Rozdział 21: Brat Syriusza Blacka kapitanem drużyny Slytherinu

128 10 8
                                        

Przebudzenie przyszło powoli, jakby moje ciało wahało się, czy pozwolić mi na pełną świadomość. Zanim otworzyłem oczy, pierwsze, co do mnie dotarło, to chłód. Był wszechobecny, przenikał mnie aż do kości. Lochy Hogwartu miały w sobie to szczególne zimno, które sprawiało, że nawet pod kołdrą czuło się, jakby powietrze nasycone było wilgocią z jeziora. Jednak teraz nie czułem kołdry. Czułem coś zupełnie innego – twardą powierzchnię łóżka pod sobą i ziąb, który oplatał mnie jak mgła.

Dlaczego jestem tak odsłonięty?

Uniosłem powieki i zamrugałem. Ciemne, zielonkawe światło wypełniało dormitorium, jak zawsze przenikając przez okna wychodzące na głębiny jeziora. Nieliczne bąble powietrza przesuwały się powoli za szybami, a woda wydawała się ciężka, jakby mogła w każdej chwili przedostać się do środka i mnie zmiażdżyć. Pokój wydawał się pusty, choć powietrze było ciężkie od śladów snu i rozmów, które musiały się tu odbywać wcześniej.

Leżałem na łóżku, a moje ciało było dziwnie sztywne, jakby przez całą noc nie zmieniło pozycji. Spojrzałem na siebie i zamrugałem. Ubrania? Dlaczego mam na sobie wczorajsze ubrania? Coś nie grało. Sięgnąłem po kołdrę, żeby się nią okryć, ale moje ręce natrafiły na coś innego – na materiał, który nie był ani moją szatą, ani kołdrą.

Skóra?

Podniosłem się gwałtownie, zrzucając ten ciężki materiał i tym samym spadając z łóżka na podłogę. Do moich uszu dotarł znajomy głos.

— Na Merlina, Black, żyjesz? — Evan Rosier stał nagle nade mną, ze swoją zwyczajową nonszalancją, choć w jego głosie dało się wyczuć nutę rozbawienia. Miał na sobie szatę Slytherinu, idealnie zapiętą, jakby już od kilku godzin był na nogach i szykował się do wyjścia. Spojrzał na mnie z góry, unosząc brew. — Zastanawiałem się, czy przypadkiem nie zapomniałeś, że łóżka są do spania, a nie do rzucania się na nie jak worek kartofli.

Zmarszczyłem brwi, nie do końca rozumiejąc, o co mu chodzi. Dlaczego mnie budził? Przecież to niedziela... Evan wskazał gestem na podłogę. Spojrzałem w kierunku, który wskazywał i zobaczyłem skórzaną kurtkę, która teraz smętnie leżała nieopodal nas.

— Naprawdę? — Evan skrzyżował ramiona na piersi, patrząc na mnie z szerokim uśmiechem, który zwiastował kłopoty. — To znowu ta kurtka, co ostatnio? Wiesz, ta, o której nie chciałeś nic powiedzieć? — Jego ton był na granicy rozbawienia i czystej kpiny. — Powiesz mi w końcu, skąd ją masz, czy będziesz udawał, że to jakiś stary rodzinny skarb?

Zacisnąłem szczękę i podpełzłem do odzienia, po czym schowałem je do mojego kufra stojącego przed łóżkiem, jakby to wystarczyło do zakończenia tematu.

— Nie twoja sprawa, Rosier — burknąłem, próbując nie brzmieć zbyt nerwowo.

Evan uniósł brew jeszcze wyżej, jakby sam mój ton był dla niego potwierdzeniem, że coś było na rzeczy.

— Tak, jasne. Bo przecież to normalne, żeby spać okryty kurtką, której właściciela nie chcesz zdradzić. — Przysunął się nieco bliżej, nachylając się z niepokojącą ciekawością. — No dalej, Reg. To jakaś dziewczyna? — rzucił, dodając prowokacyjny uśmiech.

— Przestań — warknąłem, choć w moim głosie zabrzmiała nuta paniki. Wiedziałem, że jeśli czegoś szybko nie powiem, Evan zacznie snuć swoje teorie, a jego wyobraźnia była o wiele bardziej niebezpieczna niż rzeczywistość.

— Co? Tylko się droczę. — Wzruszył ramionami, ale nie odpuścił tematu. — Naprawdę nie powiesz? Wiesz, że nie dam ci spokoju, dopóki się nie dowiem, prawda? — Jego oczy błyszczały złośliwą satysfakcją.

Sekret Czarnej Krwi • Jegulus •Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz