Rozdział 4

26 2 0
                                    


Astrid
        W końcu doczekałam się tego pięknego dnia kiedy mogłam wrócić do domu. Nie żebym wybrzydzała, ale szpitalne, w zasadzie wszystko pozostawiało wiele do życzenia. A w szczególności chyba miałam dosyć tej aury, która tam panowała. Albo ogromnej radości- na co przyjemnie się patrzyło, albo niestety znaczniej częściej temu miejscu towarzyszące nerwowe czekanie, ból, smutek i masa wylanych łez. Umiało to na swój sposób dobić człowieka, chociaż nie brał czynnego udziału w tych wydarzeniach.

         Po wejściu do małego przedpokoju na mojej twarzy od razu wykwitł uśmiech. Od razu zabrałam swoją torbę i udałam się do pokoju. Gdy tylko przekroczyłam próg, moje łóżko zaczęło mnie nawoływać, żeby chociaż na chwilę się na nim położyć. A, że ja nie lubię się kłócić… No dobra żart, kłótnie sprawiają mi dużo frajdy. Oczywiście nie takie poważne, ale o głupotę to co innego. No w każdym razie teraz po prostu nie miałam nastroju na kłótnie okej? Postanowiłam się podporządkować mojemu łóżku. 

        No, tak więc, już sekundę później leżałam w pościeli i zaciągałam się zapachem proszku do prania. Jeny jak ja o tym marzyłam. Oficjalnie ogłaszam zawarcie związku małżeńskiego pomiędzy Astrid i jej łóżkiem. Teraz możecie zostać w swoich objęciach na wieki. Jeny, było by cudownie gdyby tylko było to możliwe.

       Mój sen na jawie przerwał krzyk mamy, która wołała mnie na obiad. Zwlekłam się ociężale i poszłam wziąć szybki prysznic. Dziesięć minut później byłam gotowa i schodziłam do kuchni. Do mojego nosa od razu wdarły się cudowne zapachy zapiekanki, którą ugotowała mama. Usiadłyśmy do stołu i zaczęłyśmy w ciszy jeść swoje porcje.

      - Zadzwoń do tego chłopaka i zaproś go do nas na obiad dobrze? – poprosiła mnie mama, gdy już kończyłyśmy posiłek. Szczerze mówiąc nie za bardzo podobał mi się ten pomysł i to nie dlatego, że byłam jakąś niewdzięczną dzikuską. Po prostu po tym co się stało, czułam się naprawdę niekomfortowo w jego towarzystwie. Nie wiem dlaczego, ale nie wiedziałam jak mam się przy nim zachowywać. Jednak zdawałam sobie sprawę, że w tej sytuacji nie mam za wiele do gadania, dlatego po odniesieniu talerza do zmywarki wróciłam do pokoju i wybrałam numer chłopaka.

       Czekałam aż odbierze połączenie, nerwowo chodząc po pokoju. Jeny serio, nie pamiętam kiedy ostatnio jakaś rzecz wywołała we mnie takie przejęcie. Dobra wiem, jak na ironię parę dni temu prawie umarłam więc pewnie wtedy, ale pomijając ten fakt.

       W duchu modliłam się żeby jednak nie odebrał. I właśnie w momencie wypowiedzenia tego życzenia po drugiej stronie odezwał się męski głos. Ja pierdziele, nie wierzę w swoje szczęście.

       - Eeee, hej pamiętasz mnie? To mnie parę dni temu wyłowiłeś z jeziora – strzeliłam mentalnie samą siebie. Poważnie powiedziałam coś takiego?

        Po drugiej stronie rozniósł się dźwięczny śmiech. Cudownie chociaż udało mi się go rozbawić, zawsze mogło być gorzej prawda?

       - Tak pamiętam Cię, w zasadzie to trudno zapomnieć taką przygodę – odpowiedział cały czas rozbawiony.

        -Taa chyba masz racje – opowiedziałam w zamyśleniu, jednak po chwili się ogarnęłam – W imieniu mojej mamy chciałabym Cię zaprosić na obiad. No i w swoim w sumie tez, w końcu to mnie uratowałeś życie jakby nie patrząc. – zaśmiałam się niezręcznie, a chłopak mi zawtórował.

        - Jasne przyjdę, zresztą i tak już obiecałem to Twojej mamie, więc chyba nie mam wyboru.

       - No tak, jak składasz obietnice, tym bardziej mojej matce to już nie ma ucieczki. Dobra to w takim razie pasuje Ci sobota o piętnastej ? – zapytałam niepewnie

      - Jasne, wyślesz mi potem swój adres na telefon?

      - Tak, oczywiście. No dobra to w takim razie jesteśmy umówieni. Do zobaczenia.
      - Do zobaczenia. I uważaj na siebie.

        Mimowolnie uśmiechnęłam się na jego słowa. Te słowa troski z jego strony naprawdę wiele dla mnie znaczyły. Zamierzałam zejść na dół do mamy, żeby poinformować ją o terminie spotkania, ale właśnie wtedy spojrzałam w lustro. Na mojej twarzy odznaczały się dorodne rumieńce. Nie wiedziałam, że ta rozmowa aż tak na mnie wpłynęła. Postanowiłam odczekać dwie minuty i dopiero wtedy dołączyć do mamy.

     - Mamo! Gdzie jesteś? – wydarłam się na całe gardło, bo nie mogłam jej zaleźć.

     - Tutaj! Musiałam pójść na chwilę do sklepu po świeże  pieczywo.

     - Zadzwoniłam do Noah i zaprosiłam go na sobotę, w porządku?

     - Jasne, przygotuje jakiś dobry obiad i może jeszcze jakiś deser?- zastanawiała się na głos. Nie za bardzo chciałam się w to mieszać dlatego mruknęłam tylko, że idę do siebie i opuściłam kuchnię.

      Weszłam do pokoju i od razu położyłam się na łóżku. Gapiłam się na biały sufit jak jakaś nienormalna i myślałam, w zasadzie to o niczym. Czasami potrzebowałam przeprowadzić proces odmóżdżenia. Spędziłam w tej pozycji jeszcze parę minut, aż w pewnym momencie, nawet nie wiem kiedy zasnęłam. Dzięki czystej głowie, nie śniły mi się jakieś dziwne rzeczy ani powtórki z wypadku.

Zatopione szczęście Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz