Rozdział XVII

152 20 7
                                    

Specjalna dedykacja dla Gocha_malgoska
******************************
   Obudziłam się ze strasznym bólem pleców. Leżała na jakimś łóżku. Nie potrafiłam sobie przypomnieć co ja wczoraj robiłam. Nagle dostałam olśnienia. Przypominał mi się sen, poturbowany Piotrek i noc pod gwiazdami. Otworzyłam oczy, ale szybko z powrotem je zamkniętam, bo oślepiło mnie białe światło. Po chwili ponowiłam próbę.
Rozejrzałam się po sali. Okazało się, że jestem w pokoju "kwarantanna". Byłam przykryta chyba dziesięcioma kocami. Powoli wyczołgałam się z tego kokonu i położyłam nogi na ziemi. Były bose, wiec poczułam miły chłód. Rozejrzałam się po pokoju. Stały tu trzy łóżka. Na liliowej ścianie znajdowała się naklejka z księżniczkami. Oprócz tego w pokoju był też stolik i dwa krzesła. Gdy przejechałam palcami po oparciu mebli, ktoś wszedł do pokoju.
- Widze, że ktoś się tu obudził. Jak wyście znaleźli się na dworze w taki ziąb? - w drzwiach stała pulchna kobieta w białym kitlu.
- Dzień dobry. Tak zasadniczo. To nie wiem jak on się tam znalazł, ale mi coś "kazało" tam iść.
- To to COŚ uratowało życie temu chłopaczkowi. Gdyby nie ty, nie było by z nim tak wesoło.
- Jak on się czuje? - zaniepokoiłam się.
- Już lepiej. Kontaktuje, ale nie może chodzić. Ma złamaną nogę. Jest też troszkę posiniaczony i przeziębiony, ale jego rana na ramieniu już się goi. A ty jak się czujesz?
- Dobrze. Nic mi nie jest.
- Powiedz to swojej gorączce. No, no. Szybciutko wracaj do łóżka. Ja idę po lekarstwa.
Kobieta wyszła za pomieszczenia, a ja wróciłam pod koce. Tak naprawdę, czułam się jakby moja głowa pękała. Pomoimo to bardziej martwiłam się o blondyna. Wczoraj nie wyglądał najlepiej. Dawno się o nikogo tak bardzo nie bałam. Jednak skoro pielęgniarka twierdzi, że jest coraz lepiej, no to musze uwierzyć, a raczej... chcę.
Kobieta podała mi leki i powiedziała, że mam gości. Dała nam dziesięć minut, bo twierdziła, że jestem jeszcze słaba, a oni mogą się przeziębić. Po tych słowach wyszła z pokoju i wypuściła do niego Zosie, Basie oraz Anie. Wszystkie rzuciły się na mnie jakbym była już jedną nogą w grobie.
- Tak się martwiłyśmy - rzuciła blondynka, gdy wreszcie się ode mnie oderwały.
- A ja co ma powiedzieć? Mówiłaś, że idziesz się przewietrzyć, a nie popełnić zbiorowe samobójstwo - szatynka była bliska łez.
- No weźcie. Przecież jestem. To tylko przeziębienie, a nie wyrok śmierci - uśmiechnęłam się, a one ponownie się na mnie rzuciły.
- Puścicie ją, bo zaraz naprawdę będziecie mieć powód do płaczu.
W drzwiach stał Michał, a za nim Maciek, a nawet Kuba. Podeszli dwóch z nich usiadło na krzesłach, a chłopak wraz ze swoją dziewczyną - Zosią usiadł na sąsiednim łóżku. Gdzie po chwili dołączyły do nich Basia i Ania.
- Byliście u Piotrka? Co z nim? - zapytałam.
- Obudził się nawet szybciej niż ty, ale jest nieźle poturbowany. Ale czuje się dobrze - dodał Michał, najwidoczniej kiedy zobaczył mój wyraz twarzy.
- To dobrze - odetchnęłam z ulgą.
- No dobra, mamy gdzieś koło pięciu minut, wiec w skrócie, co się stało? - powiedział Maciek.
- Tak zasadniczo to nie wiem jak znalazł się tam Piotrek, ale ja miałam... dziwny sen i złe przeczucia. Wyszłam, żeby się przewietrzyć i zobaczyłam go. Był cały we krwi, ze złamaniem i gorączką - na te wspomnienia, zrobiło mi się niedobrze - Ustabilizowałam nogę, obandażowałam rękę i próbowałam go uspokoić. Gdy on zasnął po chwili też odpłynęłam. Potem obudziłam się tutaj.
- No, no. Widzę, że jednak samrytanka się na coś przydaje - próbował rozluźnić atmosferę Michał. Nie do końca mu to wyszło, gdyż dalej każdy był pogrążony w swoich myślach.
- Dobra dzieciaki. Koniec męczenia pacjentów. Sio - wygoniła moich przyjaciół pielęgniarka - A ty kochana, spróbuj się przespać.

Według zaleceń zasnęłam. Przed oczami przebiegały mi obrazy wczorajszego snu i wydarzeń z nocy. W pewnym momencie zobaczyłam Piotrka. Był cały w krwi, jego klatka piersiowa unosiła się z trudem. Chciałam do niego podbiec, lecz ktoś trzymał mnie za rękę. Nie potrafiłam zobaczyć jego twarzy.

Obudziłam się z krzykiem. Koszulka kleiła się do mnie od potu. To był tylko sen. Próbowałam się uspokoić. Wzięłam kilka głębokich wdechów i wyrównałam oddech.
Byłam pewna, że teraz nie zasnę. Usiadłam na parapecie okna i wpatrywałam się w niebo. Było granatowe, rozjaśnione gwiazdami. Oddałam się myślom. Od kiedy tak matowe się o niego? Czy to przez te wydarzenia? Dlaczego śni mi się też Terenc? Czy ja naprawdę jestem czarownicą? Przecież gdybym nią była, dostała bym list. Czy mogę uwierzyć w historię o tym, że jestem sierotą? Co z moimi rodzicami, siostrą, bratem? Dlaczego wychowywali mnie skoro nie jestem ich dzieckiem ani rodzeństwem? Miałam tyle pytań, a tak mało odpowiedzi.
Jak wrócę do domu musze o tym pogadać z moimi "rodzicami". A skoro on nimi nie są, to gdzie są ci prawdziwi? Czy żyją? Czy mnie kochają? Czy gdyby cię kochali, oddali by mnie? Podpytywał mnie głosik. Szybko potrząsnęłam głową i odetchnęłam od siebie tę myśl. Oczywiście, że mnie kochają. Jacy rodzice nie kochają własnego dziecka? Na pewno musieli mnie oddać z ważnego powodu.
Sen zaczął zamykać moje powieki, wiec wróciłam do łóżka. Już po chwili spałam, lecz tym razem nic mi się nie śniło.

******************************
Witam. Jak tam życie leci?
Mam nadzieje, że rozdział się podoba. ZOSTAW ŚLAD, ★ lub komentarz zawsze mile widziane.
Do następnego :*

Mugolka o czystej krwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz