Rozdział IV 2/2

2.4K 258 54
                                    

- To prawda? - spytał Blade, spoglądając na mnie spode łba.

- Zrobiłem to, co do mnie należało. - Odparłem, odwracając wzrok najbardziej, jak tylko umiałem.
- Dziękuję - powiedział niewyraźnie.
Zwróciłem uwagę na Elrica, który w tamtym czasie wydawał się być do reszty rozbawiony sytuacją. Popatrzył najpierw na Campbella, potem na mnie, a ja, usiłując wykorzystać sytuację rzuciłem mu znaczące spojrzenie.
- No, moje gołąbeczki. To ja może przyniosę nam coś do picia. - Powiedział, kierując się w stronę drzwi.
- Pewnie - rzuciłem obojętnie, nie będąc do końca pewny, czy zostawienie nas sam na sam rzeczywiście było dobrym pomysłem. Niestety za późno na to wpadłem.
Najwyraźniej Blade postanowił się zdrzemnąć, bo obrócił się do mnie plecami ciężko przy tym wzdychając. W tamtej chwili byłem rozdarty pomiędzy tym, czy mi się poszczęściło, czy też nie wykorzystałem danej mi szansy.
Podziwiałem jego plecy przed dobre kilka minut, co chwilę zerkając na szpitalne drzwi w poszukiwaniu Elrica. Zastanawiałem się nad tym, czy mój ojciec nadal siedział na korytarzu.
Po głębokiej refleksji stwierdziłem, że nie byłoby to w żadnym stopniu możliwe.

Drzwi się uchyliły i podniosłem się w celu sprawdzenia, kim była osoba wchodząca do pokoju.
Nie był nią Elric, lekarz, ani nawet mój ojciec. 

Zamarłem.

W drzwiach dumnie stanął nie kto inny, jak Simon Black. Ten Simon Black.
Blade był zwrócony w jego stronę nieruchomo. Wtedy miałem tylko nadzieję, że spał.
Niestety, zawiodłem się. Po chwili zaczął trząść się jak galareta.
- Co ty tu do jasnej cholery robisz? - wycedziłem przed zęby do przeciwnika. Podrapał się po głowie z zakłopotaniem.
- Przyszedłem tylko się upewnić, że wszystko z nim w porządku. - Odpowiedział z anielskim spokojem w głosie.
Zadrwiłem głośno.
- Przyszedłeś sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku? - opuściłem głowę - sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku? - parsknąłem. - Cóż za podłość, Simonie. Wstydziłbyś się. - Spojrzałem na niego. Podszedłem i wyjebałem mu najmocniejszą lufę w historii wszystkich luf Ameryki Północnej. Wił się z bólu, ociekając krwią. Miałem to głęboko. Kopałem i kopałem, w tle słysząc jedynie cichy szloch Blade'a. 
Przybiegł lekarz z ochroną, odciągając mnie od niego. Złapali go.
- Gnij w ciemnej celi - splunąłem na jego buty. 
- Blade, przepraszam, to nie tak miało być, naprawdę nie chciałem! - krzyczał w stronę Campbella. Ale było już za późno.

Osoba, na której zależało mi najbardziej na świecie.
Osoba, która zraniła ją z niesamowitą siłą zarówno fizycznie jak i psychicznie.
Osoba, która to zrobiła, cierpiąca równie mocno jak Blade.
Najpiękniejsze z wyobrażeń.
Wyobraźnia jednak nie dawała mi satysfakcji.
Postanowiłem udusić go gołymi rękami.

Zacisnąłem zęby i odwróciłem się do Blade'a. Chciałem go objąć, ale on powiedział tylko:

''Nic mi nie jest, Cover. Teraz liczy się tylko to, że mam ciebie''.
Mieliśmy siebie nawzajem.

Wrócił Elric.

- Coś ciekawego mnie ominęło? - zapytał, wyraźnie zdziwiony naszymi minami i atmosferą panującą na korytarzach szpitala.
- Nic takiego. - Odparł Blade.
- To luz. Właśnie, Cov. Twój ojciec siedzi na korytarzu, wiedziałeś?

Podniosłem zdziwiony wzrok na przyjaciela. Zdawało mi się, że zdążyłem się go pozbyć.
- Tak, widziałem się z nim wcześniej. Był główną przyczyną mojej zakrwawionej chusteczki.
- Jakiej zakrwawionej chusteczki? nic nie zauważyłem jak przyszedłeś - Oznajmił Blade.
Nie chciałem mu o tym mówić, dostatecznie już go poznałem. Przeczuwałem, że miałby wyrzuty sumienia.
- Nic takiego - powiedziałem ironicznie, lekko parodiując jego wypowiedź sprzed kilku sekund.
Spojrzałem na Elrica. Miał bardzo głupi wyraz twarzy i ku mojemu zdziwieniu wyglądał na zamyślonego.
- Cover.. - zaczął El -  ale tak właściwie o co mu chodziło?
- Hmm? - spytałem, wytrącony z równowagi.
- A nie zostałeś przypadkiem opieprzony za to, że nie dopilnowałeś Blade'a? Mówiłeś przecież, że ojciec ci zagroził, jeśli się nim nie zaopiekujesz. - rzuciłem mu mordercze spojrzenie.

Zerknąłem na zszokowanego Blade'a. Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, ten mnie wyprzedził.
- Czyli tylko dlatego się ze mną przyjaźniłeś? Bo ojciec ci zagroził, Lynch? - sprawiał wrażenie nawet bardziej zdenerwowanego, niż zasmuconego. 
- Ee.. to ja już może pójdę. Wyjaśnijcie to między sobą. - Pogwizdując powiedział Elric, znikając za drzwiami.
- Nie w tym rzecz - zacząłem.
- Więc w czym rzecz? - spytał. Znowu miał łzy w oczach, ale nadal nie wyglądał na smutnego.
Był po prostu wkurwiony.
- Wiesz, na początku naprawdę nie uśmiechała mi się opieka nad pierwszoroczniakiem..
Ale poznałem cię bliżej. - Powiedziałem.
- I co w związku z tym? - spytał drwiąco.
- Zupełnie nic. Po prostu sprawy nabrały swojego tempa i cieszę się, że wszystko się tak potoczyło - uśmiechnąłem się w jego stronę.
- W jakim sensie potoczyło? co masz na myśli? - zapytał. Wtedy dostrzegałem już spokój na jego twarzy.

Milczałem.. nie wiedziałem, co powiedzieć. Podobał mi się niski, piegowaty i młodszy ode mnie chłopak i nie miałem pojęcia, czy uchodzi to za naturalne.

Chwyciłem go za dłoń.
- Puszczaj - wyrwał się, rzecz jasna cały w czerwieni. Nieźle na mnie działał.
- Blade..- zacząłem.
- Co? - spytał z kwaśną miną.
- Ja.. słuchaj.. - kontynuowałem nerwowo.
- No wysłów się wreszcie. - Przymusił z lekkim poirytowaniem.
- Koch..

Trzask. Zamknęły się drzwi. Do pokoju znowu wszedł uśmiechnięty Elric.
- Jak zwykle znakomite wyczucie czasu, przyjacielu. - Szepnąłem sam do siebie, odwracając się od Campbella.
- Przeszkodziłem wam w czymś? - Zapytał, opierając się o framugę.
- Właściwie to tak. - Powiedziałem.
- Nie no co ty, siadaj - dopowiedział za to z uśmiechem Blade. 
Trochę mu się upiekło.

- No cóż.. ja i tak się zbieram, bo lecę dziś do biblioteki - oznajmił z dumą.
Razem z Blade'm parsknęliśmy śmiechem, rzecz jasna niczego nie komentując.
- No jasne, do zobaczenia - zwróciłem się do Krzywozęba.
- Do wieczora. - Odpowiedział, zamykając za sobą drzwi.


- No.. to o co chodziło wcześniej? - Spytał Blade.
- Już nic takiego, kiedy indziej się dowiesz.
- Powiedz, przecież wiesz, że nikomu nie wygadam. - Prosił mnie z miną skarconego szczeniaka.
Sam się o to prosił.

Zbliżyłem się do niego. Początkowo nie wykazywał żadnych emocji, ale im bliżej byłem, ten wyglądał na coraz bardziej zdenerwowanego. W końcu dzieliła nas, a właściwie nasze usta odległość mniej więcej jednego centymetra.
- Cov, co ty do choler..

Pocałowałem go. Spojrzałem w jego osłupiałe oczy. Powtórzyłem czynność.
Tamtym razem spróbował mnie odepchnąć.
- Cover, co ty robisz? źle się czujesz? mogę zawołać lekarza..
Pocałowałem po po raz trzeci. Plasnął mi w twarz.
- Blade.. Kocham cię. - Powiedziałem. Zaniemówił

- O czym ty pieprzysz, idioto? - spytał, a kolor jego skóry w tamtej chwili miała odcień dojrzałego buraka.
- Naprawdę cię kocham.. - zacząłem i ponownie się przybliżyłem.
- Proszę, przestań.. pewnie nie wiesz nawet, co mówisz. Nie spałeś? - pytał.
- Kocham cię, Blade. Naprawdę. - Zatrzymałem się z zasadniczą miną tuż przy jego twarzy.
Po jego policzku spłynęła łza, a moje serce tliło się jakimś jebanym płomieniem miłości.

- Uhm. - Odpowiedział.
Złączyłem nasze usta po raz czwarty, tym razem najdłuższy raz.
Może dlatego, że w końcu to odwzajemnił?


AkrylionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz