Rozdział 11

55 4 3
                                    


CHARLOTT

  Nadal siedzimy w tym samym pomieszczeniu, ale nie już w tych samych miejscach co przed chwilą. Nie jesteśmy tak samo ubrani, a goście i głowa korony francuskiej jest zupełnie inna.

 Czy to Ludwik XIV? Jego portret widziałam w jednym z pokoi w którym były powieszone obrazy z byłymi królami Francji.

 Co się dzieje?

  Jeszcze przed chwilą byliśmy obok siebie, a teraz on siedzi naprzeciwko mnie. Dokładnie po drugiej stronie stołu, gdyby nie rozmaite dania i świeczniki, to miałby mnie na wyciągnięcie ręki.

  Patrzy na mnie i unosi kielich, by wznieść toast. Mówi coś, ale ja tego nie słyszę. Nie rozumiem co do mnie mówi. Jego zuchwały uśmiech wydaje się zwiastować zło i ból. Przeraza mnie, gdy taki jest. Coraz częściej go nie poznaję. To nie jest ten sam czuły i kochający mężczyzna, którego poznałam. Mówi coś ostatni raz i przechyla kielich, aby wziąć kolejny łyk trunku.

  - Sofia. - Na nagim ramieniu czuję ciepłą i lepką dłoń. Odwracam głowę i widzę swojego dobrego przyjaciela. Jest to młody chłopak, który służy w naszej rodzinie. Znamy się od kąt pamiętam, a dokładnie od kiedy przeprowadziłam się na dwór mojego męża.

  Jego twarz jest cała oblana potem. Na widok odciętej dłoni wypluwam wszystko co miałam w ustach. Ranna rękę ma zawinięta w już przesiąknięty krwią kawałek materiału.

  - Co się stało? Kto ci to zrobił? – Wstaje i dotykam jego czoła. Najdelikatniej, jak tylko potrafię odwijam przesiąknięty materiał. Nie wygląda zbyt dobrze, a rana wygląda jakby wdało się w nią zakażenie. – Jesteś cały rozpalony. Potrzebny jest lekarz!

  Wszyscy patrzą na niego z nieporuszonymi minami. Zachowują się niczym marionetki poruszane przez swojego mistrza. Nikt nie opuścił swojego miejsca bez wyraźnej zgody.

  - Nieważne Sofio musisz odejść. Obiecałaś mi to. – Upada kolanami na podłogę. Ból jest tak mocny, że nie potrafi ustać na własnych nogach. – On cię zniszczy, jak wszystko co wokół niego się znajduje.

  - Jak śmiesz w ten sposób odzywać się do Margrabiny. – Podchodzi do nas i staje nad nim niczym zwykły kat, który miałby ściąć mu głowę na rozkaz swojego Pana. Podnosi dłoń z zamiarem zadania mu ciosu, ale służący ranna ręką blokuje jego uderzenie. Niespodziewanie chwyta go za krwawiący kikut na wysokości nadgarstka, bo to właśnie w tym miejscu obcięto mu dłoń. Z całych sił zaciska dłoń na ranie, a palce wbija głęboko w nią powodując niewyobrażalny ból i falę dreszczy na jego ciele. – Jeśli teraz nie zdechniesz, to bądź pewny, że twoje życie stanie się prawdziwym piekłem na ziemi i nie wrócisz z nami żywy.

  - Co ty wyrabiasz – Szokowana jego kolejnym ruchem staje w obronie konającego chłopaka, który wręcz skręcając się z bólu. Bez opamiętania zaczyna go kopać niczym zwykły worek piachu. - Oszalałeś. Oni mieli rację, że powoli tracisz powoli zdrowy rozsądek.

  - Zostaw go. – Zadaje kolejny cios niewinnemu chłopakowi, a ten pluje krwią na marmurową podłogę. - Był nic niewartym kmieciem. Myślał, że mnie oszuka. Widziałem jak na ciebie patrzy.

  - Przestań. O czym ty mówisz? To tylko zwykły przyjaciel. On jest naszym wiernym służącym od kilku lat. Pamiętaj, że był nim zanim ja jeszcze zostałam twoja żoną! – Szarpie za materiał jego ubrania, aby go od niego odciągnąć. - Nie widzisz, jak on cierpi trzeba mu pomóc. Jestem skłonna zrobić wszystko co tylko powiesz. – Patrzę na niego mając nadzieje, że na moje słowa przestanie go katować.

InnocentiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz