XXXV

165 24 4
                                    

- Strzelać! - wrzasnąłem, a łucznicy wykonali moje zadanie. Mimo,że strzały odbijały się od smoka,mieliśmy nadzieję,że to pomaga. Widziałem,że tam jest Agnes,jednak nie wiedziałem co o niej mam myśleć. Nic już nie wiedziałem.

- Dalej!

***

Poprawiłem się na siodle i szarpnąłem za sznur. Mój smok pędził jak burza wprost na Agnes. Miałem co do tego wątpliwości, jednak to co ona robiła było złe. To co,że była dziewczyną. To co,że intrygowała mnie jej siła. To co,że za nią tęskniłem. Musiałem zaprzestać niszczeniu Vrisa.

W tym samym momencie smok uderzył Agnes. Widziałem jak spada. Jej włosy wyglądały jakby chciały ją unieść. Leciała bezwładnie w dół, a ja patrzyłem na to ze spokojem. Otrząsnąłem się i ruszyłem pomóc innym.

Vivimorte szamotał,próbując złapać pyskiem inne smoki. Dobrze się bronił,a ogień nic z nim nie robił. Większość smoków poległa i spadała bezwładnie na pola wraz z jeźdźcami. Ich skrzydła,były jak z materiału. Uginały się pod wpływem nacierającego na nich wiatru.

***

Stojąc tak na wierzy i wydając rozkazy,czułem,że nic nie robię. Byłem tak jakby jednym elementem gry,który na nic się nie przydaję. Patrzyłem jak walka w powietrzu szerzy się na całe zachmurzone niebo. Na samej połowie nieba unosił się czarny smok,który był oblężony przez inne smoki,które nie dawały rady i spadały na ziemię. Kto wie,ile z nich poległo. Pośród ciemnych chmur,ciężko było znaleźć Eliasa. Jednak szukając go po całym niebie natknąłem się na martwe ciało,które spadało z wielką prędkością na leżące niedaleko miasta pole. Wszędzie rozpoznał bym te falujące czarne włosy.

- Dan ty przejmiesz dowodzenie. - skierowałem swoje słowa do jednego z łucznikowi i ruszyłem na schody. Zbiegałem szybciej niż,kiedy ujrzałem zagrożenie. Jeśli ona była martwa.. Nie chciałem nawet tak myśleć. Biegłem ile sił w nogach. W oddali widziałem nieruchomą leżącą na ziemi postać. Tuż przed nią stanąłem i nie miałem odwagi podejść. Usiadłem na ziemi kilka kroków od niej. Byłem załamany,jednak kiedy tak na nią spojrzałem. Zobaczyłem coś,co dało mi małą nadzieję. Ruszyła rękom. A później kolejną.

-Agnes. - podbiegłem do niej. Próbowałem pomóc jej wstać,jednak ona zrobiła to samo. Otrzepała swoje skórzane czarne spodnie i spojrzała na mnie swoimi, już nie czarnymi oczami. Jej oczy były czerwone.

-Agnes, wszystko w porządku? - zapytałem nadal trochę zaszokowany.

- Nie znam cię. - odpowiedziała obojętnym głosem. Głosem,który był pozbawiony jakiejkolwiek obawy,lub bólu.

- Jak to? Co ty mówisz? -zapytałem,jednak nie uzyskałem odpowiedzi. Czułem,że to nie ta sama Agnes.

Niespodziewanie zza pleców wyciągnęła miecz i wyciągnęła przede mnie ostrze. Zaczęła powoli zbliżać się do mnie. Nie chciałem z nią walczyć,wycofywałem się,jednak ona nie wyglądała na niezdecydowaną. W końcu zatrzymała ostrze przy mojej szyi. Patrzyła się na mnie swoim lodowatym wzrokiem.

***

Walczyliśmy jak tylko mogliśmy,jednak wielu poległo. Za wielu. Po wielu ciężkich starciach z stworem,on nadal nie ustępował. W końcu zaczął niebezpiecznie wirować i spadać w dół,aż wylądował obok zamku. Zaczął ziać ogniem i palić całe miasto. Ci co pozostali, lecieli by to zapobiec, A ja wzrokiem szukałem Arthura. Zauważyłem go na ziemi,z nią. Nie miałem pojęcia jak to było możliwe,że przeżyła takie uderzenie. Zwróciłem smoka w stronę ziemi i leciałem zaciekawiony. Kiedy w końcu wylądowałem, nadal w wielkim szoku zsiadłem ze smoka i wydałem mu rozkaz by pomógł innym.

-Zatrzymaj go! - wrzasnąłem do niej,jednak ona nawet nie drgnęła. - Mówię coś do ciebie. - popchnąłem ją lekko w bok. Jednak zauważając jej czerwone oczy, przeraziłem się. Oboje z Arthurem spojrzeliśmy się na siebie.

- Mówiłem ci,że to nie jest jej wina. - zaczął Arthur.

- W co ty wierzysz Arthurze? To ona poszła i go obudziła! - broniłem swojego zdania.

- Musimy coś zrobić,by była znów sobą. -spojrzał na nią z litością.

- Nie myślisz racjonalnie Arthurze!

- Nie stójcie mi na drodze,do zwycięstwa. - z gardła Agnes wydobył się głos. Oboje z Arthurem zastygliśmy w miejscu.

- Co ty mówisz Agnes? - wydusił z siebie Arthur.

- To wy chcieliście mnie zmienić. I wy powinniście w pierwszej kolejności zginąć. - powiedziawszy to w jej drugiej ręce znalazł się drugi miecz. Kiedy wygodnie ścisnęła rękojeść, ruszyła w naszą stronę. W ostatniej chwili udało mi się wyjąć mój miecz i zatrzymać jej natarcie. Była silniejsza niż wcześniej. Z trudem udało mi się ją odepchnąć. Jednak ona nie ustępowała i rozpoczęła walkę. Arthur tylko stał i nic nie robił. Nie był w stanie. To wszystko nie spłynęło po nim tak po prostu. Kolejne jej ataki, które z trudem odbijałem, odbierały mi siły. W końcu powaliła mnie na ziemię. Kiedy już chciała poderżnąć mi gardło, Arthur wkroczył do walki i wytrącił jej jeden miecz z ręki. Zdezorientowana ścisnęła rączkę miecza i natarła na Arthura,który starał się nie zrobić jej krzywdy. Kiedy tylko się pozbierałem, chwyciłem mój miecz i pomagałem odbijać jej mocne ataki. Powoli robiła się słabsza,jednak o połowę wolniej niż my. W końcu udało nam się uderzyć ostatecznie,aż powaliło ją na ziemię. Leżała nieprzytomna, ponieważ upadła na leżący na ziemi kamień. Zmartwiony Arthur,rzucił miecz na ziemię i spojrzał się na mnie błagalnym wzrokiem.

- Nie zabiję jej, obiecuję. Może ten upadek odświeży jej głowę. Powinna trochę pospać.- zwróciłem się do Arthura. - Miasto nas potrzebuję. - Zwróciłem się ku zadymionemu miastu. Podszedłem do mojego przyjaciela i ruszyliśmy w stronę miasta. W pewnej chwili na przeciw mnie stanął Arthur.

- A może nie powinniśmy jej tu samej zostawiać? - zapytał mnie wyraźnie zmartwiony. Ja tylko uśmiechnąłem się do niego,jednak po chwili mina mi zrzedła. Poczułem dziwny ból,który rozprzestrzeniał się po całym moim ciele. Nogi ugięły się pode mną i runąłem na ziemię.

-Nienawidzę. - usłyszałem krzyk Agnes.

***

Elias powoli upadał na ziemię. Nie miałem pojęcia o co chodzi,jednak kiedy ujrzałem krwawiącą ranę,która rozprzestrzeniała się po całym ciele, wiedziałem co się stało. Kiedy Elias upadł, odsłonił mi trzymającą się ledwo na nogach Agnes. Nastąpiła grobowa cisza. Usłyszałem tylko huk, dochodzący z miasta i przeraźliwy ryk Vivimorte. Nie pojmowałem o co chodzi. Uklęknąłem przy konającym Eliasie,który z trudem oddychał.

-Elias. - powiedziałem prawie przez łzy.

- Bądź dobrym królem, tylko o to cię proszę. - to były jego ostatnie słowa,przed tym,aż jego powieki zamknęły się. Cisza narastała. Ułożyłem delikatnie jego ciało na ziemi i wstałem by spojrzeć jej prosto w oczy. Podszedłem jak tylko blisko mogłem i spojrzałem w jej powracające czarne oczy. Patrzyła na mnie z przerażeniem. Ja na nią również.

***

Czułam,że wracam do rzeczywistości. Pamiętałam już wszystko co się wtedy stało. Ten dym,który mnie uśpił służył do tego by mnie omamić. Obudził we mnie tą jeszcze gorszą stronę. Chciał bym to ja była jego sługą nie on moim. Nie panowałam nad tym co robię. Kiedy się ocknęłam zrozumiałam,że Elias był wybrańcem. Kiedy on zmarł,wraz z nim umarło serce Vivimorte i ten czar,który mnie opanował. Arthur nie chciał nawet tego pojąć. Nie chciał mnie znać. On widział we mnie tylko zabójczynie swojego najlepszego przyjaciela. Na tym skończyła się moja misja przejęcia władzy. Osunęłam się w cień. W moim rodzinnym mieście nie chcieli mnie znać. Jedyne co mi pozostało to odsunąć się na bok. Odeszłam w miejsce,do którego nikt nie zagląda. Najbardziej żal,było mi Arthura,który nic konkretnego nie powiedział. Czasami, kiedy chcesz mieć wszystko, nie dostrzegasz tego,że po drodze do celu, niszczysz coś innego. Teraz wiem,że nie było warto brnąć do celu po trupach.

KONIEC.

Dziękuję za przeczytanie tej historii. Zapraszam do innych opowiadań i do obserwowania mojego profilu,ponieważ wtedy dowiecie się o nowych historiach.

Vivimorte -,,żywa śmierć"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz