To był już drugi dzień, od kiedy Blade przebywał u doktorka.
Szedłem go odwiedzić, mając nadzieję, że w ciągu jednego dnia wystąpił choć minimalny progres, w co niestety bardzo wątpiłem. To przecież Brownes, zapewne palcem nie kiwnął.
Mijałem otwarte pokoje chłopaków, którzy tylko, jak na mnie spojrzeli, odwracali wzrok lub po prostu przymykali drzwi. Dziwne. Ciekawe, o co im chodziło.Zresztą, to i tak nie było ważne. Najważniejszy był Campbell i jego zdrowie.
Wszedłem samowolnie do gabinetu, bo po pukaniu nikt nie odpowiadał.
Rozejrzałem się. Doktor Brownes leżał na łóżku leczniczym, a przy nim jakieś tabletki. Podniosłem je. Tabletki nasenne, co?
Pomyślałem, że Blade poszedł do toalety.Szarpnąłem lekarzem poirytowany tym, że spał w godzinach pracy.
-Halo, proszę się obudzić.- Mówiłem.
Po kilku próbach mi się udało. Pomarszczony Francis Brownes usiadł na łóżku.
-Co do chol...- Mruknął, chwytając się za wyraźnie obolałą głowę.- A, witaj Cover.
-Dzień dobry, mogę wiedzieć, gdzie się podziewa Blade? Przyniosłem mu kilka niezbędnych rzeczy.- Odpowiedziałem.
-Blade.. Blade.. Bl.. BLADE! TEN PRZEKLĘTY DZIECIAK!- Wstając, krzyknął Francis.
Nie miałem zielonego pojęcia, o co mu chodziło.
-Doktorze? Wszystko w porządku?- Spytałem zdezorientowany .
-Zwiał!- Powiedział. Poczułem, jak narasta we mnie złość.
-Jak to ''zwiał''? Pan powinien się nim opiekować. To obowiązek, od kiedy go zostawiłem w pańskim gabinecie.- Wycedziłem wkurzony przez zęby.
-Poprosiłem go zmęczony o podanie mi szklanki wody. Najwyraźniej nie wahał się rozpuścić w niej tabletek nasennych. Zasrany gówniarz.Chwyciłem go za kołnierzyk, podnosząc go tak, że ziemi dotykały jedynie czubki jego stóp.
-To tylko i wyłącznie twoja wina, doktorze.- Powiedziałem, mając ochotę go udusić.
Jeszcze bardziej zdenerwowało mnie to, że zdawał się tym nie przejąć, robiąc minę w stylu
''Nawet najlepszym się zdarza''. Ciekawe, co za naćpany matoł dał mu dyplom lekarza wojskowego.
Puściłem go i z pędem wybiegłem z gabinetu.
-LYNCH! GDZIE TAK PĘDZISZ?- Usłyszałem za sobą głos Brownesa.
Nie zareagowałem, choć oczywiście znałem odpowiedź.
Musiałem go znaleźć. W końcu to na nim najbardziej mi zależało.
Opuszczając budynek, przy bibliotece spotkałem Krzywozęba z Betty. Mieli zdziwione miny, ale nie miałem wtedy czasu na wyjaśnienia. Zauważyłem, że trzymali się za ręce. Przynajmniej oni mieli wtedy jakieś powody do szczęścia.
Mijałem sklepy i restauracje, a Campbella nie było widać.
''Gdzie on mógł pójść? No gdzie''- Ta myśl kotłowała mi umysł.
Odwiedziłem nawet restaurację jego kolegi.
-Nie mam pojęcia, gdzie może się podziewać.- Odpowiedział oschle Michael, choć w jego oczach widać było zmartwienie. Po prostu taki typ człowieka.
Sprawdzałem uliczki, parki, a nawet jebane korony drzew. Nie było go nigdzie.
''Może poszedł do szkoły?''- Napadła mnie ta myśl. Choć Blade i tak zapewne nie pamiętał budynku szkoły, więc nie miałby powodu do ukrycia się w nim. Co więcej liceum było już zamknięte, więc ta opcja odpadała.
Zdyszany po godzinach poszukiwań przystanąłem w jakimś parku. Nie wiedziałem nawet, gdzie jestem. Schyliłem się, oparłem dłonie o kolana i zacząłem ciężko dyszeć.
W pewnym momencie na chodniku zaczęły pojawiać się mokre krople. Rzeczywiście. Deszcz zdecydowanie był jak najlepszym rozwiązaniem w taki dzień. Dzięki Ci, Matko Naturo.
Choć po chwili zorientowałem się, że to wcale nie był deszcz.Z oczu zaczęły mi lecieć łzy.
''Eh?''- Zdziwiony otarłem jedną z nich. Sam do końca nie wiedziałem, dlaczego się rozpłakałem.
Czułem, że go tracę. Czułem, że już nigdy nie będzie tak, jak dawniej. Nigdy już nie usłyszę od niego tych dwóch, długo oczekiwanych słów. Bo Blade zwyczajnie o mnie zapomniał. A szanse na to, że odzyska pamięć były liche. Nie miałem pojęcia, co robić. Nie mógłbym poradzić sobie bez niego.
Był pierwszą osobą, którą pokochałem i wiedziałem, że chcę spędzić z nim resztę życia.