Rozdział 22.

228 41 0
                                    

Miałam lot za trzy godziny. Początkowo Soren nalegał, że zaczeka na lotnisku, aż mój samolot odleci ze mną na pokładzie, ale udało mi się go przekonać, by nie marnował czasu. Nie znałam planów Arsa, ale zdecydowanie bardziej był potrzebny mu niż mi.

Czułam się otępiała. Mój umysł odtwarzał obrazy niczym z horroru, lecz niestety były one rzeczywistością. Madison została zamordowana. Ars szykował się na wojnę, której również mógł nie przeżyć, a ja miałam wrócić do Chicago i żyć, jakby ostatnie tygodnie nigdy się nie wydarzyły.

Tuż przede mną przebiegł mężczyzna. Śledziłam go wzrokiem, więc widziałam, jak wziął w objęcia drobną Azjatkę, która prawdopodobnie była jego ukochaną. Nie siedziałam na hali przylotów, więc podejrzewałam, że para usiłowała się pożegnać, co nie było łatwe. Kobieta płakała wtulona w niego, a on zaciskał wokół niej ramiona, jakby na zawsze pragnął się do niej przyspawać. Musiałam oderwać od nich wzrok, aby się nie wzruszyć.

Moje myśli powędrowały w kierunku Arsa.

Czego ja właściwie chciałam? Choć raczej powinnam zapytać samą siebie, co ja do niego czułam?

Nie potrafiłam puścić w niepamięć ostatnich tygodni. Przeżyłam emocjonalny rollercoaster i nadal nie mogłam się po nim otrząsnąć. Wiedziałam tylko jedno, Ars nie był mi obojętny. Tęskniłam za tym, jak mnie dotykał, jak patrzył na mnie z pożądaniem, ale też za tym, że przy nim czułam tak wiele. Nawet stół operacyjny nie dostarczał mi tak ekscytujących emocji. Czy przyśpieszone bicie serca było warte ryzyka?

Spojrzałam na tablicę odlotów, a następnie na korytarz, przez który widziałam drzwi wyjściowe z lotniska. Jeszcze nie nadałam walizki. Jeżeli chciałam to zrobić, powinnam udać się w przeciwnym kierunku, niż ten, na którym zatrzymały się moje oczy.

W życiu nie ma nic gorszego od stagnacji. Niektórzy nazywają ten stan bezpieczeństwem, dla mnie to męczarnia, która sprowadza życie wyłącznie do przetrwania. Ja pragnęłam czuć, ekscytować się każdym dniem i wiedzieć, że jest przy mnie ktoś, kto sprawia, że moje serce chce bić szybciej.

Chwyciłam walizkę i ruszyłam do wyjścia z lotniska. Wsiadłam do pierwszej taksówki i ruszyłam z powrotem do Bellefont. Musiałam spróbować, w końcu każdy zasługiwał na drugą szansę, może nawet na trzecią... Czym byłoby życie bez tych wszystkich zakrętów, wyłącznie nudą.

Zbliżając się do Bellefont, zadzwoniłam do Arsa, ale nie odebrał. Nie sądziłam, że zastanę go w moim domu, ale i tak podałam taksówkarzowi ten adres.

Na podjeździe nie było żadnego pojazdu. Nawet mercedesa schowano do garażu. Zdążono również zamknąć okiennice. Dom wyglądał, jak w dzień, kiedy przyjechałam tu po dziesięciu latach. Otworzyłam drzwi kluczami, ale tylko po to, by zostawić walizkę i zajrzeć do szuflady z kluczykami do samochodów. Chwyciłam ten z logo mercedesa, a następnie wybiegłam z domu.

- Gdzie się tak śpieszysz, słoneczko?

Na podjeździe stał Marcus Harding, a za nim kilkunastu, a może nawet ponad dwudziestu mężczyzn. To zdecydowanie nie byli przyjaciele Arsa.

- Bałem się, że wyjechałaś bez pożegnania. – Ruszył w moją stronę.

Z trudnością przełknęłam ślinę.

- Może ty mi wyjaśnisz, dlaczego taka kobieta jak ty, rozkłada nogi przed takim przegrywem jak mój brat? Nawet nie potrafił ochronić matki swojego... bratanka. – Uśmiechnął się cynicznie.

- Ojcem nie jest ten, kto przekazał swój materiał genetyczny i to przez brutalny gwałt, tylko ten, który z miłością wychowuje dziecko.

Marcus podbiegł do mnie. Agresywnie wbił palce w moje policzki, przynosząc mi ból.

Niedomknięte rozdziałyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz