Rozdział 5

17 3 0
                                    

Zastygłam w bezruchu. Przez chwilę otwierałam i zamykałam usta bezgłośnie, czując o wiele za dużo różnych rzeczy na raz. W mojej głowie kołatały się dwie całkowicie przeciwstawne myśli: natychmiast uciekać lub zostać, by zobaczyć, co się stanie. Na całe szczęście wygrała ta bardziej racjonalna.

Stojąca za mną Kimi zaczęła powoli wycofywać się z pokoju. Ja nie spuszczałam wzroku z klęczącego starca. Mężczyzna, którego widziałam chwilę wcześniej na fotografiach i uznawałam za zmarłego, modlił się bez słów, z zamkniętymi oczami. Choć do pomieszczenia wpadało mocne, oślepiające światło, mimo wszystko nie mogłam zrozumieć, dlaczego Amel nie zwróciła na niego uwagi. Był schowany za drzwiami, więc na pierwszy rzut oka rzeczywiście można było go nie zauważyć.

Stała przy szafce pod oknem i przeglądała zawzięcie jej zawartość. Nie wiedziałam, czy powinnam wycofać się ze środka pokoju, czy podejść do siostry i uświadomić jej, że nie jesteśmy w nim same. Poczułam lodowaty pot, spływający mi strużką po mostku. Bałam się, że Amel wreszcie nie wytrzyma i zacznie...

– Ej, patrzcie, tu jest gazeta PlayBoya – powiedziała, a mi odebrało oddech ze strachu.

Miałam ogromną nadzieję, że słuch starszego mężczyzny będzie w tak fatalnym stanie, jak słuch naszego dziadka. Jednak głos mojej siostry był tak donośny, że obudziłby nawet ze snu wiecznego.

– Kurwa, uciekajcie! – krzyknęła Kimi dokładnie w tym samym momencie, gdy z gardła mężczyzny dobyło się głośne „hej!". Dopiero wtedy odzyskałam władzę nad ciałem i zerwałam się do ucieczki, nie przejmując się dłużej Amel. Szarpnęłam za klamkę do stajni i wpadłam do środka. Przytrzymałam swojej siostrze drzwi. Choć sytuacja była rozpaczliwa, nawet w tamtym momencie Amel biegła, machając dłońmi na wysokości żeber. Wyglądała jak tyranozaur. Tyranozaur uciekający przed jeszcze groźniejszym drapieżnikiem.

Kątem oka dostrzegłam, jak Kimi wyskakuje przez dziurę na zewnątrz i poczułam chwilowy przypływ ulgi – była bezpieczna. Kiedy tylko siostra przebiegła obok mnie i wbiegła do stajni, w ostatniej chwili trzasnęłam drzwiami i oparłam się o nie plecami.

– Ja pierdolę, ja pierdolę! – krzyczała, usiłując wspiąć się na parapet.

– Kurwa, Amela, jak zaraz stąd nie wyjdziesz to wybiję dziurę w ścianie twoim łbem! – wrzeszczałam, czując, jak stary mężczyzna napiera swoim ciałem na drzwi po drugiej stronie. Coś miękkiego niespodziewanie dotknęło mi nogi. – Wypierdalaj, kocie!

W normalnych okolicznościach nie odezwałabym się w ten sposób do żadnej istoty, ale w tamtym momencie kierował mną przede wszystkim instynkt samozachowawczy. Gdyby adrenalina w ciele człowieka mogła świecić, wyglądałabym jak supernowa.

Amel wreszcie w bardzo pokraczny sposób wgramoliła się na okno. Spadła z ceglanego parapetu i jęknęła. Nie był to jednak okrzyk zwiastujący kłopoty, w przeciwieństwie do tego, który cały czas dobiegał zza moich pleców.

– Złodzieje! Złodzieje! Bede dzwonił na policje!

Mimo że nic nie ukradłyśmy, samo włamanie się do czyjegoś domu na pewno podlegało jakiejś karze. Nie miałam jednak czasu się nad tym zastanawiać. Musiałam stamtąd uciec. Kiedy zobaczyłam przez dziurę na okno Kimi i Amel, zbiegające w dół po łące, sama natychmiast odbiłam się od drzwi. Starszy mężczyzna wpadł do stajni z krzykiem. Zrobiłam użytek ze swoich nienaturalnie długich nóg i przeskoczyłam przez ceglany parapet tak zwinnie, że sama byłam tym zaskoczona. Pobiegłam za swoją ekipą, która mało szlachetnie zostawiła mnie z tyłu. Obróciłam się tylko raz, żeby sprawdzić, czy mężczyzna wciąż nas goni, ale nie dostrzegłam go w dziurze na okno. Oznaczało to tylko jedno – poszedł zadzwonić na psy.

Biegnąc w dół wzgórza zaczęłam zastanawiać się nad tym, ile zejdzie policji przyjechać na miejsce zdarzenia. Jeśli w ogóle potraktują zgłoszenie mężczyzny na poważnie. Mogliby wziąć go po prostu za starego wariata, bo kto obrabowuje zniszczone wiejskie domy w biały dzień, w dodatku bez żadnego kamuflażu? Zawsze jednak pozostawało ryzyko, że gliny przyjadą. Tak zwany margines niepewności, który w tym przypadku był wyjątkowo szeroki.

Udało mi się dogonić resztę dopiero wtedy, gdy zdyszani dobiegali już do drogi asfaltowej. Wszyscy czterej ruszyliśmy powoli chodnikiem, jakbyśmy wybierali się na zwykły spacer. W pewnym momencie poczułam taki ucisk w żołądku, jakbym miała za chwilę zwymiotować. Z naprzeciwka nadjechała policyjna Honda, na moje mało obeznane oko całkiem niedawno wyciągnięta z salonu. Kiedy samochód znalazł się obok nas, przyhamował nieznacznie. Napotkałam spojrzenie jednego z policjantów i szepnęłam do Amel i Kimi, żeby zachowywały się naturalnie.

Jeśli mężczyzna naprawdę zadzwonił na policję, to mogli już szukać trzech złodziejek, które napadły na jego pożałowania godny dom. W chwili, gdy policyjny samochód całkowicie się zatrzymał, zaczęłam żałować, że w ogóle weszliśmy na chodnik. Trzeba było pobawić się w partyzantów i iść polem aż do momentu, kiedy już nic by nam nie zagrażało.

Szyba po stronie kierowcy zsunęła się w dół. Wewnątrz samochodu siedziało dwóch funkcjonariuszy w przedziale wiekowym 30 – 40. Jeden z nich, ten kierujący pojazdem, miał przystojną twarz, sprawiającą wrażenie inteligentnej. Jego kolega wyposażony był natomiast w naturalną kamizelkę kuloodporną w postaci wielkiego kałduna piwnego albo raczej piwno-kiełbasianego. Ten kontrastujący duet przypominał Mietka i inspektora Możejko z „Ojca Mateusza". Wiedziałam, że wszelkie nasze słowa mogą zostać potraktowane przeciwko nam, więc postanowiłam pominąć nawet „dzień dobry". Niech oni odezwą się pierwsi.

– Dziewczyny, zapięłybyście tego psa, bo ktoś wam go puknie – powiedział policjant podobny do Możejki.

– Tak, tak, oczywiście – odparłam, przejmując smycz od Kimi. Zapięłam Ricusia i poczochrałam go po głowie.

– Jaka to rasa? – zapytał policjant, wlepiając w niego wzrok.

– Mieszaniec – odparła krótko moja siostra.

Spojrzałam na Kimi. Jej twarz pobladła tak bardzo, jakby odpłynęła z niej cała krew.

– Ładny, ładny – rzekł Możejko. Zapanowała cisza, która nam wydawała się niezręczna, a dla nich prawdopodobnie była całkiem normalna. – Miłego – rzucił glina i skinął nam głową.

Byłam tak oszołomiona zaistniałą sytuacją, że w odpowiedzi jedynie machnęłam mu ręką na pożegnanie. Kiedy policyjny samochód się oddalił, zabierając ze sobą ciężki kamień z mojego serca, ruszyłyśmy pospiesznie w kierunku Żułtego. 

Kto tu mieszka?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz