Perspektywa Blade'a
Biegłem przez ulice miasta, nie zważając na to, gdzie jestem, i dlaczego..
Chciałem być jak najdalej Akrylionu i tego cholernego dupka. A poza tym musiałem znaleźć Elrica..
Chociaż nie, on zapewne już wrócił, i wyjaśnia sobie to i owo z Coverem. Niech sobie wyjaśnia, może go ochrzanić. Mnie i tak to nie obchodzi.
Zwolniłem, żeby rozejrzeć się po okolicy. Wszędzie sklepy i kompletnie nieznane mi uliczki. Wyglądało na to, że oddaliłem się od Akrylionu o co najmniej kilka kilometrów. Świetnie.
Sęk w tym, że jednak kiedyś musiałem tam wrócić, a za luja nie miałem pojęcia, gdzie właściwie się znajduję. Trudno, wtedy nie chciałem się tym martwić. Usiadłem na najbliższej ławce i począłem rozprawiać nad sensem swego bytu. A właściwie to kminiłem nad tekstem do książki
pt. ''Dziesięć najszybszych sposobów na uśmiercenie Betty Clarkson''. I mnie by się taka przydała.
Jak on mógł ją pocałować? Jak w ogóle mogli się całować? I to w dzień, w którym się poznali..
"No dobra, ty też się z nim pocałowałeś w dzień, w którym go poznałeś..".- Pomyślałem.- ''Ale to dwa kompletnie inne pocałunki''. Jest różnica pomiędzy przypadkiem, a czymś zamierzonym.
Tamci wpychali w siebie obślizgłe języki. Niedobrze mi było, kiedy o tym myślałem.
Robiło się późno, a ja nadal nie znałem drogi powrotnej. Wstałem, żeby przejść kawałek i miałem nadzieję, że jeśli zacznę iść w kierunku, z którego przyszedłem, to szybko odnajdę trasę.
Niestety, złudną nadzieję, bo im dalej szedłem, tym bardziej traciłem pewność co do tego,
że wrócę do domu.Od wstania z ławki włóczyłem się już tak z trzy dobre godziny. Lekko spanikowałem, to fakt.
Nie było tutaj nikogo, więc nie mogłem spytać o drogę. Wprost idealnie.
Szedłem dalej, nie mogłem tak bezczynnie stać. Zauważyłem jakąś wynurzającą się postać kilkaset metrów przede mną. Uff. W końcu miałem jakąś szansę.
Jednak obróciłem się z pędem po stwierdzeniu faktu, iż ową postacią był niejaki Cover Lynch, mój drogi przyjaciel. Ten dzień był taki piękny.
-Blade!- Zawołał. A modliłem się do Dzieciątka Jezus, żeby mnie nie zauważył.
-Szukałem Cię idioto.- Powiedział, będąc już wystarczająco blisko mnie.
Nie zważając na jego słowa, nadal szedłem.
-Hej, zatrzymaj się.- Mówił- Wracajmy.
-Przymknij się, nigdzie z tobą nie idę.- Odpowiedziałem.
-A to niby dlaczego? Poza tym nie wiesz, jak dojść do Akrylionu. Zaprowadzę Cię.-Dziękuję, ale niekoniecznie będzie to potrzebne. Dobrze wiem, gdzie mam iść.- Burknąłem do niego z podniesioną głową.
-Czyżby?- Spytał z sarkastycznym uśmieszkiem.-Pewnie, dam sobie radę. Nie trać na mnie czasu.- Obróciłem się w jego stronę.
-Dlaczego jesteś taki oschły? Chcę Ci pomóc.- Ciągnął zdyszany, patrząc mi w oczy. Nadal szliśmy.
-Powtarzam, że ani trochę nie potrzebuję twojej pomocy. Wracaj do Plastiku, czy coś.
-Jakiego ''plastiku''? Nagle mi z jakimś tworzywem sztucznym wypalasz?
No co za debil. Chociaż w sumie tak, z tworzywem sztucznym.
-Nieważne, na razie Cover.- Ponownie odwróciłem się do niego plecami, i przyśpieszyłem kroku.Chwycił mnie za nadgarstek od tyłu. Ale nie tym razem.
-Puść mnie idioto.- Zwróciłem się do niego, samodzielnie wyrywając mój nadgarstek z objęcia jego dłoni.
-Blade..
~
W końcu odnalazłem drogę. Alleluja. Byłem strasznie zmęczony. Wszystkim. Wróciłem do Akrylionu i postanowiłem się położyć.
-Hej, El. Przepraszam, że Cię tak nagle zostawiłem.- Powiedziałem do przyjaciela, wchodząc do pokoju.
-Cześć, to nic takiego. Lepiej mi powiedz, co się stało i dlaczego Cover przybrał minę skubanego Sokratesa, kiedy rozprawiał nad tym, dlaczego go zlewasz.
-Nic takiego, przypomniałem sobie o pewnej sprawie do załatwienia.
-Aha.. A powiesz mi, dlaczego ignorujesz Lyncha? Jednak coś odwalił na wypadzie z Betty?- Spytał.
-Całowali się.
-O kurna. Jak to się całowali? Masz jakieś dowody, widziałeś ich?- Ciągnął.
-Widziałem. Tak właściwie to stałem przed nimi, ale on był zbyt zajęty, żeby mnie zauważyć.-Jakoś trudno mi w to uwierzyć. To musi być jakieś jedno, wielkie nieporozumienie. Może i jest głupi, ale nie aż tak. Jemu na tobie zależy.
-Uhm...- Mruknąłem, zasypiając.
/Kiedy otworzyłem oczy, spojrzałem w bok. Elric obrócony leżał na swoim łóżku, słuchając muzyki.
A na moim materacu siedział Cover. Czy on nie mógł dać mi świętego spokoju?
-Masz swój materac.- Zwróciłem mu uwagę.
-Powiesz mi w końcu o co Ci chodzi?- Spytał mnie z poważną miną.
-Żartujesz sobie? Naprawdę nie wiesz, o co mi chodzi?-Nie mam zielonego pojęcia.
-To przypomnij sobie, co niedawno robiłeś z Betty Clarkson na ślepej uliczce.
Zatkało go.
-Widziałeś to?..- Zapytał.
-Tak, niestety to widziałem. 'Kochasz mnie', co Cover? Po prostu daj mi święty spokój.
Czułem taką pustkę wewnątrz, że nie miałem ochoty płakać.
I wtedy się uśmiechnął. Miałem już tego dość.
-Blade, to kompletnie nie tak, jak myślisz, wszystko Ci wyjaśnię.
-Co masz zamiar mi wyjaśniać?
-To, że nigdy w życiu z własnej woli nie pocałowałbym tej panienki po solarce.
Kłamał, to chyba oczywiste. Widziałem to, prawda?-Kłamiesz, Cov. Widziałem na własne oczy.
-Co widziałeś? Jak do niej podszedłem i wcisnąłem jej język do gardła?
Czy może, jak byliśmy w trakcie 'pocałunku', kiedy to ona mi próbowała wcisnąć swój do mojego, po czym od razu się od niej oderwałem?
-Co nie zmienia faktu, że się pocałowaliście.- Powiedziałem do niego.
-Nie pocałowaliśmy się, Bladuś. Ona mnie pocałowała, po czym się od niej automatycznie oderwałem.
Nie zdradziłbym Cię w życiu, i zapewniam twoją osobę, iż gustuję tylko i wyłącznie w niskich, bladych blondynach z masą piegów na nosie.- Mówił do mnie z uśmiechem.
Ulga, którą odczułem jest była nie do opisania. Łza poleciała mi po policzku.
Również się uśmiechnąłem. Ale potem poczułem przypływ złości. Ogromnej złości.
-Oficjalnie idę przyjebać Betty Clarkson.- Wstałem, kierując się do drzwi. Nie musiałem jej długo szukać, bo zanim zdążyłem pociągnąć za klamkę, ona wlazła do naszego pokoju.
Już chciałem się na nią rzucić, ale Cover przytrzymał mnie spokojnie.
-Hej chłopcy, pozwolicie, że ukradnę na chwilkę Covera? Mam z nim sprawkę do obgadania- Pisnęła.
Elric i tak nic nie słyszał, bo albo zasnął, albo miał głośność na maksa.
-Nie, nie pozwolimy.- Zwróciłem się do niej.
-No cóż, to Cover o tym decyduje.- Powiedziała. To po kija się pyta? Mózg chyba robi sobie dożywotnie ferie od dnia jej narodzin.
-Betty, daj mi spokój.- Tym razem odezwał się Cover, stojąc nad nią.- Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Masz tu prawie dwa tysiące innych młodzieńców. Wśród z nich znajdź sobie jakiegoś do twoich gierek.Zrobiła oburzoną minę.. i wyszła.
Padłem na swój materac. Tyle emocji w ciągu jednego dnia to zdecydowanie za dużo.
Jednak przed twarzą pojawił mi się Cover, niebezpiecznie się zbliżając.
-Hej, Lynch.. co ty odwalasz?- Spytałem z uśmiechem.
-Niespodzianka, zamknij oczy.
Lubiłem niespodzianki. Zamknąłem oczy, a on mnie pocałował. Czułem, jak się czerwienię.
A potem je otworzyłem, bo przecież..
-O żesz, przecież w tym pokoju jest Elric, Cover.- Szepnąłem do niego.
-E tam, on chyba śpi. Zresztą, i tak nie zwróciłby na nas uwagi.-Mówisz?..- Popatrzyłem w stronę materaca Krzywozęba. Rzeczywiście spał.
Uff.
Krótka perspektywa ElricaTak naprawdę udawałem, że śpię. To było strasznie niekomfortowe przeżycie. No cóż.
Cieszyłem się ich szczęściem. Mam nadzieję, że potrwa ono długo..