęła do niego rękę, a on niechętnie wdrapał się jej na dłoń. Przestawiła go na stół, obok zwoju, nad którym pracowała. Lewe ramię wciąż jeszcze miała bezwładne, przypominające wypchaną gałganami pończochę, a nie ludzką kończynę, więc rolujące się końce musiała obciążyć czarką wotywną z jednej strony, a tekturową tubą z drugiej.
Postąpił o krok do przodu, kładąc stopę na zwoju, żeby przerwać jej pracę i zmusić do spojrzenia na niego.
– Siedem ósmych stopy długości, waga pół funta. Wykonana z drewna jesionowego, pokryta trzema warstwami czerwonej laki. Koniec lekko nadłamany, ubytek ma głębokość jednej linii, pięć linii długości i dwie szerokości... – wyrecytował z determinacją. Widział ów przeklęty przedmiot tylko przez chwilę, na dodatek nie miał go w ręce, ale lata praktyki sprawiły, że miary i wagi przeliczał w myślach z taką łatwością, z jaką inni recytowali litanie do bóstw opiekuńczych.
– Pamiętasz, co ci mówiłam o zaklęciach zakazanych? – Czarownica zignorowała jego popis i wyprostowała się na krześle. Pod oczami miała cienie, a jej cerę miała tak poszarzałą, że bardziej niż żywego człowieka przypominała kamienną figurę. Wyglądała na tak zmęczoną, jakby pracowała od wielu godzin, choć na pewno nie siedziała nad zwojem dłużej niż dwie godziny. Po co zatem zadawała sobie tyle trudu, by uzupełnić powstałe w nim luki, tego Ramin nie potrafił zrozumieć, i nawet nie próbował.
Kiwnął głową na odczepnego; coś tam sobie przypominał, ale te wszystkie magiczne bzdury jednym uchem mu wlatywały, a drugim wylatywały. Zastanawiał się nawet, ile w nich jest prawdy, a ile zwykłych zabobonów. Jeśli czarownicy byli w połowie tak przesądni jak ich koledzy po fachu, czyli kapłani, to większością zasad, którymi się kierowali, w najlepszym razie można było sobie tyłek podetrzeć.
CZYTASZ
Skrzat i czarownica
FantasyZłodziej Ramin ma prawdziwego pecha: nie dość, że wskutek niezamierzonego (wyjątkowo!) konfliktu z prezbiterem Palawy musi bezzwłocznie uciekać z miasta, to jeszcze jego ostatnią ofiarą pada czarownica - która za karę zmniejsza go do rozmiarów skrza...