Rozdział 29

12 1 0
                                    

Opadłam bezsilnie na kanapę i zastanawiałam się nad tym, co kilka minut wcześniej miało miejsce. Próbowałam zrozumieć, dlaczego nie oparłam się blondynowi, ale argumenty w mojej głowie były po prostu głupie. Wyrzuty sumienia z każdą chwilą rosły i nie mogłam przestać myśleć o tym, że zdradziłam Jake'a, mojego najlepszego przyjaciela, na którego zawsze mogłam liczyć. Świadomość, że w tamtej chwili go skrzywdziłam, była okropna. Nie mogłam sobie tego wybaczyć. 

-Jak mogłam być tak głupia? - Pytałam samą siebie, gdy nagle do moich uszu dotarł dźwięk dzwonka do drzwi. Pobiegłam sprawdzić kto to, ale gość mnie wyprzedził i wszedł sam. Moim oczom ukazały się brązowe włosy w delikatnym nieładzie. Chłopak miał na sobie białą koszulę, teraz już lekko brudną i potarganą z podwiniętymi do łokci rękawami. Spoglądał na mnie z niepewnością w oczach. Próbował wyczytać z mojej twarzy, o czym myślę, ale dzięki Bogu nie było to możliwe.

-Soph, jest już lepiej ? - Pokiwałam twierdząco głową, ale wciąż stałam jak słup soli. Bałam się, że jak tylko do niego podejdę, on się domyśli. Że go zranię i nie będę mogła już tego naprawić. Dotarł do mnie fakt, że mogę go stracić na zawsze, że stracę najlepszego przyjaciela, przez własną głupotę. Gdyby do tego doszło, to była by dla mnie najgorsza rzecz na świecie. Tysiąc razy gorsza od tego, co mnie do tej pory spotkało. Samo dopuszczenie do siebie takiej możliwości sprawiło, że zaczęłam ryczeć jak małe dziecko. Jake od razu znalazł się przy mnie i obejmował mnie swoimi silnymi ramionami.

-Fi spokojnie, jestem tu. Już ci nic nie grozi. Możesz być pewna, że ten dupek wyląduje w pudle. -Szeptał, gładząc palcami moje wilgotne włosy, ale to spowodowało jeszcze większy napływ wyrzutów sumienia. Ryczałam jeszcze mocniej i nie potrafiłam przestać. Szatyn nie wiedział co się dzieje. Wystraszył się, że to przez niego płaczę.

-Powiedziałem coś nie tak? Przepraszam, nie chciałem. Sophi...

-To nie twoja wina. Jesteś wspaniały. Nie zasługuję na twoją dobroć. Krzywdzę cię...

-Nie gadaj głupot. Jesteś najwspanialszą osobą jaką znam. Sprawiasz, że z każdym dniem staję się lepszym człowiekiem. Dzięki tobie budzę się każdego dnia z uśmiechem na twarzy, bo wiem, że mam cię przy sobie. Bez ciebie moje życie było by okropnie puste i nie do zniesienia, rozumiesz? -Wyznał, cmokając mnie w czoło.

-Jake? Kocham cię. I tylko ciebie. Jesteś nie zastąpiony i nic tego nie zmieni, pamiętaj. -Wyszeptałam, a on położył swoje ciepłe dłonie na moich polikach i wplótł końcówki palców w luźno opadające kosmyki włosów. Przybliżył swoją twarz maksymalnie do mojej i delikatnie musnął mokre od łez wargi. Odwzajemniłam jego pocałunek, który z czasem stawał się bardziej namiętny. Wędrowałam zimnymi palcami po jego torsie, czując ciepło przepływające przez moje ciało. Wzrastało ono w raz z dotykiem jego dłoni błądzących po moich biodrach, a później pośladkach, aż w końcu delikatnie mnie uniósł i oplotłam jego pas nogami. Chłopak ruszył do sypialni, po czym delikatnie ułożył mnie na łóżku i zaczął całować moją szyję. Później stopniowo ściągaliśmy z siebie ubrania, by finalnie namiętnie i gorąco się kochać. 

Następnego ranka obudziłam się dosyć wcześnie. Leżałam chwilę w łóżku obserwując śpiącego jeszcze Jake'a. Miał spokojną, łagodną twarz, a jego klatka piersiowa z każdym oddechem podnosiła się i powoli opadała. Wyglądał tak słodko i niewinnie. Nie mogłam się napatrzeć, ale postanowiłam obudzić go śniadaniem do łóżka. W tym celu, ubrałam się szybko i pobiegłam do najbliższego sklepu po parę rzeczy. Gdy wróciłam, zaniosłam zakupy do kuchni i zajrzałam do sypialni, w której nie zastałam już szatyna. Wołałam go kilkukrotnie, ale odpowiadała mi cisza. Nie mogłam uwierzyć, że wyszedł bez słowa. Byłam pewna, że coś się stało, dlatego chwyciłam za komórkę i wybrałam jego numer. Ponownie odpowiedziała mi cisza, a raczej poczta głosowa. Nie popadając w skrajność, pomyślałam, że może ma teraz jakieś ważne spotkanie i nie może rozmawiać, po czym ruszyłam przygotowywać się do pracy.                                                                           Kiedy dotarłam do lokalu wszyscy badawczo mi się przyglądali, po wczorajszych wydarzeniach. Nie było to zbyt przyjemne i przypominało mi minione zdarzenia. Traumatyczne wspomnienia wracały, gdy widziałam w oczach kolegów ten sam wyraz. To współczucie i litość, których powoli nie mogłam już znieść. Jedynie blondyn tego unikał. W ogóle mnie unikał. To było dziwne i powoli zaczynało być męczące, dlatego zainicjowałam naszą rozmowę idąc za nim na zaplecze, gdzie byliśmy sami i w spokoju mogliśmy wszystko wyjaśnić.

-Adam, możemy porozmawiać?

-Przepraszam, ale jestem teraz zajęty.

-To nie zajmie długo, zdążę zanim wypakujesz te cholerne skrzynki. - Nic nie odpowiedział, nawet na mnie nie spojrzał, ale nie odstraszyło mnie to. Kontynuowałam. -Dziękuję ci za wczoraj, że mi pomogłeś. Jestem ci naprawdę wdzięczna, ale chciałabym cię również przeprosić.

-Za co? - Dopiero w tym momencie zwrócił na mnie uwagę.

-Chciałabym cię przeprosić, za to, że w jakiś sposób źle mnie zrozumiałeś. Chodzi mi o pocałunek. Nie sądziłam, że coś do mnie czujesz, a tym samym nie chciałam ci robić nadziei. Przepraszam jeśli, podświadomie dawałam ci jakieś znaki, które w ten sposób zinterpretowałeś.

-Nie Sophi, to nie twoja wina. Nie zrobiłaś niczego złego. To raczej ja powinienem cię przepraszać. Wiem, że jesteś z Jaki'em, a mimo to nie opamiętałem się. Sam nie wiem czemu to zrobiłem. Przepraszam, to się już więcej nie powtórzy, obiecuję. Mam nadzieję, że miedzy nami będzie wszystko okey.

-Ja też mam taką nadzieję, bo ta cisza powoli mnie dobijała. -Zaśmialiśmy się i przytuliliśmy na zgodę, po czym musieliśmy wrócić do pracy.

Dzień minął spokojnie, ale Jake ani razu nie oddzwonił. Zaczęłam się martwić. Gdy wychodziliśmy z baru zaczepiłam Adama z prośbą czy moglibyśmy to sprawdzić i pojechaliśmy do jego mieszkania. Kiedy dotarliśmy na miejsce zadzwoniłam do drzwi, a chwilę później otworzył nam właściciel lokum. Był zdziwiony naszym przyjazdem.

-Soph, Adam, co wy tutaj...?

-Co w tym dziwnego? Martwiłam się. Zniknąłeś rano, nie odbierałeś komórki, ani nie oddzwaniałeś... Mam nadzieję, że będziesz miał dobrą wymówkę.

-Właściwie to wyszedłem do pracy, miałem cały dzień spotkań...

-Ach rozumiem. Tak ciężko było zostawić chociaż jakąś wiadomość, albo wysłać sms'a! "Poużywałeś" sobie wczoraj, to po co martwić się resztą! Nie sądziłam, że za taką mnie masz...!

-Ale Soph, wiesz, że to nie tak. Nadal mi na tobie zależy. Telefon mi padł...

-To nie usprawiedliwia faktu, że totalnie mnie olałeś.

-Fi, nie denerwuj się tak...

-Nie mam ochoty z tobą teraz rozmawiać. Zabieram swoje rzeczy i spadam.

-Sophi nie obrażaj się o taką pierdołę, przecież wszystko jest okey. - Nie odpowiedziałam mu tylko zgarnęłam torbę  z ubraniami i wyszłam. Adam przyglądał nam się ze zdziwieniem, a po opuszczeniu przeze mnie mieszkania, zrobił to samo, ciągle milcząc. 


Droga do...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz