Rozdział 33 Daisy

2.2K 211 74
                                    

Colin był ciągle obok.

Nie wiem jak to robił, ale był ciągle obok nas.

Zaczynało się od tego, że przychodził do mojej sypialni i to samo nie wiedziałam kiedy. W środku nocy, kiedy Molly płakała, a ja zaspana nie potrafiłam zaprotestować wobec jego obecności. Podawał mi córkę do karmienia, siadał za moimi plecami i pozwolał mi zawiesić na sobie cały swój ciężar.

Wstaliśmy razem i po wspólnym karmieniu Molly znikał, znaczy nie było go jakieś pół godziny. Bo w tym czasie zdążyłam ubrać siebie i Molly, schodziliśmy na dół do kuchni i Colin już tam był.

Czekał gotowy, aby nakarmić dziewczynkę i jednocześnie marudzić mi przy uchu, gdy ja nie miałam ochoty jeść.

Zabierałam Molly do pokoju, aby ją przebrać po karmieniu przez Colina. Zakladałam jej kurteczkę i buty, a wtedy przyjmował ją Colin. Sam odprowadzał ją do przedszkola. Dzięki temu zyskałam coś, czego nie miałam od prawie roku. Pół godziny wolnego czasu, gdy nie musiałam robić nic. To był czas tylko dla mnie.

Rozpoczynałam swoją pracę, odznaczając to na tablecie i jak zwykle sprawdzałam zadania na dany dzień. Zupełnie niepotrzebnie, bo zawsze udawałam się na górę i siadałam naprzeciwko Colina z kolejna książka w ręku.

Zastanawiałam się czy wogóle dostanę wypłatę. Przecież to nawet nie była praca, czytałam, miło spędzałam czasu. Nie mógł mi za to płacić.

Pilnowałam momentu, gdy musiałam zrobić przerwę na karmienie Molly i Colin nigdy nie komentował momentu, gdy wychodziłam z pokoju.

On też pilnował zegarka, zawsze o wyznaczonej porze podnosił się z krzesła i kilka minut później wracał z dwiema porcja obiadu.

Robił to tak, jakby to nie było nic wielkiego, a przecież było. To ja powinna podawać mu obiad, a nie na odwrót.

Po obiedzie niezawodnie lądowałam na kanapie, na jego kolanach. Było delikatny, całował mnie i dotykał pilnującz abym czuła się z tym komfortowo. A jednocześnie wymagał, abym codziennie wykonywała jakiś kroczek na przód, abym bardziej otwierała się na jego dotyk i próbowała czegoś nowego. Nie doszliśmy jeszcze do końca, ale byłam pewna, że kiedyś to zrobimy. Za kilka dni, albo tygodni, kiedy oboje będziemy na to gotowi.

Kiedy w końcu Colin wypuszczał mnie z objęć to on wychodził. Musiał ochłonąć, przynamniej tak mi to tłumaczył. Zawsze wracał z Molly. To był czas na kolejne karmienie i albo mężczyzna obejmował mnie przy tym na kanapie, albo czułam jego wzrok na ciele, kiedy wpatrywał się we mnie zza biurka.

Molly już zostawała że mną, mimo że do końca mojej pracy zostawały jeszcze ponad trzy godziny to Colin odmawiał gdy chciałam doprowadzić ją do przedszkola.
Doszło do tego, że w gabinecie mężczyzny Molly miała swój kącik do zabawy. Po prostu nagle się tam pojawił.

Mata ochronna, wyłożona na podłodze, aby było jej miękko. Mała półeczka wypełniona książkami i dwa koszyki wypełnione zabawkami. To było za dużo. Molly nigdy nie miała tylu zabawek, a Colin udawał, że to nic nie znaczy. Jakby ten gest nie miał najmniejszego znaczenia.

Ja bawiłam się z Molly, podczas gdy Colin pracował. Zwykle. Bo czasami siadał na dywanie razem z nami i nie mogłam oderwać od niego wzroku.

Kiedy w końcu mój pracy dobiegał końca szliśmy na spacer. Odkąd pokazałam Colinowi jak ubierać małą upierał się, aby robić to samodzielnie. Więc czekałam obok, kiedy on walczył z małymi bucikami i kurteczką.

Sama zrobiłabym to dziesięć razy szybciej, ale w końcu wychodziliśmy na spacer. Specjalnie wychodziłam za teren posiadłości, nie czując się dobrze, gdy patrzyła na mnie służba. Bo mając Colina u boku, niosącego mojego córkę przyciągaliśmy mnóstwo spojrzeń.

To mój ciągle mój pracodawca. Osoba, z którą nie powinnam zadawać się w stopniu prywatnym, a jednak tak było. Rozumiałam te spojrzenia, będąc na ich miejscu pewnie robiłabym to samo.

Dopiero po spacerze nadchodził moment, aby rozstać się z Colinem. Mimo, że spędzałam z nim całe dnie, to te dwie godziny, które spędziłam sama z córką w sypialni niesamowicie mi się ciągnęły.

Idealnie pięć minut przed kolacją rozległo się pukanie do moich drzwi. Colin pojawiał się, aby zaprowadzić nas do stołu.

Siedziałam po prawej stronie Colina, który znajdował się na szczycie stołu, a krzesełko Molly zawsze stało między nami. Tak aby każdy z nas miał do niej dostęp.

Zwykle to Colin ją karmił, dzięki temu miałam czas, aby w spokoju zjeść posiłek. Jednak kiedy tylko zauważył że mała nie ma nastroju przekazywał łyżeczkę mi.

Starał się. Widziałam, że chce robić przy Molly jak najwięcej, ale ciągle potrzebował mojej pomocy. Niby już potrafił to sam, widział jak zmienić pieluszkę czy ubrać małą, czasami jednak, szczególnie gdy malutka nie współpracowała potrzebował mojej pomocy.

Po kolacji zwykle wracałam do pokoju, położyć Molly spać, jednak kilka razy Colinowi udało się zaciągnąć mnie do salonu.

Wiedziałam, że piją tam alkohol, robi to zawsze po kolacji, jednak nie kiedy ja tam byłam. Zostałam posadzona w olbrzymim fotelu, Molly przejął pan Davis, który uparł się, aby pokazać jej obrazy wiszące na ścianach. A Colin wsunął mi w dłoń talerzyk z kawałkiem ciasta.

Przez dwa tygodnie stało się to trzy razy. Trzy razy byłam z nimi w salonie i trzy razy zasnęłam. Nie pamiętałam jak dostałam się do łóżka, ale byłam pewna, że przynosił mnie Colin.

Mnie i Molly, bo gdy przebudzałam się kilka godzin później na dźwięk jej płaczu była w swoim łóżeczku. A Colin w moim, obejmował mnie przez sen, albo leżałam na jego brzuchu, otoczona jego ramionami.

Wykorzystywał to, że nie byłam świadoma momentu pójścia do łóżka, aby położyć się razem ze mną i nie potrafiłam być o to zła.
Było cudownie. Wszystko odbywało się tak, jak powinno, jak sobie kiedyś wymarzyłam.

Czułam się bezpiecznie. Przestałam martwić się o siebie i o Molly. O to czy będzie nas stać na jedzenie i kiedy wrócić do domu, by było bezpiecznie.

Było tak jak powinno być, może dla kogoś innego to było nic niezwykłego, ale dla mnie bardzo dużo. Obecność Colina zmieniła mnóstwo w moim życiu.

Dał mi to, czego tak potrzebowałam. Był osobą z którą mogłam porozmawiać o swoich problemach, czy po prostu się przytulić. Był obok i mimo że on nie uważał tego za coś ważnego to właśnie tak dla mnie było.

___________________________________________

Strasznie ciężko pisało mi się tą książkę i sądzę, że to jeden z najgorszych pomysłów na jakie wpadłam. Jakoś nic nie szło po mojej myśli od jej samego początku.

A teraz, gdy już jestem na finiszu i piszę ostatnie rozdziały zastanawiam się jak to zakończyć.

Pozytywnie? Ci bohaterowie na to zasłużyli? Bo mam wrażenie, że są najgorszymi, jakich wykreowałam.

Z drugiej strony nie wiem czy chcę pozbawiać dziecko matki, albo matki dziecka.

Ale w sumie czy będzie wam szkoda Molly, która od początku była taka nijaka? Albo Daisy, która jakoś od początku mnie okropnie irytowała?


A poza tym, jako iż zbliżamy się w końcu do końca Daisy to szukam inspiracji na imię dla partnerki Blue. W sumie pomysłu na jej wygląd zewnętrzny też. Kogo jeszcze nie było? Jak ją nazwać?

Daisy- Jessica GottaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz