Rozdział XVI

187 22 12
                                    

   To piosenka, która została wspomniana w opowiadaniu. Nie koniecznie musi być włączona podczas czytania :)
******************************
Po tamtym wydarzeniu na łące, starałam się raczej unikać spotkań sam na sam. Tak zasadniczo, unikałam jakiegokolwiek kontaktu.
   Przez jakiś czas miałam nadzieję,  że to znów był sen, ale kiedy Piotrek zaczął mnie przepraszać... Nie chciałam, żeby znów doszło do niezręcznej sytuacji.
   Było to dość trudne. Często siada koło mnie na posiłkach. Na szczęście zawsze udaje mi się go ignorować rozmową z Michałem, Maćkiem bądź dziewczynami z namiotu.

   Kiedy tak biegłam przez ten las, uświadomiłam sobie jaką jestem jędzą. Jak mogłam wpaść na tak płytki pomysł.  "Zakochaj i zapomnij". Co ja brałam?!

   Na szczęście w nieszczęściu obóz już powoli dobiega końca. Zostały tylko trzy dni. To trochę smutne. Wszytko co dobre kiedyś się kończy. Czas przerwać to użalanie się nad sobą. Za chwilę ognisko pożegnalne. Uśmiech na twarz i wychodzimy. Powiedziałam do siebie.

  Po alarmie i krótkiej drodze (która za bardzo kojarzyła mi się z pewnymi wydarzeniami) dotarliśmy na miejsce. Ten sam krąg co na początku. Wtedy kiedy poznałam Piotrka. Przestań!  Skarciłam się w myślach.
   Usiadłam pomiędzy Zosią, a Michałem.

   - Co to za ponura mina? Ostatnia noc. Ty mi tutaj zaraz zmieniaj tą podkowę na wielkiego banana, bo jeszcze mi humor zepsujesz - próbował pocieszyć mnie szatyn.

   - Wcale się nie smucę.  To naturalny wyraz twarzy.

   - Tak jasne. A ja naturalnie jestem blond panienką - zaśmiał się chłopak i zakręcił kosmyk włosów na palcu.

   - Wiedziałam - powiedziała Zosia.

   - Ha, ha, ha - sarknął - Szybciej Wera odezwie się do Piotrka, niż ty o czymś się skapniesz.

   - Wybaczę ci tylko dlatego, że użyłeś tak cudzego porównania - śmiała się szatynka.

   - Z czego się się śmiejemy? - Dosiadł się Maciek i objął Zosie ramieniem.

   - A tam. Jak zawsze. Z Michał.

   - Ha, ha. Bardzo śmieszne. Obrażam się - dla wzmocnienia efektu focha chłopak obrócił się do nas plecami.

   - No to co. Śpiewamy coś?

   Dopiero teraz zauważyłam, że w kręgu siedzi też właściciel burzy blond włosów z gitarą w ręku. Chyba zauważył, że się na niego patrzę, bo uśmiechnął się do mnie. No super. Najpierw go unikam, ale kiedy się na niego spojrzę to i tak moje nogi przypominają bardziej watę cukrową. Twardym trzeba być a nie mientkim. Skarciłam się.
   A co jeśli magia istnieje? Kiedy ja dostanę list i będę z nim chodzić do jednej szkoły. Chyba nie mogę go do końca życia ignorować?  Na całe szczęście moje rozmyślania przerwała moja ulubiona piosenka "Archanioły Śląskiej Ziemi". Już po chwili kompletnie pogrążyłam się w muzyce i wpatrywaniu się w ognisko.
  
   Spotkanie przy ogniu przebiegło w cudnej atmosferze. Już po chwili Michał przestał się "fochać" i normalnie z nami gadał. Pomijając fakt jak on śpiewa. Co prawda, nie tak jak Piotrek, ale też fantastycznie.

   Gdy wróciliśmy do obozu od razu ruszyłam do namiotu. Nie mieliśmy nic więcej w planach, więc mogłam pomyśleć. Nie poszło mi to zbyt dobrze. Po chwili już spałam.

   We śnie patrzyłam się w ogień, który rozjaśniał mrok nocy. Nagle ognisko zaczęło rosnąć i wypluło jakąś postać. To był Terenc. Cały biały: koszula tak cienka, że ledwo ukrywała mięśnie wyćwiczone przez lata treningów, lśniące jeansy w kolorze śniegu oraz typowy dla niego zadziorny uśmieszek pod burzą czekoladowych włosów,  które wyglądały jakby wiatr rozwiał je po całej twarzy.
   Uśmiechał się do mnie, ale jego mina zrzedła i wpatrywał się w kogoś za mną. Odwróciłam się szybko.
   Za mną stał Piotrek. Miał na sobie czarne ubrania. Był dokładnym przeciwieństwem poprzedniego chłopaka.
   Luźna koszulka, czarne spodnie i blond włosy, które wyglądały jakby ktoś utkał je ze złota. Piotr jednak nie uśmiechał się do mnie. Jego twarz wyrażała ból. Nagle zobaczyłam, że z ręki, która przyciskał do torsu, płynęły strugi krwi, a jedna noga była wykręcona w dziwny, niepokojący sposób.
 
   Obudziłam się z krzykiem. Szybko chwyciłam się za usta i bezszelestnie założyłam buty i wyszłam. Miałam złe przeczucia.
  Na warcie stała moja przyjaciółka, więc pozwoliła mi wyjść pod pretekstem przewietrzenia się.
   Ruszyłam w stronę lasu. Nawet nie wiem dlaczego właśnie tam, ale moje nogi prowadziły mnie poza moją świadomością.
   Po chwili znalazłam się na skraju polany, na której Piotrek prawie by mnie pocałował. Po drugiej stronie zamajaczyła jakaś postać. Szczelniej otuliłam się bluzą i pobiegłam w tamtą stronę.
   Pod drzewem zobaczyłam go. Leżał skulony. Miał zakrwawioną koszulkę podartą na strzępy. Tak jak w śnie jego noga wyglądała na załamaną. Przyłożyłam rękę do jego czoła. Był rozpalony. Jego ręką była owinięta kawałkiem koszulki.
   - Piotrek - Pogłaskałam go po głowę, jak moją młodszą siostrę gdy stłucze kolano. - Co się stało? Co tu robisz?

   - Aniele. Jesteś moim wybawieniem. - najwidoczniej gorączka sprawiła, że majaczy.

   - Piotrek to ja, Weronika. Co ty tu robisz? Jest strasznie zimno, a ty masz na sobie tylko krótki rękaw i spodenki - nie przestawałam go głaskać,  ale wzrokiem błądziłam w poszukiwaniu czegoś co pozwoliło by mi usztywnić nogę.
   - Myślałem o tobie, a ty się tu nagle...
  Wywód chłopaka przerwał nagły atak kaszlu. Chłopak zgiął się w pół, a potem syknął z bólu.
   - Jesteś przemarznięty.
   Ściągnęłam bluzę i okryłam nią chłopaka. Na plecach poczułam przenikający chłód. Pomimo, że jest końcówka wakacji, to noc była szczególnie zimna. Podeszłam po jakieś grubsze patyki. Na całe szczęście w kieszeni polara zawsze mam bandaż. Owinięłam nim drewno i pochyliłam się nad nogą blondyna.
   - Teraz się nie ruszaj - powiedziałam łagodnie - Muszę ustabilizować twoją nogę.
   Najdelikatniej jak potrafiłam przyłożyłam patyki do złamania. Chłopak zacisnął ręce w pięści, lecz nic nie powiedział. Gdy skończyłam z nogą przesunęłam się w stronę ramienia.
   - Pokaż.
   Chłopak bez oporu podał mi rękę. Spokojnie odwinęłam zakrwawione strzępy materiału. Pod nimi kryła się sporą rana. Zaczęłam skrupulatnie owijać rozcięcie. Gdy skończyłam położyłam głowę chłopaka na swoich kolanach, a plecy oparłam o drzewo. Głaksałam jego zawsze piękne włosy.  Teraz były posklejane od potu. Zadziwiało mnie to, że chłopak potrafił obandażować ramię będąc w takim stanie. Piotrek znów się wzdrygnął od zimna.   
   Niestety nie jestem w stanie go przenieść, a zostawić go też nie mogę. Nawet po to by pobiec po pomoc. Jedene co mi pozostało to gładzenie jego włosów i nucenie kołysanki. Po chwili zauważyłam, że jego oddech się uspokoił. Zasnął. Z tą myślą, oddałam się w objęcia Morfeusza.

******************************
Czekam na komentarze. Ciekawe kto pierwszy się zorientuje co aktualnie czytam :D
Do następnego :*

Mugolka o czystej krwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz