Rozdział IV 1/2

2.3K 252 17
                                    

Chodziłem już tak w tę i we w tę od kilkuset milionów godzin.

Doktor wyrzucił mnie z pokoju, w którym leżał  Blade, tłumacząc, że ''potrzebuje teraz chwili spokoju''. Uznałem to za coś kompletnie pozbawionego sensu, zważając na to, że spał, więc spokój ze świata niezaspanych królewien nie przydałby mu się w żadnym stopniu.
Jedną z osób, które naprawdę potrzebowały grama wewnętrznego spokoju byłem ja, czując, że nie dotrwam już ani chwili bez wyrwania samemu sobie wszystkich włosów na głowie.

Usiadłem, opierając się o ścianę i przetarłem twarz przepoconą od nerwów dłonią.
Usłyszałem kroki zbliżające się w moją stronę. Wstałem jak najprędzej, aby podziękować lekarzowi informującemu mnie o przebudzeniu się Blade'a. Obróciłem się w jego stronę.
Ale zamiast kilku słów usłyszanych od sędziwego pana w białym fartuchu, poczułem wielką pięść lądującą na mojej twarzy, a następnie przypływ ogromnego bólu. 
Po chwili leżałem już na podłodze z obszernym krwotokiem z nosa.
- Co do cholery.. - jęknąłem z bólu, patrząc na zakrwawioną podłogę.
- Wstawaj, natychmiast! - Puls serca mi spowolniał, słysząc głos apodyktycznego ojca.
Wstałem wściekły, przytrzymując rękaw bluzy przy nosie i obserwując, jak szybko z białego jej materiał zmienia się w odcień wściekłej czerwieni.

- Pamiętasz obietnicę, którą mi złożyłeś? - Spytał. Wyraz jego twarzy świadczył co najmniej o tym, że chwilę wcześniej ktoś zwędził mu spod nosa dwieście baniek. - Blade leży teraz w szpitalu cały poobijany i wypruty z sił. Wiedziałem, że nie można na ciebie liczyć.
Zawsze byłeś skończonym fajtłapą.

W tamtym momencie moja wściekłość osiągnęła apogeum.
- Wybacz, tatku, ale myślę jednak, że chłopak czułby się niekomfortowo, jeśli chodziłbym z nim pod prysznic, obserwując jak obmywa sobie tyłek. - Wycedziłem przez zęby, po czym naszła mnie szybka myśl, że może to nie byłoby nawet takim najgorszym rozwiązaniem.
- Dobrze wiesz o czym mówię. A z resztą. I tak nie byłbyś w stanie tego pojąć. Co się z nim teraz dzieje?
- Jest w krótkiej śpiączce, powinien niedługo się wybudzić. - Rzuciłem - co zrobiliście z tym skurwielem? - Sama myśl o Simonie Blacku wzniecała we mnie chęć mordu na bezbronnych szczeniakach. A także żądzę zemsty przeplataną odruchami wymiotnymi.
- Uciekł nam. Moje władze się tym zajmą. - Rzekł z kwaśną miną, a ja rzuciłem mu zabójcze spojrzenie. Myślałem, że już dawno mieli go w garści.
- Sam się tym zajmę, kiedy będę miał pewność co do tego, że Campbell jest bezpieczny.

W niezręcznej atmosferze wraz z ojcem przesiedzieliśmy kilkanaście minut przed salą, w której leżał Blade. Po upływie czasu zjawił się lekarz. Serce podeszło mi do gardła.
- Wybudził się - oznajmił z uśmiechem na twarzy.
W tym samym czasie, podnosząc się z podłogi poczęliśmy zmierzać w stronę mojego przyjaciela.
- Przepraszam panów! - zawołał za nami lekarz - na tę chwilę może odwiedzić go jedynie jedna osoba. Bez zastanowienia, nawet nie rzucając przelotnego spojrzenia ojcowi, wbiegłem do sali.
Nie było opcji, żeby to on się tam znalazł jako pierwszy.

Blade leżał na łóżku pod śnieżnobiałą pościelą, w równie śnieżnobiałej koszuli nocnej.
Był podłączony do kroplówki. Miał mocno podkrążone oczy, wyglądał na bardzo osłabionego, zmęczonego i opadającego z jakiejkolwiek energii życiowej. Nie mogłem na to dłużej patrzeć.

- Cześć. - Powiedziałem, przysuwając sobie drewniany taboret pod jego łóżko. - Jak się czujesz?
- O wiele lepiej - odpowiedział cicho - ale.. co tak właściwie mi się stało? - spytał.
Spojrzałem na niego skonsternowany. Nie spodziewałem się po nim zaników pamięci.
- Może lepiej, żebyś później się o tym dowiedział. Boli cię coś? mogę jakoś pomóc?
- Nie mam pojęcia dlaczego, ale najbardziej boli mnie tyłek - roześmiał się - ah, to okrutne zrządzenie losu. - Spiorunowałem wzorkiem podłogę, w myślach przeklinając każdy nanometr ciała i duszy osoby Simona Blacka. Popatrzyłem na niego. - A tak w ogóle, to mógłbyś poprawić mi poduszkę. Jest strasznie wysoko - uśmiechnął się. Podszedłem, lekko podnosząc jego głowę i przesuwając poduszkę na dół. 
- Gdzie są wszyscy? Elric, Simon? - zapytał, ponownie kładąc na niej głowę.

Wypuściłem ze spokojem siedzący we mnie nadmiar powietrza. Powtarzałem sobie w myślach: ''możesz to pokonać, Lynch. Przejdź w tryb zen, okiełznaj siedzącego w tobie tygrysa. Nie musisz być zawsze taki bezpośredni.''
- Elric zapewne zaraz się tu zjawi. - Uśmiechnąłem się łagodnie.
- A Simon? miał coś ważniejszego na głowie? - widząc zawiedzioną minę Blade'a coś chwyciło mnie za serduszko. Coś bynajmniej niewystarczająco krzepkiego.
- To nic aż tak ważnego, jedynie policja ściga go po całym mieście w celu wsadzenia go do paki. - Odpowiedziałem, a łagodny uśmiech ciągle trzymał się po mojej twarzy. Campbell zrobił wielkie oczy, próbując zerwać się z łóżka.
- Jak to?? trzeba mu natychmiast pomóc!! - Lekko położyłem go z powrotem.
- Blade - nachyliłem się nad nim - wiem, że może być ci bardzo przykro z tego powodu, ale nie pomożemy mu. To on jest przyczyną tego, że teraz tu leżysz. Wyrządził ci wielką krzywdę, za co musi słono zapłacić. Rozumiesz? - spokojnie przemówiłem, gładząc go w celu złagodzenia sytuacji po włosach. Był w stanie głębokiego szoku, a oczy wytrzeszczył tak, że niemal znalazły się poza orbitami. Wyciągnąłem rękę w celu objęcia go, jednak ten mnie odepchnął.

- Łżesz. - Ze łzami w oczach wyjąkał. - On.. jest moim przyjacielem, nie zrobiłby czegoś takiego.
Poczułem w środku ciężkie, metalowe cęgi skręcające mi jelito cienkie.
- Nie, nie jest twoim przyjacielem. Tylko udawał go udawał. To ja jestem twoim prawdziwym przyjacielem. I Elric również nim jest. A przyjaciele nie okłamują siebie nawzajem, więc musisz mi uwierzyć, Blade. - Szepnąłem.
- Nie wierzę - mówił, a łzy ciekły mu po policzkach. Otarłem jedną dłonią, postanawiając nie powstrzymywać się dalej. Objąłem go, a on stracił jakiekolwiek siły na chęć odepchnięcia mnie. Łkał jak świeżo narodzone niemowlę.

Po chwili do pokoju wparował zdenerwowany Elric. To on był tym, który wezwał pomoc.
- Stary, jak się czujesz? ale się o ciebie martwiłem. - Podszedł do Blade'a, klepiąc go lekko po głowie.
- Lepiej, dziękuję - Campbell uśmiechnął się słabo w odpowiedzi.
- Lynch, mów, co mu zrobiłeś, że dzieciak płacze - Elric spojrzał na mnie gniewnie.
- Dlaczego to zawsze ja jestem głównym podejrzanym? - spytałem, zgrywając urażonego.
Blade się roześmiał. Odetchnąłem z ulgą.
- El, jak ty tutaj do cholery wlazłeś? wpuszczają tylko po jednej osobie. - Spytałem podejrzliwie. Ten jedynie przewrócił oczami, unosząc kąciki ust.
- W życiu trzeba sobie jakoś radzić - odrzekł, w prawej dłoni przewracając klucz z tabliczką
''sala 17, zapasowy''.
- Z drzemkami woźnego chyba też potrafisz sobie poradzić - dodałem, czując zapach zwycięstwa.
- Tak właściwie.. od jak dawna tu siedzicie? - zapytał Blade, odciągając nas od dotychczasowego tematu. Zanim zdążyłem coś powiedzieć, Elric mnie wyprzedził.
- Ja dopiero co przyszedłem, za to Cov siedział przy tobie calutką noc.
Spojrzałem zawstydzony na Krzywozęba, który już robił minę mówiącą ''znowu wygrałem''.
Poczułem, jak robiło mi się gorąco. Odwróciłem wzrok w stronę Blade'a, który już był czerwony po same koniuszki uszu.

Elric zachichotał.

AkrylionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz