XXXIII

120 20 0
                                    

Po raz kolejny przeżywałam to samo. Budziłam się nie wiedząc gdzie jestem. Znów wszystko mnie bolało i było mi słabo. Jednak było coś co się zmieniło. To to,że nic nie pamiętałam. Absolutnie nic. I czułam coś, co dawało mi wielką potęgę. Jakąś nienawiść,złość i siłę. Powoli szłam przed siebie i przyglądałam się całkiem nieznajomym mi skałą. Nagle przede mną ujawił się smok,który o dziwo nie budził we mnie lęku. Prawda,był wielki i mógł z łatwością mnie zabić,jednak on przyglądał mi się z dość dużej odległości i obracał łbem.

-Kim jesteś? - spytałam, powoli podchodząc bliżej niego. On tylko wyciągnął swoją długą szyję i był swoim łbem tuż przy mnie. Wyciągnęłam rękę bez zawahania i chciałam dotknąć czerwonego kamienia,który tak mnie zachwycał. Nie był jakiś wyblakły, był tak bardzo intensywny,że aż raził mnie po oczach. Moje palce powoli stykały się z przecudownym przedmiotem. Kiedy już go dotknęłam, czułam coś co przepływało przez moją rękę, rozprzestrzeniając się po całym moim ciele. Niewiarygodna moc i siła,która otworzyła mi szeroko oczy. Czułam jakbym się zmieniała. Nie byłam już taka jak przed chwilą. Po kilku chwilach przepływu siły, łeb smoka odsunął się ode mnie i patrzył na mnie spokojnym wzrokiem.

- Jestem twoim smokiem. Jakie są twoje rozkazy? - spytał niskim głosem.

Spojrzałam na niego i szyderczo uśmiechnęłam się. Wiedziałam co chcę. Chce zniszczyć, coś czego nienawidzę. Vrisa, to miasto,które chciało mnie zmienić. Moją naturą jest zło i nie pozwolę,by oni nadal szerzyli to obrzydliwe dobro. Nie chcę ich na moim świecie. Tego miasta ma nie być.

- Lećmy do Vrisa. - powiedziałam odważnym,mocnym głosem. Smok skinął łbem i wyciągnął jedno skrzydło. Pospiesznie wdrapałam się na grzbiet i zasiadłam na jego szyi. Moja najstraszniejsza ryknęła i wzbiła się wysoko. Jednym machnięciem ręki wyburzyłam ścianę i razem wylecieliśmy w powietrze. Do Vrisa nie było daleko,a ja stawałam się coraz silniejsza.

***

Elias pospiesznie przygotowywał się do spotkania z dziewczyną,która przetrwała ten okropny kataklizm,a ja wędrowałem po korytarzu rozmyślając o tym co się zdarzyło. Moje myśli zagłuszył płacz, roznoszący się po korytarzu. Odwróciłem się i od razu cofnąłem się o krok do tyłu kiedy moja niedoszła żona wtuliła się w moje ramię.

-Arthurze,Arthurze. - jąkała się, nadal nie przestając płakać. -Oni wszyscy zginęli.. Ludzie zginęli. - płakała dalej, a ja nie odważyłem się nawet jej objąć.

- Nie płacz Anno, teraz muszę powstrzymać to co zabiło tych ludzi. Nie obawiaj się.. tu jesteś bezpieczna. - dodałem jej otuchy, a ona tylko bardziej się przytuliła. - A teraz wybacz,jestem potrzebny królowi. - wyrwałem się z jej objęć i ruszyłem szybkim krokiem na dziedziniec.

***

- Mów co widziałaś! - zażądałem stanowczo.

- Było ciemno, mokro i okropnie. - odpowiedziała obojętnie dziewczyna,która ciągle wpatrywała się w jeden punkt na ścianie.

- Coś bardziej dokładnego? Jakieś szczegóły? - spytałem zniecierpliwiony.

-Niebo było czerwone. - gwałtownie zwróciła na mnie wzrok.

Westchnąłem głośno.

- Jak udało ci się przeżyć?

Dziewczyna nie odezwała się tylko wyciągnęła rękę spod koca i pokazała mi znak jeźdźców.

- Czy przyszedł już czas? - spytała lustrując moją twarz.

- Obawiam się,że tak. - otarłem rękoma twarz i gwałtownie wstałem. Spojrzałem przez jedno z okien. Przyglądałem się ludziom na jednej z uliczek. W słoneczny dzień każdy wychodził na dwór i tam znajdował swoje zajęcie. Bałem się,że niedługo może się to skończyć. Nagle znikąd słońce przestało świecić,a przelatujący wzdłuż miasta cień znaczył tylko jedno.

Vivimorte -,,żywa śmierć"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz