ROZDZIAŁ 1
Los Angeles rok 2015
W piękne słoneczne dni większość osób wychodzi na zewnątrz, budzi się w nich chęć spacerowania, spotkań z przyjaciółmi lub uprawiania sportu. Taki właśnie był ten dzień. Słońce świeciło, ptaki ćwierkały, a cały internat pewnej niewielkiej szkoły w Los Angeles zaczął budzić się do życia.
Szkoła znajdowała się na uboczu miasta i nie uczęszczało do niej zbyt wiele osób ale można to było nazwać tylko zaletą. Był to średniej wielkości budynek pomalowany na biało. Dach miał czarny kolor, a frontowe drzwi były dębowe i masywne. Tuż przy szkole był budynek, w którym znajdował się internat dla uczniów szkoły średniej. Mimo, że szkoła wraz z internatem była skromną budowlą i nie zachwycała szczególnie, to kiedy spojrzało się na zewnętrzną część tego miejsca można było poczuć się jak w bajce. Piękne, zadbane podwórko, boisko szkolne, na którym grała drużyna piłkarska osiągająca całkiem niezłe wyniki, ogród z cudownymi czerwonymi różami i kilkoma innymi gatunkami kwiatów zachwycał na tyle mocno, że chciało się tam zostać na zawsze. Oczywiście szybko można było obudzić się z tego snu kiedy tylko skierowało się wzrok na odrapany budynek internatu.
Tego dnia od razu po wyjściu z budynku ścieżkami prowadzącymi na boisko biegła młoda, piękna dziewczyna. Była to Vanessa Jones- siedemnastoletnia, szczupła brunetka z burzą ciemnych loków na głowie i czarnymi oczami z iskrą ciekawości, która nawet na moment nie znikała z ich źrenic. Razem z starszym o dwa lata bratem Christopherem mieszkali w tym internacie. Ich rodzice zginęli w wypadku samochodowy kiedy Vanessa miała dwa lata.
Miała na sobie obcisłe, czarne leginsy i niebieską bluzkę na ramkach. Długie loki związała w kucyka. Biegła mijając krzaki róż, fontannę znajdującą się na środku ogrodu. Uśmiechnęła się na widok róż, kochała je miała ochotę się zatrzymać i trochę na nie popatrzeć ale nie chciała się spóźnić na trening męskiej drużyny piłkarskiej. Chodziła tam żeby popatrzeć jak trenują i mimo,że sama nie brała w tym udziału punktualność była dla niej ważna.
W tej samej chwili, w której wybiegła z ogrodu na podwórko dogonił ją przystojny brunet o niebieskich oczach i prześlicznym uśmiechu. Był wysoki i umięśniony, a jego uśmiech był zaraźliwy. Vanessa doskonale o tym wiedziała. Widywała ten uśmiech od siedemnastu lat i za każdym razem choćby nie wiem jak ją denerwował i tak się śmiała. Podbiegł do niej z tej samej strony, z której ona przybiegła i wbił dwa palce między jej żebra. Vanessa podskoczyła lekko zdziwiona i szybko się odwróciła. Kiedy zobaczyła roześmianą twarz starszego brata zatrzymała się i zaczęła na niego krzyczeć.
-Czy ty jesteś kurde nienormalny?!- Mówiła i wymachiwała rękami.
-Ja? No wiesz co wstydziłabyś się własnego brata obrażać. - powiedział udając urażonego.
-No bo żeby w biały dzień chodzić i ludzi straszyć. Zaznaczam ludzi normalnych i nie mających ochoty na bliższe spotkanie z idiotą.- Dodała specjalny nacisk na słowo idiota i wystawiając język zaczęła biec w kierunku boiska. Chris zaczął biec za nią i znowu lekko się uśmiechać.- Czy tobie nigdy ten uśmiech z twarzy nie znika?- Dopytywała spoglądając w jego kierunku, a on jeszcze bardziej się uśmiechnął.- Po co ja w ogóle pytam?- Powiedziała do siebie.
-Swoją drogą strasznie łatwo cię dogonić wiesz?
-A co to ma do rzeczy?
-No bo na przykład gdyby cię gonił jakiś seryjny morderca no to byś szans nie miała.
-Jasne Chris. Gratuluję bo na pewno po tym o tutaj ogrodzie- wskazała ręką na ogród w oddali.- będzie mnie gonił seryjny morderca.
-Wiesz wszystko jest możliwe to tylko przypuszczenia.- Bronił się Chris ale w te niecałe piętnaście minut już zdążył ją zdenerwować.- A ty coś chyba dzisiaj taka nie w humorze jesteś no nie siostra? Nie dobrze złość piękności szkodzi.
-Tobie już nie zaszkodzi.- Odpowiedziała i zaczęła biec szybciej. Chris biegł za nią i cały czas się śmiał. Kiedy znów ją dogonił wciąż próbował podtrzymać rozmowę.
-A gdzie jest Rose?
-Rose chyba jeszcze śpi.-odpowiedziała po chwili zastanowienia.- Swoją drogą nigdy nie zrozumiem jak ona może przesypiać taki ładny dzień.
-No wiesz nie wszyscy są rannymi ptaszkami jak ty.
-Kiedy macie kolejne rozgrywki?- Zmieniła temat na bardziej interesujący.
-Zaczną się za miesiąc. A co chcesz dołączyć do drużyny?- Znów zaczął się śmiać, a razem z nim Vanessa.
-A czemu nie? Wiesz właściwie to poważnie rozważam pozycje napastnika. Dopiero jak dołączę do drużyny zobaczycie jak się gra profesjonalnie.- Oboje nadal się śmiali. Choć czasem się kłócili mieli naprawdę dobre relacje. Vanessa mu ufała i zawsze mówiła mu o wszystkich problemach.
Kiedy dobiegli na boisko zobaczyli na drugim jego końcu Josha żywo dyskutującego z trenerem.
Josh Evans był wysokim dobrze zbudowanym blondynem o niebieskich oczach. Był to najlepszy przyjaciel Chrisa i kapitan tej drużyny. Chodził razem z bratem Vanessy do tej samej klasy i dzielili razem pokój w internacie. Znali się od dziecka.
Po chwili kłótni z trenerem zaczął biec w ich stronę. Vanessa z daleka mogła zauważyć, że nie jest w dobrym humorze.
-Co jest?- Zapytał Chris kiedy już stał obok nich.
-Nie mamy obrońcy. Trener nie chce nas puścić na rozgrywki.
-Co? Stary co ty gadasz? Przecież niedawno dołączył do nas obrońca. Mamy pełny skład.
-Ale ten obrońca ma jakąś kontuzje i nie zagra. Jak za dwa tygodnie nie będziemy mieli nowego obrońcy to nigdzie nie pojedziemy.
-Jak nie pojedziemy? Zawsze jeździmy. Znajdziemy kogoś. Jutro zaczniemy szukać.
-Nie rób sobie nadziei. Kogo teraz znajdziesz? W takim krótkim czasie?
Vanessa jeszcze chwile słuchała ich rozmowy. Potem zobaczyła Rose idącą w ich kierunku. Uśmiechnięta, zielonooka blondynka była najlepszą przyjaciółką Vanessy. Rose Thompson była piękną, entuzjastyczną i pełną energii dziewczyną. Dziewczyny poznały się rok temu kiedy zaczęły się uczyć w tej szkole. Od tej pory były nierozłączne. Niezauważona przez chłopaków dziewczyna podeszła do Vanessy.
-O co chodzi?- Zapytała kiedy usłyszała kłótnie Chrisa i Josha.
-Nie mogą znaleźć obrońcy, a bez niego nie pojadą na turniej. A ty gdzie byłaś?
-Spałam.
-Wiesz ja rozumiem, że wysypiać się trzeba ale żeby spać do południa to chyba lekka przesada.
-Jakiego południa? Jest 10:40 to jeszcze wcześnie. Nie każdy jest takim rannym ptaszkiem jak ty.
-Może chodźmy się gdzieś przejść? Taka ładna pogoda.
-Co? Nie. Popatrzymy na trening.- Powiedziała i szeroko się uśmiechnęła. Vanessa spojrzała na nią podejrzliwie unosząc jedną brew do góry.
-Co ty kombinujesz?- Zapytała wiedząc z góry, że Rose chce po prostu popatrzeć na któregoś z zawodników. Pytanie, na którego tym razem.
-Ja? Nic zupełnie.- Broniła się Rose. Vanessa tylko pokręciła głową i machnęła ręką. Kiedy chciała coś dodać przerwał jej Chris.
-Rose! Co ty tutaj robisz?
-Stoję, rozmawiam.- Mówiła uśmiechnięta.- O! A jak chcecie znaleźć szybko zawodnika to porozwieszajcie ulotki. Ktoś się na pewno zgłosi.
-Słyszysz Josh?! Rose chce wydrukować nam ulotki!-Krzyknął zadowolony.
-Nie krzycz. To po pierwsze. A po drugie ona powiedziała, że mamy je sobie sami wydrukować palancie.
-Oj tam mniejsza o to. Rose nie chcesz wydrukować nam ulotek?
-Zapomnij.
-Dla mnie?- Nie ustępował brunet.
-Mowy nie ma.- Blondynka była nieugięta. Wciąż odmawiając słodko uśmiechnęła się do Chrisa.
-Ale.... Dobra nie to nie sam sobie poradzę.- Poddał się w końcu i niczym małe dziecko obraził się na Rose.
W tej chwili usłyszeli gwizdek oznaczający początek treningu. Chris i Josh pobiegli na boisko, a dziewczyny usiadły na ławkach i zostały żeby popatrzeć.
Vanessa uśmiechnęła się kiedy poczuła słońce delikatnie grzejące jej policzki. Uwielbiała dni takie jak ten.
-Uwielbiam soboty.- Powiedziała w końcu cicho do Rose.
-Ja też. Mogę się wtedy wyspać i odpocząć od ludzi.- Po wypowiedzeniu tych słów Rose była pewna, że spotka się ze złośliwym spojrzeniem Vanessy i komentarzem na temat tego, że „śpi do południa", ale ku jej zdziwieniu jej przyjaciółka wciąż się uśmiechała i nic złośliwego nie powiedziała.-Czyżby nasza Vanessa miała dobry dzień?-Spytała szeroko się uśmiechając.
-A może ma, a może nie ma.-Odparła brunetka drażniąc się z nią.
-Gadaj! - Krzyknęła Rose i szturchnęła ją w ramie.
-Co? Co mam gadać? Jak mam mieć kiepski humor? Taka ładna pogoda, mamy weekend. Nic mi więcej do szczęścia nie potrzeba.
-No a do tego wszystkiego możemy popatrzeć na najprzystojniejszych facetów w tej szkole.-Dodała rozmarzona blondynka patrząc na chłopców na boisku.
-Chyba jedynych.- Vanessa wybuchnęła niepohamowanym śmiechem.
-A idź ty!
-I do tego strasznie się pocą na tych treningach.- Brunetka wciąż się śmiała, a Rose podparła głowę o rękę w geście rezygnacji z dalszej dyskusji.
-Vanessa opanuj się!- Powiedziała po chwili kiedy jej przyjaciółka wciąż się śmiała. W pewnym momencie brunetka spadła z ławki na ziemię ale nawet to nie sprawiło, że przestała się śmiać.-Wiedziałam.- Mówiła Rose.- Wiedziałam. Nie no kto by się spodziewał, że to się tak skończy.
-Nie marudź- Powiedziała brunetka podnosząc się z ziemi.- Auć!-Powiedziała ponownie siadając na ławce.- Tyłek mnie boli.- Zrobiła kwaśną minę i próbowała znaleźć wygodną pozycję.
-Ciekawe od czego?- Powiedziała zdenerwowana blondynka spoglądając na Vanesse.
-Ciekawe od czego?-Powtórzyła złośliwe brunetka udając przyjaciółkę i wymachując rękami.
Rose postanowiła się nie odzywać i zaczęła oglądać trening. Vanessa zrobiła to samo, ale raz po raz uśmiechała się spoglądając na złą przyjaciółkę. Kiedy Rose to zauważyła sama zaczęła się śmiać. Spojrzała na zegarek, który wskazywał 13:17.
-Idziemy coś zjeść? Zgłodniałam.-Zwróciła się do Vanessy.
-No dobra możemy iść.-Odpowiedziała brunetka.
Wstały i poszły w kierunku internatu tą samą drogą, którą przybiegła Vanessa z Chrisem. Brunetka znów chciała zatrzymać się przy różach, ale Rose była „tak strasznie głodna", że prawie wbiegły do budynku co było dziwnym zjawiskiem, bo Rose nie biegała nawet na lekcji w-fu.***
Liczę na komentarze ;P
CZYTASZ
W Innym Wymiarze
FantasyOdnalazłam swój świat, moją miłość. Nie, wróć. To ten świat mnie odnalazł, upomniał się o mnie, o moją śmierć, a miłość? Miłość walczyła o każdy dzień, o każdy oddech. Miłość dała mi nowe życie. Szanse na wieczność. *** Opowiadanie o życiu młodej d...