Rozdział 25

9 1 2
                                    

Obudziłam się w środku nocy, gwałtownie zrywając się z łóżka. Zaczęłam się ubierać i niespokojnie szukać swojego telefonu co obudziło Jake'a.

-Soph, co się dzieje? Co robisz? - Próbował się czegoś dowiedzieć, spoglądając na mnie badawczo z łóżka, ale odpowiedziały mu tylko grzmoty burzy panującej na zewnątrz. -Możesz mi powiedzieć o co chodzi? - Zapytał trochę ostrzej, ale ja nadal nie zwracałam na niego uwagi. Coś w środku mówiło mi, że muszę być teraz w domu. 

Kiedy w końcu udało mi się znaleźć poszukiwane przeze mnie rzeczy, niemalże pobiegłam do drzwi, ale szatyn zerwał się równie gwałtownie i zdążył zablokować mi drzwi.

-Co robisz ?! -Warknęłam.

-O to samo mógłbym zapytać ciebie? - Powiedział łapiąc mnie za ramiona.

-Puść mnie, muszę wracać do domu! -Krzyczałam próbując wydostać się z jego uścisku.

-Nigdzie nie pójdziesz, jest 3 w nocy, a na dworze panuje burza.

-Nic nie rozumiesz, ja muszę wrócić, bo oni... -Próbowałam mu wszystko wytłumaczyć, ale nie potrafiłam. Zaczęłam łkać osuwając się bezsilnie na podłogę.

-Fi, kto? - Ciągle wypytywał, teraz klęcząc przy mnie jak przy dziecku, które kilka minut wcześniej rozwaliło kolano. 

-Oni zaraz... piorun... wszystko spłonie. - Bełkotałam, krztusząc się swoimi łzami. Wspomnienia z przed kilku lat nagle i niespodziewanie wróciły. Wszystko wróciło, jakby miało miejsce wczoraj. W mojej głowie znowu był ten okropny pożar, burza i rodzice, którzy na kilka miesięcy wylądowali w szpitalu. Nie chciałam, żeby to się więcej powtórzyło. Nie chciałam kolejnego współczucia, które nie pomoże w leczeniu mamy i taty, powrotu wyrzutów sumienia, że to wszystko przeze mnie, że to ja spowodowałam to całe gówno swoim głupim zachowaniem.

-Spokojnie Sophi, twoim rodzicom nic nie grozi, przeprowadzili się do Londynu. A ja jestem przy tobie, i nie zostawię cię choćby nie wiem co, pamiętasz? Nie pozwolę, żeby coś ci się stało. - Mówił teraz już całkiem spokojnie, przypominając swoją obietnicę, złożoną zaraz po wypadku. Jak na 9 latka, Jake był bardzo dojrzały. Obiecał  mnie wspierać i tej obietnicy dotrzymał, dlatego wiem, że przy nim nic mi nie grozi.                                                                               Mocno wtuliłam się w jego tors, a on objął mnie swoim ramieniem. Jego serce biło tak spokojnie i cicho. Gdy trochę się uspokoiłam, chłopak powoli zaczął ściągać ze mnie buty i kurtkę, a następnie odłożył torbę w kąt i zabrał z powrotem do sypialni. Leżałam w jego objęciach wsłuchując się w powoli ogarniającą nas ciszę.

-Dziękuję. Dziękuję, że dotrzymałeś obietnicy. Bez ciebie to wszystko mogło by się potoczyć zupełnie inaczej, wiesz ? - Szatyn nic nie odpowiedział, tylko cmoknął mnie w czoło i umocnił swój uścisk.

Rano obudziły nas ciepłe promienie słoneczne wpadające przez okno w sypialni. Na naszych twarzach zagościł bezwarunkowy uśmiech, tak jakby w nocy nic się nie wydarzyło. 

-Jakie plany na dziś panie O'Donnell? 

-Hymmm, może zaczniemy od schrupania czegoś słodkiego... - Zaproponował całując mnie po brzuch. -Potem trochę poleniuchujemy... -Kontynuował składając pocałunek trochę wyżej. -By ostatecznie przejść do deseru. -Zadeklarował całują mnie w szyję, uprzednio posyłając mi zawadiacki uśmiech. - No i jeśli masz ochotę, zwieńczeniem naszego "pracowitego" dnia mogą być drobne ćwiczenia. -Stwierdził docierając do moich warg.

-No nie powiem, dzisiejszy dzień faktycznie zapowiada się na bardzo pracowity, ale ani trochę mi to nie przeszkadza. - Dodałam odwzajemniając pocałunek. Robiliśmy to przez cały pranek, ciągle zachłannie i namiętnie, kiedy powoli zaczęły boleć mnie usta postanowiłam przystopować.

-No panie O'Donnell, chyba za wcześnie pana pochwaliłam. Obiecał mi pan słodkie śniadanko, a moje oczy nadal go nie ujrzały. - Stwierdziłam cicho chichocząc.

-Wie pani co, panno Wild, nie ładnie tak wypominać tym bardziej, że jest pani świadkiem mojego braku czasu. Ale dobrze, zrobię to dla pani, pod warunkiem, że nigdzie mi pani nie ucieknie. 

-To może być trudne, ale czego się nie robi dla pustego, burczącego żołądka? -Stwierdziłam wypychając go z łóżka.                                                                                  
Oczekując niecierpliwie na obiecany posiłek zdążyłam wziąć prysznic, przejrzeć telefon i posłuchać wiadomości, ale wybawiciela mojego głodnego żołądka nadal nie było. Zniecierpliwiona skierowałam się do kuchni, gdzie szatyn krzątał się z kąta w kąt w samych bokserkach i fartuchu.

-Kochanie, długo jeszcze? Mój brzuch woła "jeść, jeść!"

-Nie wchodź. Wróć do sypialni, a ja zajmę się resztą.

-No dobrze, ale jeśli bym ci pomogła poszło by o wiele szybciej.

-Panno Wild proszę nie dyskutować, bo spotka panią kara.

-Ale...

-Żadnych ale.

Chwilę później mój przystojny kucharz dołączył do mnie, tak jak obiecał, z tacą pełną owoców, placuszków owsianych  i dżemów do wyboru. Wszystko zniknęło w mgnieniu oka, a po śniadaniu nie pozostał nawet najmniejszy okruszek, co spowodowało atak śmiechu u gospodarza.

-Co cię tak bawi?

-Nic takiego, tylko znamy się od 15 lat, a ja dopiero teraz poznałem twoje możliwości. -Sprostował ciągle się nabijając.

-No co, śniadanie to podstawa. Bez niego nie miałabym siły na tak pracowite plany.

-Ach rozumiem, to wszystko wyjaśnia. -Skomentował sprzątając po naszej uczcie w łóżku. 

-Oj nie marudź tylko się szybko ogarnij, bo szkoda marnować taki dzień na gnicie w łóżku.

-Nagła zmiana planów? Jeszcze pół godziny temu to ci nie przeszkadzało.

-Tak, ale sam mówiłeś, że jeśli będę miała ochotę, to trochę poćwiczymy. No i mam ochotę pojeździć na rolkach.

-Nie takie ćwiczenia miałem na myśli...

-Och panie O'Donnell, pan tylko o jednym. Zbereźnik! Cóż mogę panu powiedzieć? Nie tędy droga.

-A panienka jest nad wyraz cnotliwa. -Stwierdził.

Gdy w końcu udało nam się wyjść, jeździliśmy cały dzień, kolejno "zwiedzając" miejsca, w których często spędzaliśmy wolne chwile z naszymi rodzicami. Zaczynając od kawiarni, gdzie podają najlepsze rurki z kremem w mieście, na kinie samochodowym kończąc. Kiedy wróciliśmy do mieszkania, na dworze zaczęło się ściemniać. Siedliśmy na kanapie w salonie opierając nogi o mały stolik kawowy.

-Było super.

-Też tak sądzę, ale chyba mam już dość tych ćwiczeń na dzisiaj.

-A ja chyba wręcz przeciwnie. -Stwierdziłam uśmiechając się do chłopaka.

-Nie gadaj, że jeszcze byś pojeździła ?

-Nie to miałam na myśli panie O'Donnell. Ale cóż pójdę pod prysznic, a pan sobie trochę odpocznie. - I tak jak powiedziałam, tak też zrobiłam. Zaraz po wejściu do łazienki zrzuciłam przepocone ciuchy i weszłam do kabiny. Gorące krople wody, spadały mocnym strumieniem na moje nagie ciało. Lubię tak stać delektując się szumem wody. Sprawia to, że jestem odprężona i nie myślę o całym boskim świecie, tylko wyobrażam sobie idealne miejsce bez tego zła, które nas otacza. Nagle zostałam wybita z rozmyśleń. Poczułam na karku zimne dłonie, odsuwające moje mokre włosy na drugą stronę szyi. Później ciepłe pocałunki od połowy pleców, aż do karku. Odchyliłam głowę, bo jego dotyk doprowadzał mnie do szału w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Jego dłonie wędrujące po moich plecach, biodrach, pośladkach sprawiły, że miałam gęsią skórkę. Gdy udało mi się wreszcie odwrócić w jego stronę, dostrzegłam dobrze mi już znany, umięśniony tors szatyna i anielską twarz okalaną mokrymi włosami. Przybliżyłam się do niego, tak blisko, by naszych ciał nie oddzielał nawet milimetr. Całowaliśmy się namiętnie, wręcz nachalnie, z każdą sekundą pragnąc siebie na wzajem jeszcze bardziej. Nie mam pojęcia jak długo to trwało, ale jednego jestem pewna, to było cudowne. Jake był cudowny, delikatny i zmysłowy, i z każdym kolejnym dniem naszej przyjaźni wiem, że jest ideałem.

Droga do...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz