Rozdział 9

19 2 2
                                    

Po przybyciu na plażę, rozłożyliśmy wielki koc i wygodnie się na nim ułożyliśmy. Wyciągnęłam krem do opalania i z wielkim, wyszczerzonym uśmiechem na twarzy, skierowałam się do siedzącego obok szatyna.

-Jakeiiii, wysmarujesz mi plecki? -zapytałam nad wyraz miło. Chłopak nic nie odpowiedział, tylko zabrał mi z ręki plastikową butelkę i zrobił to, o co go poprosiłam. Kiedy skończył, postanowił pójść po mrożoną herbatę, a ja wzięłam się za czytanie książki. Leżałam na brzuchu, co parę chwil odwracając przeczytane kartki lektury, a na plecach czułam parzące promienie słońca. W pewnej chwili wstałam z piskiem, jak oparzona, bo mój przyjaciel postanowił się trochę pośmiać, i przyłożył na moje rozgrzane plecy, lodowaty kubek z napojem, który chwilę wcześniej kupił. Widząc moją reakcję zaczął pokładać się od śmiechu, ale ja stwierdziłam, że nie będę gorsza. Zabrałam swój kubek z jego ręki i zaczęłam jak gdyby nigdy nic, pić herbatę. Usiadłam ponownie na kocu i wgapiałam się przed siebie, na błękitne niebo nie pokryte ani jedną, białą smugą.Chwilę później szatyn zrobił to samo.

-Rozmawiałem dzisiaj z Kati, kazała cię pozdrowić.

-I co u niej, jak się jej podoba wielkie miasto ?

-Ogólnie mówiła, że ludzie są mili, sympatyczni i niezwykle pomocni, a do tego dużo się uśmiechają. Tyle w nich pozytywnej energii, że sama nie może w to uwierzyć.

-To super, a jak mieszkanie?

-Nie jest najgorsze, małe, świeżo wyremontowane tylko bardzo słychać hałas z ulicy, ale da się go wytrzymać.- wytłumaczył.

- To dobrze, że jej się podoba, nie będzie tyle myślała o domu.

-Też tak myślę, jeszcze jak się jej zaczną zajęcia, to tym bardziej. A ty kiedy masz koniec szkoły?

-Za niecały miesiąc, ale nie jest mi jakoś śpieszno do wakacji, bo co niby będę robić? Po południu do pracy, ale przed, cały dzień będę zamulać.

-Zawsze możesz wpaść do mnie, wiesz, że niezależnie od pory przyjmę cię w swoje skromne progi.

-No nie była bym tego taka pewna.

-Co masz na myśli? - spoglądał na mnie ze zdziwieniem i zaciekawieniem zarazem, a ja wgapiałam się w jeden punkt na piachu ciągle milcząc.- Soph, o co ci chodzi ?- ciągle domagał się wyjaśnień, a ja żałowałam, że to powiedziałam, bo teraz nie miałam bladego pojęcia, co mu odpowiedzieć, nie chciałam, żeby pomyślał, że jestem zazdrosna o Margaret - bo nie jestem, ani nie chciałam wtykać nosa w nie swoje sprawy, więc wyszczerzyłam się do niego i polałam wodą, która została z roztopionego lodu, po czym zaczęłam od niego uciekać. Nawet dobrze mi to szło dopóki nie wpadłam w wykopaną, pewnie przez jakieś dziecko, dziurę. Szybko z niej wyszłam, ale mimo to brązowooki mnie dogonił. Rzucił się na mnie, a chwilę później tarzaliśmy się w piachu. Łaskotał mnie gdzie popadnie, przez co miotałam się jak dzika i miałam chyba wiaderko piachu w samych włosach, o buzi nie wspominając.

-Jake, przestań już, mam pełno piachu w ustach. Tfu, tfu.- na marne próbowałam go wypluć.

-Trzeba było nie zaczynać.- stwierdził, uspokajając się i wstając. Spojrzałam na niego spode łba, a on tylko się uśmiechną poruszając przecząco głową i pomógł mi wstać. Myślałam, że to już koniec jego znęcania się nade mną, ale byłam w błędzie i to ogromnym, z którego kilka sekund później sam mnie wyprowadził, biorąc na ręce i biegnąc w stronę morza.

-JAKE, NIE, NIE! TYLKO NIE TO, PRZECIEŻ WIESZ, ŻE NIE UMIEM PŁYWAĆ!-krzyczałam wniebogłosy, ale niepotrzebnie, bo szatyn nawet się nie zawahał, przed wejściem do wody. Szedł tak długo, dopóki woda nie sięgnęła mojego tyłka i kawałka pleców, z wielkim, szerokim od ucha do ucha uśmiechem na twarzy.

-Pamiętasz jak obiecałem ci kiedyś, że nauczę cię pływać?

-Nie, nie pamiętam nic takiego.- odpowiedziałam z paniką w głosie.

- Na pewno pamiętasz. W tedy, gdy byliśmy na obozie i się topiłaś, bo wpadłaś do jeziora.

-Nie przypominam sobie.- upierałam się, bo nie miałam najmniejszej ochoty powtarzać tamtej sytuacji.

-Jak cię ratowałem, bo nikt inny tego nie zauważył. Pamiętasz, miałaś chyba 14 lat ?

- A nawet jeśli pamiętam, to co z tego? To było dawno.

-To to, że dotrzymuję danego słowa.- przewróciłam z irytacją oczami. -No dobra, rozluźnij się i połóż delikatnie na wodzie.-powiedział spokojnie, ale zamiast tego kurczowo złapałam się jego karku. -Spokojnie, będę cię trzymał, obiecuję.- uspokajał mnie, ale ciągle się bałam. Powoli zaczął się ze mną zanurzać, tak abym cała była w wodzie, która swoją drogą, wcale nie była taka ciepła. Kiedy ciesz sięgała mi już szyi, jedną ręką delikatnie wyprostował moje zesztywniałe ze strachu nogi, ciągle je podtrzymując. -No dobrze, a teraz powoli odchyl się do tyłu. Cały czas będę cię trzymał. - zapewniał chłopak. Zrobiłam to o co prosił, ciągle nie puszczając jego karku, kiedy jednak poczułam się trochę pewniej, puściłam jedną rękę i położyłam ją na tafli wody, później przyszła kolej i na drugą, ale wciąż byłam podtrzymywana przez szatyna. Leżałam tak dobrych parę minut, dopóki nie zorientowałam się, że przyjaciel już mnie nie asekuruje i odsunął się kilka kroków dalej. Cała się spięłam i zaczęłam machać rękami, przez co zachłysnęłam się, a kilka sekund później, poleciałam na dno. Byłam przerażona i w panice jeszcze bardziej zaczęłam się wiercić. Próbowałam złapać Jake'a i po paru sekundach zmagań w końcu mi się to udało, a może raczej jemu, bo w sumie to on, znowu mnie wyciągnął z tej cholernej morskiej głębiny. Kiedy wyszliśmy na brzeg położył mnie na kocu i okrył ręcznikiem, bo cała drżałam. Sama nie wiem, czy bardziej z zimna, czy raczej ze strachu, ale to nie miało znaczenia. Chwilę później objął mnie również swoim umięśnionym ramieniem i palcami pocierał kawałek mojej ręki. Gdy po dłuższym czasie wreszcie udało mi się dojść do siebie, wtuliłam głowę w jego szyję i siedziałam wgapiając się w fale, rozbijające się o brzeg.

-Przepraszam, to moja wina.

-Przestań, chciałeś dobrze, a to, że jestem niezdarą i łajzą to już nie przez ciebie.

-Nie powinienem był cię puszczać...

-A ja nie powinnam była panikować, tylko stanąć na nogi i wszystko było by okey. A teraz nie mówmy już o tym, dobrze?- zaproponowałam, posyłając mu delikatny uśmiech.

-No dobra, to może popatrzymy się na chmury i będziemy mówić co nam przypominają, tak jak w podstawówce, co ty na to ?

- Patrz królik, o a tam, smok.-powiedziałam, wskazując palcem na niebo.

-A widzisz delfina ?- zapytał, kierując moją głowę w to samo miejsce, w które sam patrzył i obydwoje się do siebie uśmiechnęliśmy.

-Patrz, tam są dwa łabędzie.

- Gdzie, nie widzę.- oświadczył, a ja pokierowałam go dłonią.- Ja tam widzę serce, a nie łabędzie.- stwierdził, a ja odsunęłam się od niego delikatnie.

-Już późno, powinniśmy się zbierać.- zauważyłam, a Jake tylko przytaknął. Ubraliśmy się i spakowaliśmy wszystkie rzeczy, a następnie ruszyliśmy w stronę samochodu przyjaciela.

-Możemy jeszcze skoczyć w jedno miejsce ? Muszę podrzucić kumplowi pewną rzecz.

-Nie ma sprawy.- zadeklarowałam, delikatnie wyginając usta w banan. W połowie drogi do mojego mieszkania, zatrzymaliśmy się jeszcze przed małym domkiem jednorodzinnym, należącym do kolegi Jake' a. Szatyn wyszedł z samochodu i skierował się do drzwi frontowych, które otworzyły się zanim jeszcze zdążył zapukać. Z budynku wyszedł średniego wzrostu mężczyzna z krótko obciętymi czarnymi włosami i rozmawiał z moim znajomym ciągle spoglądając w kierunku samochodu, w którym siedziałam . Stwierdziłam, że nie będę zwracać na to uwagi i podłączyłam swój telefon do radia samochodowego, w celu posłuchania ulubionych piosenek. Po kilku minutach rozmowy z kumplem, Jake ruszył z powrotem do samochodu i mogliśmy ruszać w dalszą drogę słuchając "Highway to hell".

Droga do...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz