Rozdział 4

17 3 0
                                    

Kocie ślepia natychmiast przebiły nas na wylot. Białe zwierzę siedziało na progu i machało ogonem na boki, jak zwykle robią koty, gdy coś je zaciekawi lub zaniepokoi. Czworonóg był tak niesamowicie czysty, że praktycznie w ogóle nie pasował do otaczającej go brudnej przestrzeni rozkładającego się domu. Zrobiłam zbliżenie na jego mordkę i zawołałam: „kici, kici". Kot spojrzał swoimi dwukolorowymi otrzyma wprost w obiektyw. W zwierzęciu tym było coś tajemniczego, a zarazem pięknego. W mojej głowie natychmiast pojawiła się myśl, by napisać o nim opowiadanie lub chociaż wiersz. Zrobiłabym z niego polimorfa; kot zmieniałby się w kobietę–albinoskę o niezwykłej urodzie, która dodatkowo zajmowałaby się magią. Przestałam na moment nagrywać i zapisałam ten pomysł w notatkach, żeby o nim nie zapomnieć.

– Chciałabym mieć takiego kota, tylko czarnego – odezwała się Kimi.

– Nawet kot z opuszczonego domu wygląda lepiej niż Keczup – powiedziała Amel bez krzty ironii.

– Ej – upomniałam ją, stając w obronie naszego rudzielca. – Keczup ma po prostu nietypową urodę.

– Wygląda, jakby go przejechało – uzupełniła Amel, nie mijając się z prawdą.

Przeszłyśmy obok kota do wnętrza domu. Pachniało w nim dokładnie tak samo, jak w każdym innym tego typu miejscu – kurzem i pleśnią, naszą ulubioną wonią rozkładu. Zaskoczyło mnie jednak to, jak czysty się wydawał. Nie znalazłyśmy w nim żadnych porozbijanych butelek czy zardzewiałych przedmiotów. Z sufitu nie zwieszały się zasłony pajęczyn pokrytych kurzem. Jedynie szafki były pootwierane, zupełnie jakby ktoś próbował odszukać w nich pieniądze. Częsty widok w przypadku opuszczonych domów.

W kuchni nie za bardzo było co oglądać, przeszłyśmy więc do kolejnego pomieszczenia – łazienki. Znajdowały się w niej brudny sedes z poszarzałej porcelany i niewielka wanna, wewnątrz której widoczne były wyschnięte, rdzawe zacieki. Brakowało umywalki czy prysznica, ale nawet tak skromne wyposażenie wydawało się luksusem.

Ściana wysadzana tu była maleńkimi, zielonymi kafelkami, które w kilku miejscach poodpadały, odsłaniając szare dziury kleju. Kimi oderwała jedną z kwadratowych płyteczek i włożyła sobie do kieszeni.

– Na pamiątkę – powiedziała ze ślicznym uśmiechem.

Zabierała coś ze sobą z każdego odwiedzanego przez nas budynku. Czasami były to ozdoby, jak pierścionek, który znalazła kiedyś w domu Górola. Czasami drobne figurki, między innymi malutka panda, która – jej zdaniem – była bardzo podobna do mnie.

Przeszłyśmy na korytarz. Jego wystrój ranił boleśnie mój zmysł dobrego smaku. Podłoga wyłożona była linoleum z imitacją drewna – wykładanie tym materiałem jakiekolwiek powierzchni użytkowej powinno być zapisane w kodeksie wykroczeń. Ściany obklejono tapetą w kwiatki. Wisiały na nich 3 obrazy – każdy miał inną wielkość i inny styl. Była tam dziwnie spłaszczona wersja „Damy z łasiczką", „Bociany" o smutno wypłowiałych kolorach oraz jakiś surrealistyczny obraz z koniem i człowiekiem trzymającym krzyż, jednak tytułu tego dzieła nie znałam.

– Jak można powiesić Chełmońskiego i Dalego na jednej ścianie?! – zapytała Kimi przesadnie wzburzonym głosem. Znała się na sztuce najlepiej z nas wszystkich, w końcu chodziła do szkoły plastycznej.

– Spokojnie, Kimi, też mnie przeraża to pomieszczenie. Jak się nazywa ten obraz? – spytałam, wskazując na surrealistycznego konia.

– Kuszenie świętego Antoniego – odpowiedziała, zadowolona, że może podzielić się z nami swoją wiedzą na temat arcydzieł malarskich.

Tuż za obrazami znajdował się pokój służący jako graciarnia, i to właśnie tam, z oczywistych powodów, spędziłyśmy najwięcej czasu. Chciałyśmy przejrzeć każdą rzecz, która wpadła nam w ręce. Na szafkach porozkładane były stosy komiksów „Kajko i Kokosz" oraz „Asterix i Obelix", które szczególnie zainteresowały Kimi. Amel otworzyła popękaną szafkę i zaczęła przeglądać znajdujące się tam skórzane kurtki. Ja przyjrzałam się zdjęciom zawieszonym na ścianie. Przedstawiały staruszka, otoczonego przez gromadkę sześciorga dzieci, najprawdopodobniej wnuków. Mężczyzna uśmiechał się tak szeroko, że jego oczy znikały pod pomarszczonymi powiekami, zmieniając się w cienkie kreseczki. Wnuki musiały być zrozpaczone, kiedy dowiedziały się, że ich uśmiechnięty dziadziuś odszedł. Dla nas ani ten człowiek, ani jego rodzina, nie miały prawie żadnego znaczenia. Zostawił po sobie pusty dom, który mogłyśmy przejrzeć, nic więcej. To smutny, ale bardzo prawdziwy obraz świata: nie potrafimy wystarczająco dobrze żałować śmierci ludzi, których nigdy nie było dane nam poznać.

– O Jezus Maria! – zawołała Amel, patrząc na jedną ze ścian. Wisiały na niej tylko dwa święte obrazki, nic nadzwyczajnego.

– Co, Amel?

Podniosła rękę i wskazała palcem na obrazy.

– No J e z u s M a r i a – wytłumaczyła spokojnie. Dopiero wtedy zwróciłam uwagę na to, kto wisiał na ścianie, oprawiony w złote ramy. Byli to – dosłownie – Jezus i Maryja.

– Dobra, chodźmy dalej, bo tobie już chyba wystarczy – powiedziałam. – Poza tym Ricuś na nas czeka.

Został nam jeszcze jeden pokój, znajdujący się za zamkniętymi drzwiami na końcu korytarza. Podeszłyśmy do nich wraz z kotem, który zaczął łasić się głową o framugę. Najwidoczniej nasze towarzystwo przestało mu przeszkadzać.

– Jak myślicie, co tam jest? – zapytałam.

Amel w odpowiedzi od razu nacisnęła na klamkę. Drzwi otworzyły się do wewnątrz z głośnym skrzypieniem. Weszłyśmy powoli do pomieszczenia, oślepione blaskiem padającym przez okno. Kiedy udało mi się odzyskać ostrość widzenia, dostrzegłam klęczącego przy łóżku staruszka.

Kto tu mieszka?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz