Rozdział VII

230 28 2
                                    

- Brawo Ginny - powiedziałam do siebie. Wróciłam do ogniska i usiadłam koło Terenca.

- Przepraszam, że tak pobiegłam, ale rozumiesz... musiałam jej pomóc - skinęłam głową na Ginny wpatrującą ze skupieniem w czekoladowoskórego, który tłumaczył jej zasady quiddicha dosadnie przy tym gestykulując. - Rozumie, nie musisz się tłumaczyć - uśmiechnął się do mnie, a ja usiadłam koło niego.
- Która godzina ? - spytałam. Spojrzał na zegarek.

- Dochodzi piąta - odpowiedział smutno.

- Już. Oh... - westchnęłam zrezygnowana. Podniosłam się i otrzepałam spodnie z kurzu. Odwróciłam się do chłopaka. 

- Pójdę zawołać gołąbki, a ty uświadom która godzina Diabłowi i Wiewiórce - dodałam i odeszłam w stronę gdzie ostatnio widziałam Scorpa i Daphne. Szłam dłuższą chwilkę. Blondyni leżeli koło siebie zbyt blisko jak na kolegów, ale za daleko jak na parę... Pomimo to widać było pomiędzy nimi chemię. Wpatrywali się w rozjaśniające się już niebo i szeptali do siebie jakby bali zagłuszyć ciszę, która otulała ich jak ciepły koc. Moje rozmyślania przerwał sarkastyczny śmiech chłopaka.

- Już się napatrzałaś? Myślałem, że wolisz szatynów, ale tak zasadniczo... - podnieśli się do pozycji wpół leżącej opierając się na łokciach, a młody Malfoy przeczesał swoje platynowe włosy - nie dziwię ci się. Też bym się na siebie zapatrzył.

- Egoistyczny dupek - zaśmiałam się - wolałabym chodzić z ropuchą błotną niż być zmuszona codziennie oglądać te twoje tlenione kłaki.

- Więc skoro mnie nie podziwiasz, to po co tu przyszłaś?

- No właśni. O co chodzi Luna ? - odgarnęły kosmyk sprzed oczu i spytała panna Marfoy.

-Jest już piąta. Zaczyna się rozjaśniać. Musimy już lecieć do domu. - odpowiedziałam parce.

- Już! Oh... - westchnęli zgodnie i podnieśli się leniwie z ziemi.

Szliśmy w stronę ogniska. Ja z przodu, a oni za mną... Blisko, może nawet za blisko. Po chwili byliśmy już przy przygasającym już ognisku. 

- Uświadomiłeś już im, która godzina? - wskazałam głową na chłopaka i dziewczynę przed nami.

- Próbowałem, ale ... - zaczął.

- Och, czy ja muszę zawsze rozbić wszystko sama? To trzeba zrobić tak - podeszłam go Georga i Ginny - Halo! - machałam rękami dwa centymetry przed ich nosami, przerywając rozmowę - Jest piąta. Trzeba iść do domu.

- Szkoda - odczepiła się od robienia notatek na wyczarowanym notesie.

- Trzeba to powtórzyć - puścił oko do Gin.

- Tia... chętnie - uśmiechnęła się pokazując swoje zęby przysłonięte przez różowy aparat. 

- Przepraszam, że przeszkadzam, ale trzeba lecieć - lekko się zdenerwowałam.

- Luncia, uspokój się - uśmiechnęła się do mnie Ginny

- No, ale... nie ważne. To lecimy. - zwróciłam się do Tera z nadzieją w głosie - I czy musimy na nich czekać? 

- Nie musimy. Accio miotła - zawołał Bell i już po chwili dzierżył owy przedmiot - Wsiadasz?

Jak ja uwielbiam latać. Teraz już w ogóle się nie bałam. Teraz tylko czerpię z tego przyjemność. Ślizgon odstawił mnie przed drzwi z balkonu. Przytuliliśmy się po przyjacielsku na pożegnanie. 

- Do zobaczenia jutro. O tej samej porze? Alohomora.

- Dobrze. Do jutra Terenci.

Weszłam do pokoju. On zamknął za mną drzwi i odleciał. Szybko przebrałam się w piżamę i położyłam się do łóżka. Spojrzałam na biurko, na którym leżał zapakowany już plecak. Teraz dopiero sobie przypomniałam.

- Obóz. - szepnęłam - Cholercia, kompletnie o tym zapomniałam.

Co zrobić? Zaczęłam się zastanawiać. Czy jeśli to prawda mam jechać? No właśnie jeśli to prawda. Jedyny przedmiot, który był dowodem to kawałek metalu, w kieszenie bluzy, która jest już w mojej szafie. Nie myślałam nad tym zbyt długo gdyż zasnęłam.

**************************************************************Obudziłam się.

- Teraz chwila prawdy - mruknęłam.

Podeszłam ostrożnie do szafy. Wzięłam głęboki wdech. Wyciągnęłam powoli bluzę. Nie do końca świadomie zaczęłam przygryzać wargę. Sprawdziłam kieszeń. Moje serce się zatrzymało.Nie było.
Łza popłynęła po moim policzku. Za oknem ulewa, która i tak nie odzwierciedla mojego smutku, a raczej rozpaczy.

Przypomniał mi się każda chwila, którą spędziłam z Terecem Bellem, Georgem Zabinim, a nawet tych kilka chwil spędzonych z Scorpiusem Malfoyem. 

To, że gdyby była to prawda to byłam bym czarownicą. Ja i moje dwie najlepsze przyjaciółki. 

To kiedy leciałam pierwszy raz na miotle.Ten moment kiedy pierwszy raz ujrzała syna swojego ideału. 

To kiedy razem zawiśliśmy w chmurach i tak po prostu rozmawialiśmy. 

 Szkarłatne rumieńce na twarzy Ginny po prawie każdym słowie Georga. 

Listy z Hogwartu. 

Uczucie podczas przytulania się z Terencem. 

Humor młodego Zabiniego. 

Cięty język i egoizm Malfoy'a.

Nauka zaklęć.

Lecz najbardziej bolały mnie dwie rzeczy. Miłość i nadzieja. Dopiero teraz gdy go straciłam, uświadomiłam sobie jak bardzo go kochałam. 

A nadzieja. To dopiero okropna rzecz. Gdy chłopak ze snu (te określenie tak bolało) przyszedł nagle, znikąd się pojawiła, a teraz tak samo szybko odeszła.

Zaczęłam szlochać. 

Pomimo smutku odczułam też coś w rodzaju ulgi. Moi rodzice, rodzeństwo, pokój, szkoła, miasteczko... To wszystko zostaje ze mną. Znam swoją prawdziwą rodzinę. Jestem normalna. Zwyczajna. Pospolita nastolatka z wybujałą wyobraźnią. To ja. Ta którą znam. Nie muszę się zmieniać. Dobrze mi z tym.

Przytuliłam się do polara, który dwa razy pojawiły się w moim śnie. Ten który przywoływał, teraz, najsmutniejsze chwile. 

Które wydawały się tak realne. 

Uczucie ulgi ulotniło się jak powietrze z balonika.

Załamałam się. 

Zaczęłam płakać. 

Nie mogłam dłużej patrzeć na tą bluzę.  Wrzuciłam ją do plecaka. 

Dzisiaj wieczorem wyjeżdżam na obóz. Dobrze. Nowi ludzie pozwolą mi o tamtych zapomnieć.

Rzuciłam się na łóżko. Rozpłakałam się na dobre. Oczy zaczęły mnie szczypać od płaczu. Ze zmęczenia zasnęłam.

++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

Witam, witam.

Ha, ha. Tego się nie spodziewaliście! 

Co teraz? 

Chcecie wiedzieć?

Komentujcie i gwiazdkujcie.

Do następnego  ;*


Mugolka o czystej krwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz