twelve

159 19 0
                                    


"Numb on a roof. Set it on fire. Just to give me proof. I'm living on a wire"

"Befour" Zayn

Nie wiedziałam, że tak mi tego brakowało, dopóki nie zaczęłam malować. Rozłożyłam sztalugi w moim małym saloniku, ubrałam na siebie za dużą białą bluzkę, związałam włosy, włączyłam głośno Mozarta i zaczęłam tworzyć. 

Tylko "Requiem" potrafiło wyciągnąć z mojej duszy pierwiastek artystyczny. 

Zawsze rysowałam przy dźwiękach tego utworu. Dzięki niemu otwierałam się i wylewałam na płótno wszystkie moje żale, smutki i troski. Nie bez powodu najczęściej posługiwałam się węglem. Moje dzieła były po prostu czarno-białe. Nie widziałam sensu używania kolorów, skoro życie wcale nie było bajkowe.

Gdy tworzyłam coś nowego byłam jak w transie. Nie zwracałam uwagi na otoczenie. Ja zamykałam się w sobie, by na obraz przelać jakąś cząstkę siebie, jakkolwiek popieprzenie to brzmi.

Nie wiedziałam co rysuję. Po prostu zaczynałam od jednej kreski, a kończyłam na całym zamalowanym płótnie.

W głowie cały czas przewijały mi się wydarzenia z poprzednich dni, a szczególnie opowieść Chucka. Cały czas widziałam go i jednocześnie utożsamiałam się z jego bólem i cierpieniem. Czułam jakbyśmy byli częścią siebie. W końcu nawet Meg powiedziała, że on mnie wybrał. 

Nie zdziwiłam się, że gdy skończyłam rysować mój obraz przedstawiał małego chłopca, zasłaniającego się rękami przed ciosem starszego mężczyzny. Odsunęłam się o dwa kroki i uważnie przyjrzałam się każdemu detalowi. Tak, chłopiec łudząco przypominał Chucka. Miał jego rysy twarzy, ale delikatniejsze i bardziej dziecięce.

- Niezła jesteś.

Podskoczyłam ze strachu. Z głośno bijącym sercem obróciłam się, ale za mną na szczęście stała tylko Blair. Albo aż Blair.

Przyznaję, że mieszkanie z nią było cholernie trudne. Brunetka bardzo przytłaczała swoją osobowością, ale jednocześnie traktowałam ją jako kogoś ważnego w moim życiu i nie umiałam się jej pozbyć. Była dla mnie kimś ważnym.

- Wiem - mrugnęłam do niej okiem i obie się zaśmiałyśmy.

- Ale wiesz też, że mu się to nie spodoba? - zapytała, podchodząc bliżej mnie i obejmując moją talię ramieniem.

- To też wiem - pokiwałam głową.

- I co zrobisz? - oparła swoją brodę na czubku mojej głowy.

Blair miała te niecałe 170 centymetrów wzrostu, a ja trochę ponad metr pięćdziesiąt, więc taki ruch nie sprawiał jej żadnego problemu, a mi również nie przeszkadzał. Potrzebowałam czułości, przytulenia, nawet ze strony mojej współlokatorki.

- Na pewno mu tego nie pokażę - wymamrotałam. - Wściekłby się.

- To oczywiste - odparła. - Ale szkoda by było zmarnować taki genialny obraz.

- Nie przesadzaj - machnęłam ręką. - Mam ich więcej.

- Dlaczego nie poszłaś na malarstwo? Skoro już tarabaniłaś się do Londynu z tak daleka to mogłaś wybrać coś w czym jesteś dobra.

Jak niby miałam jej wytłumaczyć całe moje zawiłe dzieciństwo?

- Prawo też mi jakoś idzie. W końcu odziedziczyłam to w genach - zaśmiałam się sarkastycznie.

- Ale prawo to, jak widać, nie twój konik - przewróciła oczami.

- Myślisz, że nie chciałam? - wyswobodziłam się z jej uścisku i ruszyłam w stronę mojej sypialni, by znaleźć jakieś spodnie, bo było mi trochę zimno w samych majtkach.

Unusual, because politeWhere stories live. Discover now