four

207 20 2
                                    


"You're tryin' to save me, stop holdin' your breath."

"The Monster" Eminem

Podniosłam rękę, by wziąć w nią czerwony budzik i rzucić nim o ścianę. Jednak nawet to nie sprawiło, że ta maszyna, rodem z piekła, przestała dzwonić. Jęknęłam głośno i szczelnie opatuliłam głowę białą poduszką. Byłam aż nadto świadoma, że czas nieubłaganie płynie, ale żadna siła nie potrafiła wyciągnąć mnie z cieplutkiego łóżka. Tym bardziej, że oczy nadal mi się zamykały.

Walczyłam z ogarniającym mnie snem, ale byłam na przegranej pozycji. Dlatego musiałam przedsięwziąć bardziej drastyczne środki. Z jeszcze większym jękiem wstałam. Wiedziałam, że gdybym pozwoliła sobie pospać dłużej o te przysłowiowe pięć minut, obudziłabym się dopiero za pięć godzin, czyli o 12.00, czyli dokładnie wtedy, gdy moje zajęcia już się skończyły.

Nie pomagał mi fakt, że w nocy prawie wcale nie zmrużyłam oka. Cały czas myślałam o Charlesie i o tym dlaczego on tak dziwnie się zachowywał. Po naszym prawie-pocałunku, zaprowadził mnie do samochodu, tego samego, który widziałam rano i odwiózł do mieszkania, tak jak obiecał.

Droga była dziwna i niezręczna. Ja czułam się źle w jego towarzystwie po tym co się zdarzyło, a on jakby nigdy nic siedział wyluzowany. Najdziwniejsze było to, że nawet nie musiałam mu podawać swojego adresu, a on wiedział gdzie jechać. Ja jednak bardziej zajęłam się moim zbyt szybko bijącym sercem i zauważyłam to dopiero parę godzin później, gdy po raz dziesiąty analizowałam wszystko.

Stanowczo zbyt dużo myślałam o Chucku Hamiltonie.Poza tym fantazjowałam jak to miło by było, gdyby mnie pocałował. Oczywiście, że chciałam tego. Jeszcze nigdy nikt mnie nie całował, a wtedy było już tak blisko. 

To trwało kilka sekund, a ja czułam ciarki na całym ciele, miałam przyspieszony oddech i mroczki przed oczami. Byłam ciekawa jak zareagowałoby moje ciało, gdyby faktycznie mnie pocałował...

Jednak już po chwili moja wredna podświadomość stawała się jeszcze wredniejsza i jadowicie przypomniała mi, że jestem zerem, a taki chłopak jak on niczego by ode mnie  nie mógł chcieć. To była prawda, że nie mogłabym być dla niego atrakcyjna. We mnie nie było nic ładnego i ponętnego, a poza tym moja pewność siebie wynosiła minus dziesięć. To nawet nie było zero, ale jeszcze mniej. Od początku każdy utwierdzał mnie w fakcie, że jestem beznadziejna, dlatego sama zaczęłam właśnie tak myśleć.

Dlatego dokładnie o 7.09 byłam już pewna, że nic nie znaczę i nawet moi rodzice mają mnie w tyłku, bo od wyjazdu zadzwonili do mnie tylko raz, a minęły prawie dwa tygodnie. Co prawda poprzedniego dnia mama próbowała się ze mną kontaktować, ale ja do niej nie oddzwoniłam. Byłam zbyt rozbita i nie miałam siły na rozmowę z nią. 

Już dawno pogodziłam się z tym, że nic dla nich nie znaczę. Traktowali mnie tylko jako świetną reklamę dla podupadającej kancelarii prawniczej. Nic więcej.

Czułam się cholernie zmęczona i wypruta ze wszystkich sił witalnych, mimo że dopiero drugi raz miałam iść na zajęcia, chciałam by rok akademicki już się skończył. Prawo nigdy nie było dla mnie. Męczyłam się słuchając wykładów. Najgorsze było to, że w Londynie było pełno świetnych uczelni artystycznych. Byłam tak blisko nich, ale nie mogłam robić tego co kochałam.

Założyłam zwykłe czarne proste spodnie, które oczywiście, mimo że kupowane na dziale dziecięcym, były za szerokie. Musiałam ścisnąć je pasem skórzanym, żeby nie zleciały z moich bioder. Z szafy wyciągnęłam pierwszą lepszą białą koszulę, co było nie lada wyczynem, bo miałam ich aż osiem. Na każdy dzień tygodnia i jedną awaryjną. Tak było bezpiecznie. Lubiłam moje bezpieczeństwo.

Unusual, because politeWhere stories live. Discover now