Wszystko ma swoje źródła.

317 31 7
                                    

Minęły dwa tygodnie od mojej kłótni z Alekiem. Nie wiem jak on, ale ja za nim w ogóle nie tęsknie. Pieprzony dupek. Nikomu nie pozwolę traktować siebie jak dziecko. Niby się o mnie martwi. Phii. A każdą noc spędza z inną. 

Jednak zgodnie z obietnicą mojej rodzicielki pracowałam w hotelu. Codziennie, dzień w dzień razem z Lottie i Carlem myliśmy naczynia. Przez to moje dłonie, a w szczególności moje place wyglądają tak jakbym chorowała na progerię. Lottie mi nawet poradziła wizytę u lekarza. Niestety przez to nie mamy dużo wolnego czasu a co przez to nic ciekawego w mieście się nie dzieje.

Siedziałam właśnie w hotelowym bufecie i jadłam płatki z mlekiem. Nasza główna kucharka Judith cały czas mnie obserwowała. Nie szczególnie wiem dlaczego, ale to chyba ma związek z małym incydentem z przed roku.

Właśnie wróciłyśmy z naszego wypadu do Nowego Jorku. Słońce świeciło pięknie i na dworze panowała po prostu sauna. W domu się nudziłyśmy, więc poszłyśmy do hotelu. A hotelu, jak to w hotelu wszyscy byli zapracowani. Nie zwracano na nas większej uwagi. Zakradłyśmy się do kuchni, bo tylko tam da się oddychać.

Nikogo tam nie było. Temperatura dawała o sobie znać nawet tutaj. Podeszłam do okapu i włączyłam mocny nawiew. Usiadłyśmy pod kuchenkami rozkoszując się miłym wiaterkiem. W tym samym momencie do kuchni weszła Judith. Gdy nas zobaczyła złapała za łyżkę i ruszyła na nas. Jak dobrze że to nie nóż! Zerwałyśmy się z podłogi jak poparzone. Kucharka była coraz bliżej. Nagle przyszło mi coś do głowy. Sięgnęłam ręką do włącznika światła. W kuchni zapanował mrok. Usłyszałyśmy hałas i ciche przekleństwo. Po chwili włączyłam światło i obie wybiegłyśmy na hol. 

Kilka godzin później Judith znaleziono nieprzytomną ze złamanym nosem i chochlą zgiętą na pół. Jednak do dziś pozostaje zagadka: jak ta chochla się tak mocno wygięła?!

Nie wytrzymując już dłużej wzroku kucharki na sobie krzyknęłam:

- Cholera! Judith nie gap się na mnie, bo się zarumienię! - nie wiedziała co odpowiedzieć, ale w końcu palnęła:

- Wole nie spuszczać cię z oczu. - pokazała ten słynny gest ze wskazującym i środkowym palcem, który znaczy tyle co "Obserwuję cię", albo - tak przynajmniej uważa Lottie - "Jestem lesbijką, po uszy w tobie zakochaną i jeżeli nie zobaczę cię w moim łóżku to nie żyjesz. Żartowałam. Nie mogłabym cię zabić misiaczku."

Wzruszyłam ramionami i podeszłam do zlewu. Umyłam po sobie naczynie i wyszłam. W holu było ciemno. Może dlatego, że jest już po dziesiątej głupolu? Skierowałam się do recepcji, bo za nią było biuro mojej mamy. Zapukałam w drzwi i weszłam do środka. 

Mama siedziała z różnymi segregatorami i papierami. Jej idealna fryzura chyba obraziła się na wszystko bo wyglądała jak siedem nieszczęść. Zawsze tak wyglądała po dniu spędzonym na podpisywaniu, liczeniu i innych rzeczach. Po ciężkim dębowym biurku walały się ołówki i długopisy. Nie zabrakło kalkulatora i paru ładnych stert rachunków. Na samej krawędzi blatu stał kubek z jeszcze ciepłą kawą. Podeszłam i odstawiłam naczynie na regał, który zajmował całą ścianę.

- Wykończą cię te papiery. - stwierdziłam

- A ciebie twoje wybryki. - zaoponowała. Uwielbiała się ze mną droczyć.

Westchnęłam i usiadłam na fotelu naprzeciw mojej rodzicielki. Wygodnie się, że tak to ujmę, wyłożyłam. Żeby ją bardziej wkurzyć położyłam moje stopy na blacie biurka. 

- Ile zamierzasz nas jeszcze karać? - zapytałam

- Po pierwsze to tyle ile zechcę. Po drugie jeżeli nie zabierzesz w tej chwili nóg z mojego biurka to wyleję na ciebie kawe..

M.I.A.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz