Rozdział 15

4 2 0
                                    

Kej przyjął samochód bez żadnego narzekania, że spóźniłyśmy się prawie godzinę. Położyłam kluczyki na jego wiecznie oblepionej smarem, masywnej dłoni mechanika.

– Zerknij, czy niczego nie zostawiłyście – powiedział. 

– Oprócz syfu nic tam nie ma – oświadczyłam, a wujek zaśmiał się krótko. Wsiadł do auta i odpalił je, by przeparkować. Zwolnił, przejeżdżając obok nas, i przez otwarte na oścież okno wysunął jakąś niewielką rzecz. 

– Nie zostawiłyście czasem portfela?

Kimi odebrała od niego ten przedmiot – jedyne, co pozostawało nam po zwłokach mężczyzny. Jak mogłyśmy w ogóle o nim zapomnieć?

Pokonałyśmy 2,5km dzielące nad od domu wolnym krokiem, jedząc po drodze lody z Żabki. Amel, gdy już zjadła swojego, przyssała się do mojego – podzieliłam się z nią czekoladową otoczką, a z Rico śmietanką, by wszyscy byli zadowoleni. 

Po dotarciu do domu poszłyśmy na budowę, bo powoli robiło się ciemno, a co za tym idzie, zimno. Tam surowe ściany przynajmniej osłaniały nas przed wiatrem. Do kogo należała ta świeżo postawiona budowla? Nie wiedziałyśmy. Nie była ocieplona, nie miała nawet okien. Można więc powiedzieć, że tymczasowo należała do nas. Była naszą bazą, tak jak altanka u mojej babci, w której bawiłyśmy się kilka lat wcześniej, gdy była nas jeszcze czwórka. 

Weszłyśmy do środka przez dziurę czekającą od paru miesięcy na okno, niczym nie zabezpieczoną. Przeszłyśmy do naszego ulubionego pomieszczenia w przedniej części domu, które prawdopodobnie miało być przeznaczone na salon. Od świata zewnętrznego oddzielała nas tam tylko niebieska folia, osłaniająca ogromny otwór na przeszklone drzwi balkonowe.

Na samym środku pomieszczenia ułożona była sterta desek. Usiadłyśmy na niej obok siebie, zamykając Kimi w środku. Włączyłam latarkę w telefonie i skierowałam jej światło na trzymany przez przyjaciółkę portfel. Chwilę obracała go dookoła, byśmy mogły bacznie się przyjrzeć brązowej skórze, w którą był obity. Doszukiwałam się na niej jakiegoś wygrawerowanego znaku, inicjałów – czegokolwiek, co mogłoby mieć związek z mężczyzną który zniknął (lub został wykradziony) z naszego samochodu.

– Otwórz go – powiedziała Amel.

– Amelio, czy naprawdę chcesz okraść... nieboszczyka? – spytałam półżartem. 

– Tak, a co? Pójdziemy za to na piwo do Żabki. Jemu już się raczej nie przyda. 

Kiedy tylko Kimi rozchyliła krawędzie portfela, Amel wsunęła do środka dłoń i wyciągnęła dwa banknoty: 20 i 50zł. Gdybyśmy dołożyły jeszcze dychę, mogłybyśmy pojechać za to na nasz ulubiony basen. 

– Ale bogactwo – skomentowałam.

Portfel śmierdział tak samo, jak zatęchłe futra, które znajdowały się w każdym odwiedzanym przez nas starym domu. Była to woń rozkładu i brudu, woń pleśni, woń zapomnienia. Ale przecież ten człowiek miał portfel przy sobie, musiał więc używać go nie dawniej niż parę dni wcześniej. 

Znalazłyśmy wytłumaczenie smrodu i pleśni portfela w jego pierwszej przegródce. Ktoś wsunął tam nie jedną łuskę, a cały kilkucentymetrowy bok z karpia, zapewne pragnąc szybkiego wzbogacenia. 

– Ludzie są serio dziwni – powiedziała Amel. – Julka, zjedz to. Dam ci 10 zł. 

Wyciągnęłam z portfela gnijący kawałek ryby i zamachałam tuż przed twarzą swojej siostry, by zrobić jej na złość. 

– Weź to, bo zaraz się zrzygam. 

Rzuciłam tę ohydną skórę na ziemię i powąchałam swoje palce. Śmierdziały tak bardzo, że moją twarz wykrzywił grymas obrzydzenia. 

– No debil – powiedziała Amel. – Nie pamiętasz, jak się wącha niebezpieczne substancje? Musisz przywachlować sobie zapach do twarzy, a nie przykładać do niego nos. 

– Nie ma takiego słowa jak „ przywachlować". 

Po tej krótkiej rozmowie zaczęłyśmy przeglądać inną część portfela – tą, w której większość ludzi trzyma karty kredytowe, prawo jazdy, dowód, kartę moja Biedronka lub nieaktywny bon na kebaba, wygrany w konkursie recytatorskim 10 lat wcześniej. Nasz nieboszczyk trzymał tam dwa zdjęcia – jedno w kolorze, przedstawiające zapewne jego ukochaną, a drugie czarno-białe, z kobietą, która mogła być jego matką. Wyciągnęłyśmy obydwa i obejrzałyśmy je, ale na tych fotografiach nie było żadnego podpisu. 

W kieszonce na drobniaki człowiek ten miał tylko kilka złotych, parę groszy i jedną chorwacką kunę, która za parę lat pewnie nie będzie już miała żadnej wartości. Nic ciekawego. 

Jedyną interesującą rzecz znalazłyśmy w ostatniej przegrodzie portfela. Była to złożona na pół pocztówka z Zakopanego, przedstawiająca – ku zdziwieniu wszystkich – bacówkę na tle gór. W miejscu na dane adresata znajdowała się najważniejsza informacja, jaką mogłyśmy wydobyć z tego portfela. Adres. Miejscowość Ostanka z pocztą w zabawnie brzmiącym mieście Manowce.

Kto tu mieszka?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz