Następnego dnia Michaś zabrał się za pisanie maila do człowieka, który był organizatorem owej konferencji. Napisał również abstrakt, a ja zajęłam się wstępnym rozeznaniem obiektu badań. Przeżyłam lekkie załamanie, gdyż dotarło do mnie, że fragmentaryzacja nie pojawia się zbyt często w przypadku prefiksów języka francuskiego. Cóż; postanowiliśmy wziąć więc pod lupę języki romańskie, gdyż mieliśmy już jakiś punkt odniesienia.
Nawet nie wiem kiedy, ale jak przyszedł czerwiec, mój ukochany pochłonął się totalnie obronami, a ja sesją i pracą magisterską. Chciałam sobie dać jak najwięcej czasu na przemyślenia w związku z moją już drugą pracą dyplomową. Teraz byłam dużo bogatsza w doświadczenia; konferencje, artykuły, nocne rozmowy językoznawcze z Jaśkiewiczem pozwoliły mi być dojrzalszym naukowcem o ile mogłam się tak nazwać. Zresztą byłam dojrzalsza naukowo od tych wszystkich ludzi, którzy brali się za doktorat. Seba nie miał na koncie żadnej publikacji ani konferencji, Mateusz ledwo zdawał z semestru na semestr, a przecież logiczne, że za sam pomysł nie przyjęliby ich. Zawsze zadziwiała mnie głośna determinacja w ludziach, która zazwyczaj nie miała żadnego, albo znikome przełożenie na rzeczywistość. No dobra... Muszę przyznać, że ja też zawsze byłam głośno zdeterminowana, bo wszyscy wiedzieli jakie mam plany. Różnica była taka, że najpierw wszyscy patrzyli z politowaniem i zwątpieniem, a potem pytali się jak to zrobiłam. Z jednej strony było to strasznie wkurzające, ale i zabawne.
W wakacje głównie skupiliśmy się na pisaniu artykułu, żeby zdążyć napisać go już całego przed konferencją. Zwykle nie trzeba mieć na konferencje mieć całej gotowej publikacji, ale cóż to była za konferencja?! My bardzo chcieliśmy wyciągnąć z tego esencję. Pojechaliśmy jednak na sympatyczne wakacje na Korsykę, gdzie oboje odpoczęliśmy i tym razem zamiast zwiedzać niewiadomo ile, leżeliśmy na plaży.
Ten jakże cudny czas przerwał pierwszy października. Przyszłam na uczelnię pełna energii i nowych pomysłów dla koła naukowego, które swoją drogą zaczynało powoli żyć własnym życiem, co mnie niezwykle cieszyło. Miałam jak zwykle pokręcone włosy, czerwoną szminkę, błękitną garsonkę, vintage buty i pasujący do wszystkiego letni kapelusz w stylu lat trzydziestych, gdyż mimo października, na dworze było 23 stopnie. Moją szyję zarówno jak i rękę zdobiły perły. Wkroczyłam pewnym krokiem na korytarz z okularami przeciwsłonecznymi na nosie i udałam się do automatu z kawą, gdzie kupiłam sobie moją ulubioną gorącą kawę z odrobiną cukru. W momencie w którym z zamkniętymi oczami nie ruszając się z miejsca próbowałam napawać się pierwszym łykiem napoju w temperaturze lawy, miałam wrażenie, że nic już w życiu piękniejszego nie może mnie spotkać.
Nagle ktoś mną trącnął od tyłu tak mocno, że nie dość, że okulary i kapelusz spadły mi z głowy, to prawie cały kubek kawy miałam na sobie. Była to Ewelina Szpak. Powiedziała "o, przepraszam. Przez przypadek". Nawet nie miałam jak zareagować, bo miałam poparzony cały brzuch, klatkę piersiową i obie ręce. Napój był tak gorący, że nie potrafiłam złapać oddechu; wszystko mnie parzyło. Do tego wszystkiego dostałam ataku nerwicy i miałam straszny nerwoból w klatce piersiowej. Dookoła mnie nie było nikogo kogo znałam. W każdym razie tak mogło mi się wtedy wydawać, bo byłam w szoku i byłam zdenerwowana.
Po kilku sekundach, które wydawały mi się trwać wiecznie, pojawiła pani doktor Niemiec. Podeszła do mnie i zapytała czy wszystko dobrze. Ledwo wydusiłam z siebie, że nie i żeby mi pomogła. Oparzenia bolały mnie tak mocno, że nie potrafiłam sięgnąć po tabletkę uspokajającą. Zrobiło mi się słabo; Niemiec chciała, żebym usiadła, ale nie mogłam, bo bolała mnie skóra na brzuchu. Bogu dzięki zjawił się Michał; schodził ze schodów również po kawę. Myślałam, że miało go nie być na uczelni, ale okazał się być zbawicielem. Jak mnie zobaczył, zaczął krzyczeć:
– Jezu! Klara, co Ci się stało?! – Zaraz za nim zeszła pani doktor Grzybińska, która stanęła obok mnie.
– Pani Klaro, oblała się Pani kawą? – Zapytała pani doktor. Zaczęłam kiwać głową na nie, bo ciężko mi się mówiło ze względu na to, że nie mogłam złapać oddechu. Coś tam jednak z siebie wydusiłam:
– Ni...nie. Kt....ktoś....mnie....ob....ob...blał. – Wszyscy byli zdruzgotani.
– I nie pomógł Pani? Przecież to jest obowiązek, żeby pomóc poszkodowanemu!
– Sła...sła...słabo...mi – wydusiłam z siebie. Michał w tamtym momencie powiedział:
– Pani Klaro, musimy jeszcze kawałek przejść, musimy iść do toalety. Tam się położysz i schłodzimy oparzenia.
– Pa... Panie...Doktorze... tab...table...tableta. W port... w port...felu. – Całe szczęście Michał już wiedział o co chodzi i tym razem nie udawał teatralnie, że nie wie gdzie szukać. Byliśmy już w końcu razem prawie dwa lata. Dał mi ją od razu, po czym złapał pod barki i zaprowadził do toalety damskiej. Pani doktor Niemiec poszła, a pani Grzybińska zabrała moje rozsypane rzeczy i przyszła. Michał zamiast chłodzić mnie zimną wodą, trzymał mnie za głowę i starał się mnie uspokoić.
– Michał! Co Ty robisz?! Trzeba schłodzić ją! – Wpadła Grzybińska.
– Moment Kasiu. Klara ma atak nerwicy. Musi się uspokoić najpierw. – Grzybińska stała z lekkim niedowierzaniem. Szczerze to się nie dziwię; pierwszy raz widziała mnie w takim stanie.
– Pani Klaro, wszystko jest dobrze. Bardzo Pani ładnie wygląda. Wdech... i wydech...
– Nie po... po... nie... potra...fię.
– Dobrze, to odmień czasownik "avoir" w czasie passé antérieur.
– J'eus....eu... tu...eus....eu...il...eût...eu... – W końcu jakoś mój oddech zaczął wracać do normy. Michał cały czas gadał do mnie jakieś głupoty, a ja leżałam ja łazienkowych kafelkach. Pani doktor pomagała mojemu ukochanemu moczyć ręczniki papierowe zimną wodą. Po chwili Jaśkiewicz klęknął przede mną i zaczął zdejmować mi żakiet, potem bluzkę i układać na mnie kompres.
– Michał, nie sądzisz, że to co zrobiłeś jest niestosowne? – Zapytała wykładowczyni.
– Kasiu, a jakbyś kogoś reanimowała, to zastanawiałabyś się czy mu złamiesz żebra? – Zakończył głupią rozmowę.
Leżałam w ich obecności w tej łazience godzinę. Cały czas wymieniali te ręczniki. Jak udało mi się podnieść, zaczęłam lamentować:
– Ja nie pójdę taka brudna na zajęcia. Jak ja w ogóle wrócę do domu?! – Płakałam. Michał spojrzał na Grzybińską, a pani doktor się odezwała:
– No, Michaś... Ty masz auto.
– Proszę się nie martwić. Zawiozę Panią. – Powiedział mój ukochany obdarzając mnie jednocześnie ciepłym uśmiechem.
– Ale jak ja wyjdę w ogóle z tej łazienki?! Wyglądam przecież w tym jak idiotka! – Nie przestawałam. Michał w tamtym momencie podał mi swój żakiet i powiedział:
– Niech się Pani tym okryje.
– Dobry z Ciebie mężczyzna Michaś... W ogóle dobry byłby z Ciebie mąż... – Zareagowała kobieta. Trochę byłam tym komentarzem skonsternowana, ale Michał wręcz przeciwnie:
– Wiem.
– Dobra, zostawiam was już, bo muszę iść na zajęcia. Powiedzieć Twojej grupie, żeby nie czekali?
– Tak, poproszę. – Po czym zostaliśmy sami. Michał upewnił się, że jesteśmy sami po czym pocałował mnie i powiedział na ucho "wystraszyłem się".
Kiedy wsiedliśmy do auta, zapytał zmartwiony:
– Kto Ci to zrobił?
– A domyśl się...
– No nie mów! Ewelina?!
– Tak.
– Kurwa! – Krzyknął i uderzył ręką w kierownicę.
– Przysięgam, że jej tego nie daruję. – Zawiózł mnie do niego do domu i powiedział, że w drodze powrotnej z pracy na jeszcze większą ochłodę kupi duże lody.

CZYTASZ
Szanowny Panie Doktorze, mam pytanie.
RomanceKlara Gałczyńska jest studentką filologii romańskiej ze specjalnością język francuski. Jest ogromną pasjonatką oraz wzorową i ambitną studentką. Na swojej naukowej drodze spotyka doktora Jaśkiewicza, który wykłada na jednym z semestrów gramatykę pra...