Rozdział 8

10 2 0
                                    

Żywy człowiek był dla nas znacznie bardziej niebezpieczny niż martwy. Mógł donieść policji o tym, że nikt nie udzielił mu pomocy w sytuacji zagrożenia życia. Musiałyśmy go znaleźć. Jednak co mogłoby nam to dać? Co byśmy zrobiły, gdybyśmy natknęły się na umierającego mężczyznę?

Trzeba by było go dobić, a potem pozbyć się ciała, podpowiedziały moje nachalne myśli.

– Co zrobimy, jak już go znajdziemy? – zapytała Kimi. Mogłabym się założyć, że jej samej również pojawiła się w głowie myśl o morderstwie. Słuchała zbyt dużo Kryminatorium, by było inaczej.

– Poprosimy go, żeby nie szedł na policję – odparłam półżartem.

Posuwałyśmy się coraz dalej w las, aż wreszcie Żułty zmienił się w niewielką kropkę za murem drzew. Co jakiś czas mijałyśmy plamy ciemnej mazi na ściółce. Ricuś biegał w pobliżu nas, bo nigdy nie oddalał się, kiedy chodził po nieznanym terenie. W pewnym momencie bardzo gwałtownie się zatrzymał, podniósł uszy do góry i nastroszył futro na plecach. Zaczął warczeć i pokazywać zęby. Spojrzałam w kierunku, w którym patrzył. Spomiędzy drzew spoglądała na nas para oczu. Oczu człowieka, którego kilka minut wcześniej potrąciłyśmy.

Patrzył prosto na mnie, wzrokiem świdrującym głęboko, do szpiku kości. Kimi dostrzegła go kilka sekund później, kiedy już zdążył wywiercić mi dziurę w duszy. Spojrzeniem tych swoich przenikliwych oczu czegoś mnie pozbawił, czułam to, ale w tamtym momencie nie wiedziałam jeszcze, skąd wzięło się to odczucie. Dopiero w chwili, kiedy Amel jako ostatnia go zauważyła, mężczyzna przewrócił się na igliwie; zupełnie jakby chciał upewnić się, że wszystkie go widziałyśmy. Kłaniał się przed publicznością, niczym w jakimś makabrycznym przedstawieniu. Spojrzałyśmy na siebie. Kimi nie musiała nic mówić, żebym zrozumiała, że z ciekawości chce podejść do niego i bliżej mu się przyjrzeć. Oczy Amel krzyczały, by stamtąd uciekać. Nie, nie uciekać. Spierdalać. Najszybciej jak tylko się da. Ja nie byłam w stanie podjąć decyzji. Racjonalna część mojej świadomości pragnęła zmusić się do odwrotu, ale jednocześnie coś bardzo przyciągało mnie do tego mężczyzny. Coś znacznie mocniejszego niż zwykła ciekawość. Jakby grawitacja, działająca w poziomie, nie w pionie. Ostatecznej decyzji nie podjęła żadna z nas, tylko Rico, który bez chwili zastanowienia podszedł do mężczyzny. Poszłam za nim.

– Julka! – zawołała Amel, próbując mnie zawrócić. Ja jednak szłam dalej, nie zwracając uwagi na jej słowa. Odwróciłam się tylko na moment i dostrzegłam, że idzie za mną Kimi. Stanęłam nad mężczyzną tuż obok mojego psa i chwyciłam go za obrożę. Rico odwrócił gwałtownie głowę w akcie samoobrony, ale gdy dostrzegł, kto go trzyma, zacisnął zęby, by nie użyć ich przeciwko mnie. Jego pysk układał się w taki sposób, jakby ten najłagodniejszy pies na całym świecie zamierzał rzucić się na kogoś i rozszarpać go na strzępy. Całe jego futro było zjeżone, a uszy sterczały nienaturalnie prosto. W tamtym momencie chyba po raz pierwszy w życiu poczułam strach przed swoim ukochanym zwierzakiem.

– Ricuś, Ricuś, no już. Spokojnie, kiełbasko – mówiłam łagodnym półgłosem, głaszcząc go po głowie. Jednocześnie wpatrywałam się wygłodniałym z ciekawości wzrokiem w ciało leżące u moich stóp. Coś było z nim nie tak, inaczej Rico nie zachowywał by się w ten sposób.

Jedna ręka mężczyzny znajdowała się pod jego torsem, druga była odrzucona do tyłu, osobliwie wykręcona. Leżał na brzuchu, twarzą do ziemi, więc nie byłam w stanie dostrzec jego oblicza. I oczu, które z jakiegoś powodu bardzo pragnęłam zobaczyć. Jak mogły wyglądać oczy umarlaka?

Naszła mnie w tamtym momencie niezwykle silna chęć napisania wiersza. Poematu o tym, że kiedyś wszyscy będziemy tacy pokrzywieni i pozbawieni życia. Jakby... wyschnięci. Wyschnięci ludzie wnikający powoli wilgotną ziemię. Z plastycznymi kośćmi, które topią się jak guma. Ciało ludzkie to ciało stałe które ciągle płynie. Ciągle płynie.

Rico szarpnął się do przodu.

– Amel, daj smycz.

Siostra bardzo niechętnie podeszła w moją stronę. Ominęła Kimi, która w ogromnym skupieniu wpatrywała się w ciało. Gdyby potrafiła marszczyć brwi, na pewno w tamtej chwili na jej czole pojawiłyby się wyraźne linie zmarszczek.

– Zapinasz go i idziemy stąd – zakomenderowała Amel tonem nieznoszącym sprzeciwu. Zupełnie jakby wiedziała, że nie mam zamiaru zostawić ciała na pastwę losu.

– Nie – odparłam, z jakiegoś powodu zniżając głos do szeptu.

– Ciebie już do reszty pojebało. Daj mi Ricusia. Kimi, chodź, idziemy.

– Ale... to jest nasza jedyna szansa na zbadanie zwłok. Przecież sama kiedyś mówiłaś, że chciałabyś jakieś znaleźć.

– Nie ja, tylko Julka. Ja nie jestem taka psychiczna jak wy. Robimy głosowanie. Kto chce wrócić do Żułtego i zostawić te zwłoki w spokoju?

Tylko jej własna ręka powędrowała w górę.

– Mój głos się liczy jako dwa. Chodźcie, idziemy.

– Nawet jeśli twój głos się liczy podwójnie, to nadal jest 2:2 – zauważyłam.

– Nieprawda, bo Rico też głosuje. No, podnieś łapeczkę do góry. Widzisz? Podniósł ogon.

Amel odsunęła się od naszego psa, bo po raz kolejny zawarczał i wystawił zęby.

– Szybko zbadamy z Kimi te zwłoki i pojedziemy dalej – powiedziałam. – Kupię ci za to hot-doga na Orlenie.

Dopiero ten argument do niej przemówił.

– To jest najgorszy pomysł, na jaki kiedykolwiek wpadłyście – podsumowała.

I miała rację. Tyle że wtedy jeszcze o tym nie wiedziałyśmy. 

Kto tu mieszka?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz