Rozdział 34

1K 100 11
                                    

- Ostatni dzień szkoły! - wrzasnęła Lisabeth, budząc przyjaciółki. Zaspane, podniosły się, patrząć z wyrzutem na gibiącą się blondynkę.

- To świetnie - mruknęła w pół śnie Lily, przytulając się do swojej poduszki. Mary natomiast podniosła się ociężale, patrząc na nią zaspana.

- Jesteśmy spóźnione?

- Nie, w sumie jest dopiero piąta rano, ale mam tak doskonały humor, że postanowiłam was obudzić!

- LISA! - wrzasnęły we trzy, ponieważ Sanny także się obudziła. Gryfonka posłała im całusa w powietrzu i szybko wyszła z dormitorium, zostawiając przyjaciółki, które z powrotem zapadły w sen. Jako,że było lato, zaczynało już świtać, więc postanowiła pospacerować po zamku. Zeszła po schodach do pokoju wspólnego, który o dziwo nie był już pusty.

- Chłopaki? Co wy tu robicie? - James prędko podniósł głowę, szczerząc zęby w jej kierunku, po czym powiedział coś szeptem do siedzącego obok Petera.

- Nie mogliśmy spać - wyjaśnił niski gryfon, czerwieniąc się lekko. Dziewczyna wywróciła oczami.

- Aha, jasne. Już wam wierzę - rzuciła ironicznie, siadając na przeciwko nich. Okularnik ułożył się wygodnie na kanapie.

- Cieszy mnie, że masz do nas zaufanie! - Peter posłał mu niespokojne spojrzenie, ale zbył je machnięciem ręki.

Lisabeth przyjrzała im się dokładnie. Oboje zachowywali się tak jak zawsze. Peter - zawstydzający się co drugie zdanie, jąkający się, szukający rady u przyjaciela, James- pewny siebie, uśmiechnięty i dowcipy. Co mogło być nie tak? Blondynka wiedziała,że coś tu nie gra, ale postanowiła nie wtykać nosa w nie swoje sprawy. Wstała prędko, po czym ruszyła w kierunku drzwi. Chłopcy przerażeni, podbiegli do niej.

- Lisa, nie podchodź tam jeszcze! - próbowali ją zatrzymać, ale dziewczyna zaczęła się wyrywać.

- Chyba mam prawo wyjść z pokoju wspólnego, no nie? - zirytowała się, w końcu uwalniając się z ich uścisku. Obraz się rozsunął i zanim zdążyłą wyjść przed jej twarzą wyskoczyła dziwna ręka. Najpierw rozlała na nią całą farbę, w efekcie czego Lisabeth wrzasnęła przerażona. Zaraz potem ręka rzuciła w nią pudełkiem kleju, a następnie posypała ją piórami. Na koniec nie wiadomo skąd, w jej ręce pojawiła się różdżka, z której wyleciała pomarańczowa smuga światła. Potem najzwyczajniej w świecie zniknęła. Dwójka huncwotów z całych sił próbowała powstrzymać śmiech, jednak nie udało im się. Po chwili oboje turlali się ze śmiechu po ziemi. Lisabeth nie odzywała się przez chwilę. Wstała, a na jej twarzy było widać narastający gniew.

Chłopcy czekając cierpliwie na wybuch, natychmiast przybrali niewinny wyraz twarzy. Blondynka bez słowa wyminęła ich, kierując się w stronę dormitorium dziewcząt. Stanęła na środku pokoju i zawołała.

- Wstawać! Sytuacja kryzysowa! - wspólokatorki nie zareagowały, więc zawołała jeszcze raz. Nic. Wzruszając ramionami,zeszła z powrotem do pokoju wspólnego, gdzie dalej siedzieli huncwoci, tym razem w komplecie.Zanim stanęła nad nimi z założonymi rękami, usłyszała, jak Syriusz mówi zadowolonym tonem.

- ...zamontowaliśmy prawie wszędzie. Biblioteka, Wielka Sala, gabinety nauczycieli,wszystkie pokoje wspólne i inne pomieszczenie. Powinno wystarczyć. Są też ukryte w codziennych przedmiotach.

- Cudownie - warknęła zirytowana, próbując pozbyć się piór ze swojej twarzy, niestety bezskutecznie. - Jesteście naprawdę żałośni! To ma być ten WIELKI numer? Równie dobrze, mogę pójść i powiedzieć wszystkim, których napotkam, że czeka na nich... - Lisabeth próbowała dokończyć zdanie, jednak coś nie pozwalało jej tego powiedzieć. Postanowiła spróbować jeszcze raz,ale bez większych efektów. Z jej gardła wydobywały się tylko dziwne piski.

Historia Huncwotów-Bo życie to zabawaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz