XXII

147 25 0
                                    

Miałam kogoś zabić? Nie, absolutnie nie. Ale, Arthur.. On zginie, jeśli nie..

Ruszyłam się w końcu z miejsca i pobiegłam wzdłuż tej samej ścieżki. Wsiadłam z biegu na konia i szarpnęłam za rzemyk. Pędziłam przez drogę zastanawiając się jak ja to zrobię. Przecież to nie tak łatwo zabić niewinną dziewczynę.

Roztrząsnęłam moje myśli tuż przed bramami jakiejś małej wioski. Mocnym krokiem weszłam za wjazd. Groźnie rozglądałam się po miejscu, które przepełnione było dymem.

-Stać. - podeszli do mnie dwaj uzbrojeni mężczyźni.

- Nie wyglądasz, na kogoś stąd. Kim jesteś? - burknął jeden.

- Nie jestem stąd. Jestem tylko przejazdem i z łaski swojej przesuń się i daj mi wejść. - syknęłam zdenerwowana.

- Nie wejdziesz tutaj. Nie masz zgody. - wyjaśnił drugi.

-Ja na prawdę nie mam czasu. - powiedziałam przeciskając się pomiędzy nich. Oni chwycili mnie za ramiona i pchnęli do tyłu. Zagryzłam wargi i naparłam na jednego zaciskając mu ręce na szyi i lekko podduszając. Drugi szarpnął mnie by pomóc koledze, jednak zadałam mu bolesny cios podeszwą w podbrzusze. Obrywając zwijał się z bólu na ziemi i wołał wodza. Ten, którego trzymałam robił się powoli cały czerwony. Ściskałam coraz mocniej nie zastanawiając się zbytnio po co mi to? Była zdenerwowana i chciałam jak najszybciej wykonać to okropne zadanie.

- Może najpierw porozmawiamy zanim wykończysz moich ludzi. - usłyszałam spokojny głos. Odwróciłam się pospiesznie i puściłam szyję niewinnego strażnika. Ten natychmiast upadł i z trudem nabierał powietrza. Zwróciłam swój pełen grozy wzrok na wodza, który w tym samym momencie przełknął głośno ślinę i poluzował kołnierz koszuli.

- Nareszcie ktoś przechodzi do rzeczy. - ruszyłam w jego stronę, jednak po raz kolejny zostałam zatrzymana przez straże. - Wy też chcecie? - wskazałam na leżących mężczyzn. Odsunęli mnie i przepuścili. Podeszłam do wodza stojąc z nim twarzą w twarz.

- Czego Agnes Pern chce w naszej wiosce. My nic nie mamy, naprawdę. - bronił się. Jedna powieka drgała mu, a ręce wskazywały na ubogą wioskę.

- Tu nie chodzi o żadną rzecz. Potrzebna mi.. - w tej chwili zatrzymałam się. Czy to na pewno dobry pomysł mówić mu o co chodzi, czy nie lepiej zrobić tego po cichu. - nowa klacz. - wymyśliłam na szybko. Władca odetchnął. Widziałam na jego twarzy ulgę.

- Coś znajdziemy dla Pani. - skłonił się lekko i podreptał do stajni. W czasie jego nieobecności obeszłam wioskę. Gdy tylko zbliżałam się do jakiegoś domu matki wołały dzieci lub chowały je za siebie. To zdecydowanie przez matkę. Kojarzyli mnie z nią, chociaż ja też czasami dawałam ponieść się emocją. Jednak ja nikogo nie zabiłam, a oni uważają,że jeśli jestem jej córką, to robię to samo co ona. I zawsze tak będzie. Nawet jeśli będę chciała zrobić coś dobrego i tak będę ta zła. Nagle usłyszałam za sobą śmiech. Zarzuciłam moimi czarnymi włosami i kątem oka zerknęłam na sytuację za mną. Młoda, dość urodziwa dziewczyna prowadzała się z białowłosym mężczyzną,który wyglądał tak jak straże. To samo uzbrojenie, tylko twarz tak jakby milsza i nie tak dojrzała. I tak nic z tego. Nie mogłabym zrobić tego po cichu, przecież była z tym chłoptasie. Po co mam uśmiercać kolejną osobę?

Wróciłam przed bramę. Władca stał z siwym opasłym koniem. Gdy zobaczył jak wychodzę z wnętrza wioski, przestraszył się trochę.

-Lepszego nie mamy. - wzruszył ramionami.

- Pff - burknęłam zawiedziona,że nie znalazłam swojej ofiary.Minęłam ich bez słowa i wsiadłam na mojego starego towarzysza. Ruszyłam dalej w podróż, która miała już się skończyć. Przecież powinnam już wracać, a nie cały czas szukać. Zbliżał się zmierzch, a ja akurat zatrzymałam się przy ogromnej wierzbie, która miała tak obwisłe gałęzie,że bez problemu można było się skryć w jej wnętrzu. Podeszłam z koniem do drzewa i rozchyliłam gałęzie. Usiadłam przy pniu i od razu odleciałam w głęboki sen.

Ranem obudził mnie szeleszczący odgłos. Nie cierpię jak coś mnie budzi, wolę sama się obudzić i mieć to sobie za złe a nie czemuś co nawet cię nie słyszy. Otworzyłam oczy i podniosłam się ciężko. Bolał mnie cały kark i plecy. Zaspana wyszłam ze schronienia i wypatrywałam konia. Leżał nie dalej niż parę kroków, jednak nie sam. Obok niego siedziała dziewczyna. Chyba spadła mi jak z nieba. Uśmiechnęłam się triumpfanie i podeszłam do karego rumaka. Dziewczyna w tym samym monecie zauważyła i podniosła się. Mogłam się jej przyjrzeć. O dziwo była to ta sama dziewczyna,którą widziałam w wiosce. Dzisiaj jednak widziałam ją dokładnie. Miała podobne rysy twarzy do wodza i była dość urodziwa, prócz piegów wysypanych na jej twarzy.

- Niech Pani wybaczy, ja.. Nie wiedziałam,że to Pani koń. - wybełkotała i z zakłopotaniem poprawiała rude włosy.

- Nic się takiego nie stało.

- Czyli mogę już iść? - zapytała przerażona.

- Nie do końca.. Jest mi ktoś potrzebny. Jadę w daleką podróż i potrzebuję, kogoś do towarzystwa. - zmusiłam się na lekki uśmiech.

- Przygoda? O mateńko - pisnęła.

- Chętna? - zapytałam przyznając sobie brawa w głowie.

- Jasne, że tak.

- Nie sądziłam,że zgodzisz się tak szybko. Przecież nawet mnie nie znasz. - podniosłam brwi.

- I tak mi wszystko jedno. Ojciec to egoista. Uciekłam i mam zamiar wybrać się jak najdalej. - wyjaśniła patrząc na mnie.

- Wszystko jedno. - złapałam ją za słowo. - No to wsiadaj.

Vivimorte -,,żywa śmierć"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz