Rozdział XXII

166 19 10
                                    

Obudziło mnie nie równomierne kapanie wody. Czyżby deszcz? Latem, to raczej burza, a ten dźwięk wskazywał by raczej na wiosenny deszczyk. Powoli otworzyłam oczy.
To nie pogoda. Przy moim oknie stała brązowa sowa z listem u nogi.
- Bell, zabije cie kiedyś za te poranne sowy - wyplątałam się z koca pod który jeszcze przed chwilką smacznie spałam.
Podeszłam do okna i wpuścił zwierzę. Sowa jak zawsze usiadła na brzegu biurka. Odwiedziłam list i zaczęłam czytać.

Droga Luno!
Pragnę zaprosić cię na zakupy na Pokątną. Przylecę po ciebie około godziny pierwszej.
Przepraszam, jeśli obudziłem
Terenc

Śmieszy mnie ten "poważny" ton. Jakoś nie pasował by do żadnego czternastolatka. Nawet z rzekomo arystokracji.
Spojrzałam na szary zegar w kształcie litery W. Wskazywał on godzinę jedynastą.
Wolnym krokiem ruszyłam do kuchni. Moja siostra chyba jeszcze spała, a brat zajął się telewizorem.
Zrobiłam sobie płatki śniadaniowe i usiadłam przy stole.
Za oknem rozciągał się widok na ogromne pole zboża. Było w pełni dojrzałości, więc pewnie za niedługo będzie zcinane.
Pomimo tego, że mieszkam w mieście, moim rodzicom udało znaleźć się jedną działkę na uboczu. Nikt jej nie chciał, ponieważ była niedaleko pola, co kojarzyło się z rolą, a to zaś ze smrodem. Jednak, tu wcale nie śmierdziało. Wręcz przeciwnie. Można poczuć cudny zapach pszenicy, owsa, jęczmienia i wielu innych.
Gdy skończyłam śniadanie, wróciłam do pokoju. Ubrała się i wysłałam SMSa do dziewczyn, czy wiedzą o wypadnie do Hogsmeade. Odpowiedź była pozytywna, więc z uśmiechem na twarzy udałam się do biblioteczki. Wyciągnęłam książkę pod tytułem Dary Anioła: Miasto szkła i usiadłam w mojej wnęce do czytania. Był to mój przytulny kąt wypełniony poduszkami.

W pewnym momencie coś przerwało mi czytanie. Do okna w którym siedziałam zapukał nie kto inny niż Terenc Bell. Wpuściłam szatyna do środka.

- Cześć - przywitał się, gdy już wgramolił się ze swoją miotłą.

- Cześć. Ale ty wiesz, że ja mam drzwi w domu?

- Wiem, ale wchodzenie oknem jest super. Musisz kiedyś spróbować!

- Dobra, dobra. Może kiedyś indziej. Nie chce się znów spóźnić.

- Czyżby pani perfekcyjna? - zadrwił.

- Nie. Po prostu wymagam od innych, żeby byli na czas, więc sam nie mogę się spóźnić.

- Dobrze pani P. - zaśmiał się chłopak i ruszył w stronę drzwi balkonowych.

- Nie nazywaj mnie tak - podążałam za nim. Już po chwili lecieliśmy nad miastem.

- Czy mugoli nie dziwi, że ktoś lata siebie na miotle? - próbowałam przekrzyczeć wiatr, który uderzał w nas z powodu prędkości.

- Rzuciłem na nas czar sowy. Wszystkim, którzy są daleko, wydaje się, że jesteśmy tym no... jak to wy nazywacie? Ppp... no wiesz co - wytłumaczył.

- Ptakiem - podpowiedziałam mu - Nie powiem. Sprytnie.

- No wiem.

Chłopak nagle zaczął zniżać lot.
Zatrzymaliśmy się w ciemnej, ślepej uliczne w nieznanej mi okolicy.

- Gdzie my - zaczęłam, ale Ter nagle mnie uciszył.

Bell podszedł do ściany i zaczął ją dotykać jakby czegoś szukał. W końcu chyba znalazł, bo zatrzymał rękę i nacisnął jedną z cegieł. Nagle w ścianie zaczęły się tworzyć drzwi. Gdy cegły przestały się poruszać, moim oczom ukazał się zniewalający widok.

- Witam na Pokątnej - szerokim ruchem ręki wskazał przed siebie.

Staliśmy na końcu ślepego zaułka, a przed nami widziała zatłoczona ulica. Duża część ludzi ubrana była w długie szaty, a gdzieniegdzie przebiegały dzieci z dymiącymi cukierkami.

- Wow. Nawet sobie tego tak nie wyobrażałam. Tu jest jeszcze lepiej niż w moich marzeniach - nie potrafiłam oderwać wzroku od wystaw sklepowych, ludzi, magii, gdy już przyciskaliśmy się przez tłum.

- Mieliśmy się spotkać pod Trzema Miotłami. To tędy - złapał mnie za rękę i przyspieszył.

Po chwili znaleźliśmy się w dużej karczmie, która po brzegi była wypełniona ludźmi. Terenc puścił mnie i ruszyliśmy w stronę znajomych.

- Cześć Luncia - rzuciła się na mnie Ginny - Ty jak zawsze spóźniona. Ja już nie potrafię się doczekać, aż pójdziemy na zakupy.

- Też się cieszę, że Cię widzę - zaśmiałam się, gdy wypuściła mnie ze swoich objęcia.

- Napijemy się czegoś? Tak na lepszą atmosferę - zaproponował Malfoy.

- Nie w głowie mi jedzenie kiedy mogę iść kupić coś na Pokątnej - zapiszczała Ruda.

- No właśnie Scorp. Później coś przegryziemy, ale teraz już chodźmy, bo nasza przyjaciółeczka rozsadzi tą knajpę - uśmiechnąła się do blondyna Dafne.

Wstaliśmy od stołu i wyszliśmy z karczmy. Znów znaleźliśmy się na tłocznej ulicy.

- Czemu tu jest tyle ludzi? Do szkoły jest jeszcze tydzień - zapytała się Ginny, kiedy kolejny raz musieliśmy się przeciskać.

- Po pierwsze tylko tydzień. A po drugie dziś jest pierwszy raz można kupić Błyskawicę 3000. Najlepszą miotłę w całym magicznym świcie - wytłumaczył Bell.

- Możemy ją zobaczyć? Proszę - błagała Ginny.

- Jeśli starczy czasu i chęci to jasne - odpowiedział bez zastanowienia Geo, co spotkało się z dezaprobatą Ter'a.

- To gdzie na początek? - zapytała Dafne.

- Do Banku - powiedzieli zgodnie chłopcy.

Po chwili znaleźliśmy się przed wielkim gmachem. Gdy wyszliśmy do środka, przywitała nas biel ścian i zapracowane gobliny.

- Dzień dobry - zaczął pewnie Scorpius - My do skrytek 381, 493 i 212.

- A macie klucze? - zapytał podejrzliwie goblin siedzący wysoko nad nami.

- Oczywiście. Oto one - blondyn podał mu trzy złote klucze. Stworzenie dokładnie obejrzało je z każdej strony, a następnie na chwile znikło z podniesienia, aby od razu pokazać się koło nas.

- W takim razie zapraszam. Panno Weansley, panno Marloy oraz panno Partinson.

- Skąd on miał klucze do naszych skrytek? - szepnęłam do Terenc'a, gdy szliśmy w środę wagonika.

- Dłuższa historia. Opowiem ci innym razem.

***
Gdy już miałyśmy pieniądze (okazało się, że są ich niemałe zasoby) udaliśmy się do sklepów.
- Zacznijmy od najnudniejszego. Madame Malkin na pewno chętnie coś dla was uszyje - Geo wskazał na sklep na którym szyld głosił właśnie to nazwisko oraz "Szaty na wszystkie okazje".

W środku przywitała nas przysadzista czarownica z uśmiechem na twarzy.

- Witam was kochaniutcy. Niech zgadnę. Tak urośliście w czasie wakacji, że nie mieścicie się w mundurki? - od razu porwała Dafne i postawiła na podwyższeniu. Złapała za miarę i zaczęła z zawrotną prędkością zbierać jej wymiary. Na chwilę znikła za zasłoną i znów wróciła z szatą w ręku. Narzuciła ją na blondynkę i pospinała gdzieniegdzie szpilkami. Wyciągnęła różdżkę i wykonała kilka szybkich ruchów.

- Gotowe. Wyglądasz pięknie - kobieta chwyciła jej policzek i poprosiła kolejna osobę na stołek.

Już po chwili wszystkie trzy miałyśmy swoje nowe, piękne szaty. Zapłaciłyśmy i wyszliśmy ze sklepu.

******************************
Witam, witam
Jak tam życie leci?
Podoba się?
Nie zapomnijcie o ★ i komentarzach!

Do następnego.


Mugolka o czystej krwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz