twenty four

66 5 1
                                    


"And if you say something that you might even mean, it's hard to even fathom which parts I should believe. (...) I've got a hundred million reasons to walk away, but baby, I just need one good one to stay."

"Million reasons" Lady Gaga


Bolało. Bardzo. To uczucie przenikało prosto do środka. Promieniowało od serca na całe ciało. Byłam jak nieżywa. Zachowywałam się, jakbym umarła, nie istniała. Miałam wrażenie, że moja dusza wyszła z ciała i unosi się nad ziemią. Jak przez mgłę patrzyłam na siebie. Na moją nędzną wersję siebie.

Nawet nie wiedziałam czy śpię, czy po prostu leżę. Przez trzy dni z rzędu nie ruszałam się z miejsca. Gdy wróciłam do mieszkania, to weszłam prosto do łóżka, nie zmieniłam ciuchów, nawet nie ściągnęłam butów. Byłam otępiała.

Najpierw płakałam, głośno szlochałam, krzyczałam, wyklinałam cały świat i Boga. Potem przestałam, bo uświadomiłam sobie, że to niczego nie zmieni. A już na pewno nie cofnie czasu i nie odmieni mojego życia i tych wszystkich złych wyborów.

Zamknęłam mieszkanie i nie miałam zamiaru wpuszczać do środka Blair, a poza tym dziewczyna i tak się mną nie interesowała. Stwierdziłam, że pewnie jest z Ashtonem i dlatego nie zaprzątała sobie głowy swoją "żałosną przyjaciółką".

A Chuck dzwonił. Mój telefon pierwszy raz odezwał się następnego dnia o dziewiątej rano. Nie odebrałam. On dalej próbował się skontaktować. Ja usilnie ignorowałam komórkę, która tego samego dnia wieczorem się rozładowała.

Piętnaście minut po tym usłyszałam dobijanie do drzwi. Wiedziałam, że to był on. Nie chciałam go widzieć, dlatego nie ruszyłam się z miejsca. Walił w drzwi, dopóki sąsiadka go nie wygoniła z korytarza. 

Byłam ciekawa, czy w ogóle wiedział, że znam całą prawdę. Czy wiedział, w jakiej sytuacji go zobaczyłam. Czy wiedział, dlaczego nie daję znaku życia. I co ważniejsze, czy go to obchodzi.

Rozpaczliwie pragnęłam by zaczął się starać, by przepraszał, kajał się przede mną i błagał o wybaczenie. Przynajmniej tyle mi się należało.

Stwierdziłam, że może jednak go coś obchodziłam, bo następnego dnia też zjawił się u moich drzwi. Tamtym razem nie pukał, a dzwonił dzwonkiem. Robił to dokładnie przez dwie godziny i dwadzieścia trzy minuty.

A potem sobie poszedł.

A ja dalej nie wstawałam z łóżka.

Już nie szlochałam, ale łzy i tak płynęły ciurkiem po mojej twarzy. Potrzebowałam kogoś. Potrzebowałam pocieszenia.

I dlatego zdecydowałam się na najgorsze - zadzwoniłam do ojca. Jeden jedyny raz, w ciągu tych najgorszych trzech dni w moim życiu, podniosłam się i poczłapałam w stronę telefonu stacjonarnego. Z pamięci wykręciłam numer telefonu mojego domu w Polsce.

Czekałam bardzo długo i nawet zaczęłam się modlić, żeby ktoś odebrał. Już myślałam, że jak zwykle wszystko jest przeciwko mnie, ale usłyszałam po drugiej stronie jego głos:

- Słucham - powiedział zniecierpliwiony Antoni Liszczyński. To była moja jedyna szansa.

Wciągnęłam ostro powietrze, gdy zrozumiałam jak bardzo mu go brakowało. Tak długo nie słyszałam jego głosu, bo od rozpoczęcia studiów to matka, która tak naprawdę nią nie była, się ze mną kontaktowała. On nigdy nie zadzwonił. Miałam nadzieję, że mnie wysłucha.

Unusual, because politeWhere stories live. Discover now