Być jak Mark. Oto jest pytanie.

249 30 5
                                    

Wędrowałam wzdłuż rzeki, której woda przypominała czekoladę. Ziemia tutaj była zrobiona z lukru, a chodniki z wafli... Zaraz, czy one są śmietankowe?! Ja chcę kakaowe! W jednej chwili nadzienie ciastek zmieniło się na mój ulubiony smak. Szłam dalej, a krajobraz zmieniał się jakbym oglądała National Geographic Chanel. Drzewa tutaj były pokryte ananasami, słońce przypominało mi pomarańcze, a trawa była z kawy. Odwróciłam głowę bo usłyszałam szum wody. Rzeki już nie było, ale pojawił się wodospad. To herbata?! Podeszłam bliżej koryta i stanęłam na kamieniach ze Starbucksa. Ze mną jest coś nie tak. Usłyszałam grzmot i spojrzałam na niebo. Zrobiło się różowe, a chmury ułożyły się w cyklon. Co to kuźwa jest?! Burza waty cukrowej?! Jak na zawołanie z nieba zaczęły spadać pąki waty cukrowej, tym razem niebieskiej. Jeden z nich spadł na moje włosy i zlepił je w coś czego nazwy nie da się określić.

- Już wolałabym lód... - powiedziałam sama do siebie.

Jako, że mój mózg nie przemyślał tej opcji , z nieba zlatywały kostki lodu. Zasłoniłam twarz, ale to nic nie pomogło. Zaczęłam uciekać, gdy nagle poczułam, ze w coś walnęłam. Odsłoniłam oczy i zobaczyłam Ciastka. To był Ciastek ze Shreka.

- Miriam! Chcę cię przytulić! - wykrzyknął

- Ciastek co ty do cholery brałeś?!

- Nie jestem Ciastek. Nie poznajesz mnie? - momentalnie twarz ludka zaczęła zmieniać się na bardziej ludzką. Wyrosły mu blond włosy i zrobił się mniej płaski. Zobaczyłam piękne zielone oczy i uśmiech warty miliona dolarów.

- Marshall? Co ty robisz w moim śnie?! - zbliżył się do mnie i złapał za nadgarstki. Zmarszczyłam brwi bo nie wiedziałam co on zamierza. Mierzył mnie swoimi zielonymi tęczówkami i zbliżył twarz do mojej.

Nagle poczułam jak ziemia się pode mną osuwa. Wytrzeszczyłam oczy. Marshall się ze mnie śmiał.

- Pomóż mi! Miałeś mnie pilnować! - wpadłam w przepaść. Machałam swoimi kończynami jak wariatka, kiedy coś mnie uderzyło w rękę.

Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że przy mojej dłoni leży słoiczek. Z pająkiem w środku. Niby nic, ale czy ten pajączek to nie Ptasznik?! Zaczęłam piszczeć jak najgłośniej. Odsunęłam się jak najmocniej mogłam i poczułam że brak czegoś pode mną. W jednej chwili znalazłam się w zimnej wodzie. Nie zdążyłam złapać wystarczającej ilości powietrza więc zaczęłam się krztusić.

No to umrę przez jedno małe stworzenie zamknięte w słoiku. Już nawet widzę mój nagrobek i memy związane z moją osobą.

Złapałam się za szyję i zaczęłam majtać nogami. Hej, to pomaga! Włączyłam w to moje ręce i powoli zmierzałam ku powierzchni wody. Wynurzyłam głowę i zaczerpnęłam powietrza.

Jeszcze w półślepa usłyszałam donośny śmiech. Zamrugałam parę razy żeby strzepnąć wodę z powiek. Wyszukałam wzrokiem przytomnych ludzi wokół basenu, ale zobaczyłam tylko opartego o framugę drzwi Marka. Jego śmiech był tak głośny, że pies sąsiadów zaczął szczekać.

- Wygodnie śpi się na materacu na środku basenu? - zapytał nie przestając się śmiać.

- O ile nie jest się celem pająka w słoiku. - podpłynęłam do drabinki i wyszłam z basenu. Moja sukienka była tak mokra, że wystarczyłoby wody do Afryki. - Gdzie wszyscy? - zaczęłam wyciskać swoje ubranie.

- Jeśli masz na myśli swoich wspólników to Lottie leży nieprzytomna w kałuży wódki, Patrick jest chyba z jakąś dziewczyną na dachu, a Dylan zaginął. - Mark założył ręce na piersi.

- Dlaczego mnie obudziłeś pierwszą? - zapytałam masując skronie. Głowa pulsowała mi od bólu. - Cholera, moja głowa.

- A nie mogę? - podniósł jedną brew do góry. - Idź do kuchni i się ogrzej. Ja pójdę po ręcznik.

Tak jak kazał udałam się do kuchni połączonej z jadalnią. Kiedy akurat jest tutaj porządek to wszystko wgląda ładnie. Jasne ściany połączone z dębowymi meblami. Panoramiczne okna przepuszczają tyle światła, że całość wygląda pięknie. W jadalni stoi duży, modernistyczny stół. Ogólnie to cały dom jest nowocześnie urządzony. Jednak panują tutaj ciepłe odcienie beżu i innych takich kolorów. Boże, gadam jak architekt.

Idąc przez korytarz mijałam kilka napitych osób. Wszyscy albo spali albo coś do siebie mamrotali. Pewnie większość nie wie gdzie jest, lub boi się tego dowiedzieć. Zaśmiałam się na ten widok, choć czułam się podobnie. Głowa tak bolała, że się za nią złapałam.

- Ile ja wypiłam... - weszłam do kuchni i od razu wzięłam się za szukanie tabletek przeciwbólowych. Znalazłam je w zmywarce. Co one robią do cholery w zmywarce?! Pewnie ktoś chciał zrobić porządki...

- Łap! - krzyknął Mark. Odwróciłam się i oberwałam w twarz ręcznikiem.

- Auć. - mruknęłam i zaczęłam wycierać włosy tym kolorowym, dobrze chłonnym narzędziem zbrodni.

Mark nalał mi wody w szklankę i zaśmiał się ze mnie.

- Napij się to może ci pomoże. Ja idę po Patricka.

Usiadłam na krześle i wolno piłam ciecz. Kurde. Sama woda jest niedobra. Rozejrzałam się po pomieszczeniu w nadziei, że znajdę cukierniczkę. Zobaczyłam coś białego na blacie, ale wolałam nie ryzykować. Westchnęłam, odstawiłam naczynie i wyszłam do salonu. Gdzie jest ta zapita tęcza?!

Na czarnej, skórzanej kanapie leżało pełno opakowań po pizzy i kilka puszek po piwie. Między nimi spały jakieś tlenione blondynki w bardzo skąpych strojach. Ktoś w stroju łosia leżał przywiązany do kraty kominka. Na podłodze było jeszcze kilka osób, ale tylko jedna potrafi tak chrapać. Lottie. Leżała w całkowicie mokrej sukience. Pewnie od wódki.

- Wstawaj pijaku. - podeszłam do niej i złapałam ją za kostkę. Nawet nie otworzyła oczu. Zacieśniłam mój uścisk i pociągnęłam ją w stronę łazienki. Tutaj też było pełno ludzi. Posadziłam śpiącą Lottie na toalecie i zaczęłam przenosić ludzi na dwór, aby nie torowali drogi. Wróciłam do łazienki. Charlotte dalej spała, ale tym razem na podłodze. Złapałam ją za oba nadgarstki i zaciągnęłam pod prysznic.

- Ile ty ważysz grubasie?! - zapytała ją na co ona zrobiła skwaszoną minę.

Gdy Lottie była już w kabinie, odkręciłam zawór z zimną wodą i zatrzasnęłam szybko drzwi prysznicu. Usłyszałam pisk i odgłos walnięcia. Zaśmiałam się, a Lottie zjechała dłonią po ścianie i siadła w brodziku.

- Nie żyjesz Adams. - otworzyła drzwiczki i wyszła cała mokra. Zmierzyła mnie wzrokiem i parsknęła śmiechem. - Widzę, że nie tylko ja miałam kąpiel.

- Nawet nie wiesz czyim byłam celem.

- Tego faceta łosia? Kiedy byłam jeszcze trzeźwa to mówił żebym została jego łanią. - weszliśmy po schodach do jej pokoju żeby przebrać się w coś suchego.

- Pająka w słoiku. - stwierdziłam.

Lottie jak to Lottie zaczęła się recholić. Wyciągnęłam z komody jej koszulkę i rzucilam w nią. Ona nawet jej nie zauważyła. Zdjęłam przemoczoną sukienkę i w tej chwili do pokoju wszedł Mark z wstawionym Patrickiem. Ten drugi spojrzał na mnie i uśmiechnął się.

- Mia dlaczego stoisz w samej bieliźnie? Przeziębisz się. - Pouczał mnie.

- Och, nie wytrzymam z wami! Przecież jest lato! I to jest strój kąpielowy, a nie bielizna.

- No właśnie! A śniegu dalej nie ma! - Podsumował - Lottie wytłumacz jej, bo ona chyba coś wzięła...

- Muszę go wam zostawić. Dzwonili z komisariatu. Dylan biegał nago po mieście. - Mark podrapał się po karku - Więc pilnujcie tego idiote. A jak wrócę to dom ma lśnić! I nie chcę tych wszystkich ludzi tutaj.

- A co jeśli tego nie zrobimy? Zapytał Pat.

- Chcesz mieć dach nad głową? -Zapytał wkurzony Mark, na co Pat kiwnął głową.

- Dom ma lśnić. - Rzucił na odchodne i wyszedł.

Patrzyliśmy na siebie jak na idiotów i wybuchliśmy śmiechem.

Cześć kochani! Przepraszam za ten nudny rozdział, ale obiecuję że ten był takim pierwszy i ostatni raz! :D Dziękuję wszystkim, którzy to czytają <3

M.I.A.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz