II

298 33 0
                                    

Podniosłam się i otrzepałam mój strój. Teraz przyszedł czas na małą zmianę. Nigdy nie lubiłam zmian,ale w tym wypadku była ona konieczna. Powoli przymknęłam oczy i wypowiedziałam zaklęcie.

-Ad tertium dicendum umbra, mutare non ideo quia cognovit me.

Czułam niezbyt przyjemne łaskotanie i dziwny zapach siarki. Po krótkiej chwili otworzyłam oczy i spojrzałam na swoje ubranie. Zmieniło się diametralnie. Zamiast czarnych skórzanych spodni i obcisłej bluzki, na moim ciele znajdowała się biała długa aż do ziemi suknia. Miała rozszerzane na trzy czwarte rękawy. Na tali wyszyte regionalne  wzory, które były jak się domyślam domeną tutejszych mieszkańców. Buty jak to buty. Nie żadne trzewiki, tylko podwyższane jak na damę przystało.      Ciekawiło mnie jak wygląda moja twarz, dlatego najszybszym krokiem na jaki pozwalały mi buty podbiegłam do małego oczka w środku lasu. Przykucnęłam i spojrzałam w taflę błękitnej wody. Moja twarz wyglądała całkowicie inaczej. Wszystko uległo zmianie. Malinowe usta zamiast czerwonych jak krew. Czarne jak kawa oczy zastąpiły tęczówki koloru blado zielonego. Zgrabny, jędrny nos zamiast zadartego. Wyraźnie widoczne kości policzkowe, zostały zakryte przez tę pulchną buzie. Białe włosy opadały mi aż do pasa,a na głowie widniał wianek ze stokrotek. Powoli podniosłam się i nadal w lekkim szoku udałam się drogą prowadzącą do miasta. Szłam przez las. Jasny, przyjazny i pachnący. Wszystko to było takie  dobre. Ani śladu cienia i istot, na których widok jeżyły by się włosy na głowie. 

Wychodząc z lasu przechadzałam się drogą obok pól. Mnóstwo zbóż kołysało się w rytmie, który zapodał im wiatr. Gdybym była osobą, która wygląda na taką wspaniałą istotę wspierającą pomoc bliźnim, zachwycałabym się tymi widokami. Muzyka kołyszących się drzew byłaby muzyką dla moich uszu. Jednak nią nie jestem i ta cała natura doprowadza mnie do szału. O wiele bardziej lubię słuchać ryku smoka, lub wycia wilkołaka. Podchodząc pod otwartą bramę miasta, minął mnie rozpędzony rumak. Na jego grzbiecie siedział ubrany w srebrną zbroje jeździec. Przechodząc przez bramę miasta, czułam się nie pewnie. Nie wiedziałam czy ten kamuflaż jest wystarczająco dobry. Niby sama siebie nie mogłam poznać w odbiciu, jednak ten lekki niepokój ciążył mi na myśli. Przechadzałam się drogą mijającą po jednej stronie stragany z rybami, owocami i biżuterią. Było słychać krzyki targujących się kobiet z handlarzami. Po drugiej stronie była piekarnia i sklep rzemieślniczy. Cały ten jeden szum był nie do wytrzymania. Szłam szybko po kamienistej drodze. O mało co sie nie przewróciłam kiedy grupka małych dzieci biegła za kolorowym kogutem. 

-Przeklęte buty - wrzasnęłam, kiedy jeden z obcasów utknął pomiędzy szczeliną. Wysunęłam lekko nogę i złapałam za pantofelek. Z całej siły ciągnęłam ,jednak to wszystko na nic, upadłam na tyłek. - Do ciemnych bagien Anthydu - Przeklnełam. 

- Pomóc w czymś panience? - Podniosłam wzrok. Nade mną stał wysoki chłopak ubrany w białą koszulę i spodnie. Szatyn o niebieskich oczach i bladej twarzy. W rękach trzymał kosz pełen warzyw i owoców. 

- Nie trzeba. - prychnęłam.

- Pantofelek się panience zaklinował - spojrzał na but tkwiący w szczelinie. - Chętnie pomogę młodej damie w potrzebie - uśmiechnął się i odłożył kosz na bok. Przykucnął i powoli poruszając butem wyjął go, po czym chwycił moją nogę i założył go mi na stopę. Zerknął na mnie i z uśmiechem stwierdził:

- No i gotowe. 

-Sama bym równie świetnie sobie poradziła - Odpowiedziałam niemile. Nikt mi nigdy nie pomagał. Zawsze byłam samodzielna. Wstałam i ruszyłam naprzód nawet mu nie dziękując. 

-Pani na dwór się nie wybiera? - krzyknął za mną. - Wyglądasz na damę dworu, a damy dworu nie powinny chodzić po targowisku. - dodał. Odwróciłam się. - Ja panią odprowadzę na zamek i tak tam się wybieram. 

Dzięki niemu mogłam dostać się do zamku. Musiałam tylko zmienić swój charakter, bo jeśli będę się tak zachowywać, od razu wyczują podstęp. Uniosłam więc lekko suknię i podreptałam w stronę chłopaka. 

- Jestem Ronald, pomywacz w kuchni zamkowej. - Podał mi rękę przenosząc kosz pod drugie ramię. - A ty jak się zwiesz? 

- A... -miałam mały problem. Czy użyć swojego prawdziwego imienia, czy też zmienić na takie, które nie było by kojarzone z prawdziwą mną. Agnes to bardzo, rzadkie imię, zatem wolę nie ryzykować.  - Anna. - kiwnęłam lekko głową i po raz pierwszy odwzajemniłam uśmiech. 

-Więc.. dlaczego Anno znalazłaś się na targowisku. 

-ym... Szukałam czegoś. Przepraszam,że zmienię temat, ale ile jest wszystkich dam dworu w tym zamku? - Musiałam wiedzieć, czy uda mi się wtopić w tłumy wszystkich obecnych na zamku. 

- Tak około 50 - stwierdził - Chociaż ta liczba cały czas się zmienia. Jedne odchodzą, drugie przychodzą. Te zachcianki królewskiej rodziny  - Pokiwał głową zmieszany.

- Jesteś bardzo gadatliwym pomywaczem. 

- Tak dobrze o tym wiem. - zaśmiał się, jednak szybko przestał gdy zobaczył,że na mnie to nie robi żadnego wrażenia. - Jesteśmy - wskazał na tylne wejście szarego kamiennego zamku oplecionego gdzieniegdzie bluszczem. Wielka forteca, trochę mnie przeraziła. Tyle komnat, a ja muszę znaleźć tą jedną, w której ukryty jest klejnot, od którego zależy mój los. 

Vivimorte -,,żywa śmierć"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz