Rozdział IX

198 24 5
                                    

Następny ranek to rozgrzewka na pobudkę.
Później śniadanie i pionierka. Czyli wszechogarniające budowanie płotu oraz bramy obozowej.
Poszłam do lasu pozbierać drewno.
Gdy miałam na rękach już odpowiednią ilość usłyszałam szelest. Nie ukrywam porządnie się przestraszyłam, a moje serce bije chyba 150 na min. No, ale przecież nic mi się tu nie stanie. To teren bazy harcerskiej. Nie może tu wejść nikt nie powołany. - Spokojnie Wera. Wszystko będzie dobrze - próbowałam się uspokoić. Wzięłam głęboki wdech, ale w tym momencie poczułam czyjąś obecność kilka centymetrów za mną.
- O mój Boże.
Powoli odwróciłam się. Moja twarz była kilka milimetrów przed czyimś torsem. Męskim torsem.
- Nie rób tak NIGDY więcej. Padła bym przez ciebie na zawału! - na krzyczałam na blondyna, który aktualnie zwijał się ze śmiechu - To nie jest śmieszne, Piotrek. Naprawdę się przestraszyłam.
- Wiem. Widzę - śmiał się dalej.
Naburmuszona ruszyłam w stronę obozu.
- No weź. Nie obrażaj się. Nie chciałem cię, aż tak wystraszyć.
- Aż tak? No masz rację to kompletnie zmienia postać rzeczy.
- No to się cieszę - uśmiechnął się do mnie i pomimo gniewu odwzajemniłam ten grymas.
- I od razu lepiej. Wiesz, że masz piękny uśmiech?
Na te słowa spłonęłam rumieńcem.
- Nie podlizuj się tylko sam sobie zbierz patyki.
- Kurcze, przechytrzyła mnie. Nie no. Serio mówiłem.
- W takim razie dziękuję - uśmiechnęła się nieśmiało.
- Pomóc ci to nieść?
- Nie nie ma potrzeby. Lepiej pobieraj swoje.
Po tych słowach wspólnie zbieraliśmy drewno.
Gadaliśmy na błache tematy. Poczułam, że on... może być dla mnie kimś więcej, niż tylko kolegą. Może zostać moim przyjacielem.
- Okej. Ja juz więcej nie udźwignę. Wracamy? - spytał.
- Ok. Ale trzeba tu wrócić zanim ktoś wyczai to miejsce. Pełno tu patyków.
Tak minęła nam cały ranek i przedpołudnie.
Nadszedł czas na obiad. Piotrek i Michał usiedli koło mnie, więc posiłek minął mi na ciągłym śmiechu. Dawno się tak nie śmiałam.
- A wiesz jak nazywa się impreza u Weroniki? - zapytał brunet, gdy w końcu przestałam chichotać.
- Nie, nie wiem.
- Discovery!
- Stary, to było suche jak pięty Cejrowskiego - odpowiedział na żart kolegi Piotrek, a ja zaśmiałam się .
- To może... Jak nazywa się kot, który leci?
- Już się boję
Niestety nie mogłam usłyszeć odpowiedzi Michała, bo przerwał nam druh ogłaszają koniec obiadu. Szybko zaśpiewaliśmy, wyszliśmy, lecz nigdzie nie potrafiłam znaleźć szatyna ani blondyna.
- Nie widziałeś gdzieś czasem Michała lub Piotrka? - spytałam chłopaka koło mnie. To jedne z współlokatorów zaginionych, nazywał się chyba Maciek.
- Niestety nie. Coś się stało? Czy te przygłupy coś ci zrobiły? Chętnie się nimi zajmę.
- Nie, nie trzeba - zaśmiałam się.
- Tak poza tym to jestem Maciek - podał mi dłoń, którą uścisnęłam.
- Weronika. Mieszkasz z nim w jednym pokoju co nie?
- Tak, chociaż nie wiem jak to wytrzymuje - zaśmiał się szatyn.
- No weź, aż tacy źli chyba nie są? - Nie, oni? Skądże - sarknął chłopak, na co ja zareagowałam śmiechem.
- A tak poza tym. Jak ci się podoba na obozie?
- Dobrze. Fajni ludzie, miejsce, wydarzenia. Może mógłbym mieć lepszych współlokatorów, bo ci są... Szkoda gadać - skwitował - A tobie jak się podoba?
- Też dobrze. Dziewczyny z mojego namiotu są całkiem spoko. Poznałam już 3 chłopaków, którzy mogą być ewentualnie moimi przyjaciółmi...
- Trzech? Piotrek, Michał i...
- I ty - uśmiechnęła się, gdy zobaczyłam zdziwieni na jego twarzy - Od początku zdajesz się być miły, a zarazem nie bierny. Więc czemu nie?
- Trochę w tym racji jest.
W tym momencie wróciliśmy do obozu. Rozeszliśmy się. Czas odpoczynku, czyli pół godziny siedzeniu w namiocie i pół najlepiej poza.
***
Pierwsze 30 min minęło mi miło w towarzystwie koleżanek, lecz drugą przerw postanowiłam przekazać na rozmowę z chłopakami. Ruszyłam, więc w stronę ich mieszkania. Zanim jeszcze doszłam na miejsce usłyszałam śmiech Piotrka, zagłuszony przez donośny Michała. Zapukałam w kotarę, lecz nie usłyszał odpowiedzi. Jedynie nadal nieuciszalny chichot blondyna i szatyna. Weszłam, więc do środka. To co mnie tam zaszło, niezbyt mnie zaskoczyło.
Maciek leżący na poukładanym łóżku z książką w ręku oraz słuchawkami w uszach.
Piotrek i Michał tarzający się ze śmiechu na rozwalonej kojce jedno z nich.
Kuba zaś rozłożony był na ostatnim posłaniu najwidoczniej śpiąc.
- Cześć - odezwałam się, próbując zaznaczyć swoją obecność.
Śmiejąc się chłopacy od razu się zerwali.
- Weronika! - wykrzyknęli zgodnie. W tym momencie zauważył mnie również Maciek. Podniósł się, lekturę odłożył na brzuch i wyciągnął jedną słuchawkę z ucha.
- Co tu robisz?
- Nie wiem. Pomyślałam, że nie mam co robić, no wpadnę do was. Jeśli wam przeszkadzam to mogę wyjść - juz miałam podnosić płachty materiału zastępujące drzwi, lecz przerwał mi głos blondyna.
- Wera! Poczekaj, nikt cię nie wygania.
- No właśnie - Michał zerwał się z łóżka, wygładził wcześniej wolne i wskazał na nie ręką. Usiadłam na mnie i rozejrzałam się po namiocie. Od wejścia była kojka: po lewej Maćka, po prawej Michała, wyżej Kuby, a ostania należała do Piotrka.
- No to co? - przerwał ciszę blondyn.
- Nasz kawalarz miał dokończyć żart - przypomniało mi się.
- Czy to było: jak się nazywa latający kot?
- Tak, dokładnie to.
- Ma ktoś jakiś pomysł?
Wszyscy pokiwali przecząco głową.
- Latający kot to, werble proszę... KOTLET - chłopaki wykrzyczał, na co wybuchliśmy śmiechem. Nawet pozornie nie zainteresowany Maciek chichotał pod nosem.
***
Te 30 min upłynęło mi bardzo szybko. Przepełnione było rozmową, żartami i śmiechem. Idealne.
******************************
Witam, witam
Dawno mnie tu nie było. Mam nadzieję, że wam się podoba. Wstawiam tak późno, lecz nie miałam czasu napisać tego rozdziału.
Mam nadzieje, że rozwój stosunków z naszymi chłopcami wam się podoba.
★ I KOM mile widziane

Mugolka o czystej krwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz