VII

221 28 1
                                    

Obudziło mnie krzątanie się sług na korytarzu. Nawet nie zauważyłam kiedy zasnęłam.

Usiadłam na łóżku i przeciągnęłam się ziewając. Piękny ułożony kok z wczoraj rozleciał się, zostawiając po sobie tylko zwiniętą kulkę włosów. Przetarłam oczy i mrugałam szybko by wyostrzyć obraz drzwi przede mną. Byłam jeszcze bardzo zmęczona, ale fakt,że dzisiaj muszę znaleźć klejnot postawił mnie na równe nogi. Bose stopy przemierzyły drogę do łaźni, gdzie stała miska z czystą i letnią wodą. Obmyłam twarz i całe moje ciało, na które następnie włożyłam zieloną sukienkę z wzorem tylniej części gorsetu. Ubrałam jakieś płaskie buty leżące obok drzwi. Następnie stanęłam przed lustrem i metalowym grzebieniem rozczesywałam pęki na moich białych, długich włosach. Postanowiłam dzisiaj ich nie wiązać. Wyszłam z komnaty w poszukiwaniu Ronalda, on jedyny mógłby mi powiedzieć gdzie jest ta komnata, jeśli nie on to będę w kropce.

Schodziłam wąskimi schodami na parter gdzie kręciło się mnóstwo rycerzy, dam i sług. Nagle poczułam zimną dłoń na moim barku. Chłód dłoni owej osoby przeszył całe moje ciało. Odwróciłam się wystraszona i spojrzałam w głębie błękitnych oczu Arthura, który dzisiejszego dnia wydawał się być o wiele postawniejszy niż poprzedniego wieczora. Był pewny siebie.

- Wczoraj nie mieliśmy okazji się poznać - zaczął, unikając kontaktu wzrokowego. - Więc.. czy mógłbym zabrać Cię dziś na spacer po zamku? - spytał tym razem przyglądając się mojemu wyrazowi twarzy.

-Ymm - zatrzymałam się w rozmyśleniach. Ten spacer mógłby być idealnym pretekstem do podpytania się o klejnot i nawet możliwością ujrzenia go na własne oczy. Otworzyłam usta, by wyrazić zgodę na propozycję królewicza, ale nagle usłyszałam znajomy głos wtrącający się do naszej rozmowy.

- Wybacz Arthurze.. - zaczął Elias podchodząc i stając obok mnie. - Ale chciałbym na chwilę porwać przyszłą królową. - uśmiechnął się i spojrzał na mnie podejrzliwie.

-Ależ oczywiście - odezwał się Arthur z zawiedzioną miną. Zwrócił wzrok na mnie. Jego oczy były pełne zrozumienia, jednak można było wyodrębnić poszczególne uczucia zawodu jaki sprawił mu nagły pomysł Nathanen'a.

Odprowadziłam Arthura wzrokiem i ruszyłam za Elias'em, który wskazał rękom na drzwi wyjściowe. Minęliśmy straże i zeszliśmy z kamienistych schodów. Zatrzymałam się na chwilę patrząc z wyrzutem na Elias'a. On stanął obok i pytającym wzrokiem próbował rozszyfrować zagadkę, która właśnie pojawiła się na mojej twarzy.

- Czemu nie spytaliście się mnie o zdanie? - Spytałam z wyrzutem Elias'a, który ruszył przed siebie nie zważając na pytanie. Podbiegłam do niego łapiąc go za bark i obracając przodem do siebie. - Odpowiedz. - nakazałam.

- Teraz to król Arthur decyduje o twoim losie. - westchnął złośliwie. Po wczorajszym wydarzeniu na balkonie zamkowym, nie był dla mnie już taki miły.

- Jak na razie nikt nie powinien decydować o moim losie. - Prychnęłam mu w twarz, na co on wybuchł cichym śmiechem.

-Zbuntowane królewny zawsze mnie rozbawiają - stwierdził uspakajając się. - A teraz chodź. - złapał mnie za nadgarstek, który szybkim ruchem wyślizgnął się z jego objęć z moją pomocą.

-Nigdzie nie idę - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.

- Nalegam królewno - Spojrzał na mnie tymi swoimi nasyconymi zielonymi ślepiami, które działały na mnie upajająco. Ruszyłam za nim bez słowa w stronę pobliskiej stajni. Przed budynkiem kazał mi czekać, uległam. Nagle wyszedł z dwoma uprzężami w obu dłoniach. Za nim kroczyły dwa śnieżnobiałe klacze. Jedną uprząż położył na ziemi, a drugą podał mi. Zawrócił i po chwili znów wyłonił się za drzwi, niosąc dwa siodła. Umiejętnie zamocował je i spojrzał na mnie.

- Chodź - rozkazał, głaskając z uczuciem klacz. Podeszłam bez protestu i stanęłam przed nim. On niespodziewanie złapał mnie za talię i wsadził na grzbiet konia. Uważnie przyglądał się mojej twarzy, a ja jego. Ciekawiły mnie jego obserwacje, które wywoływały u mnie nieprzyjemne myśli.

Z swoją klaczą poczynił to samo. Zasiadł na grzbiecie i jednym ruchem wskazał, w którą stronę mamy się udać. Szarpnęłam rzemyk, a klacz ruszyła w galop. Pędziliśmy przez zielone łąki, kierując się w stronę lasu, którego ogromne drzewa przytłaczały nawet dzikie trole. Moje włosy falowały na wietrze, a ja z przyjemnością co jakiś czas przymykałam oczy, by zżyć się z wiatrem okalającym moją twarz. Nagle zrobiło się ciemno, ponieważ wjechaliśmy do lasu. Nathanen wskazał rękom gdzie mam się zatrzymać. Pociągnęłam uprząż i zeskoczyłam z konia, onieśmielając Elias'a, który był gotów by mi pomóc. Staliśmy obok ciemnego jeziora, które rozciągało się hen hen daleko. Nagle niczego nieświadoma, zostałam przykuta do pobliskiego drzewa. Mężczyzna trzymał moje drobne ręce w górze przy drzewie, uniemożliwiając mi poruszenie nimi. Na jego twarzy malowała się agresja i wściekłość. Nieugięta patrzyłam mu cały czas w oczy. Ja, Agnes Pern nie boje się żadnego agresywnego jeźdźca. On coraz mocniej ściskał moje nadgarstki. Ta jego nagła szybkość ruchu w trakcie zwykłej rozmowy,aż do momentu, kiedy zostałam przykuta do pnia, była podejrzana. Wiem dobrze,że jeźdźcy nie posiadają takich darów. Dlatego pozostało jedno rozwiązanie. Elias Nathanen nie był jeźdźcem.

Vivimorte -,,żywa śmierć"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz