Rozdział VII

47 6 0
                                    

~7

   Moja zmienność nastrojów była nie do wytrzymania. W jednej chwili miałam wrażenie, że rozpadam się na kawałki, nie wiedziałam, co się dzieje z moim życiem, a w drugiej czułam się szczęśliwa, tak po prostu, bez powodu.

   Przez weekend nie odwiedziłam Emmanuela.

   Pragnęłam spokoju, odpoczynku. Od świata, nie od Emmanuela.

   W niedzielę rodzice zaprosili do domu całą rodzinę, bo ojciec miał pięćdziesiąte piąte urodziny.

   Tato miał dwie starsze siostry i młodszego brata. Wszyscy po pięćdziesiątce. Starsze towarzystwo. Żadne z nich nie miało dzieci. Ja byłam jedynym potomkiem mojej rodziny. Dlatego od zawsze byłam obdarowywana prezentami i skradałam całą matczyną i ojcowską miłość wujostwa.

   Zastanawiałam się, czy ja też mam problemy z płodnością. Jeżeli byłaby to prawda, cieszyłabym się. Nie chciałam zakładać rodziny.

   Najpierw uroczysty obiad, pomagałam mamie w kuchni. Cały salon był przepełniony, centrum stanowił duży, plazmowy telewizor włączony jak zwykle na programie z wiadomościami. Ciocie pytały się mnie o szkołę, oceny, przyjaciół. Schematycznie. Jak zwykle. Ciotka Maria zapytała o chłopaka, czy już abym spotkałam na swojej drodze „ojca moich przyszłych dzieci". Zaprzeczyłam. Nawet jakbym chodziła z rówieśnikiem, najnormalniejszym chłopakiem w okolicy, nic im bym nie powiedziała. Rodzina mnie przytłaczała, była zbyt dociekliwa.

   Tylko rodzice wiedzieli o moim związku z Aleksandrem. Jednak nie powiedziałam im o zerwaniu. Palnęłam przy którejś kolacji, że nie układa nam się, że to chyba się kończy. Teraz już wiedzą, że jestem sama. Sama, jak to dziwnie brzmi.

   Śpiewanie tradycyjnego „sto lat", ciasta, tort i cukierki.

   Mój tato całkiem nieźle się trzymał jak na pięćdziesięciopięciolatka. Prawie nie miał siwych włosów, jedynie trochę łysiał. Nosił okulary do czytania. Razem z mamą co wieczór biegali dookoła osiedla, przez pola. Oboje trzymali dobrą kondycję fizyczną. Ja byłam blondynką po mamie, tato za czasów młodości miał włosy czarne jak smoła.

   Na zdjęciach z dawnych lat zawsze wyglądali idealnie. Rześko i promiennie. Teraz stracili młodość, ale ten błysk w oczach i miłość, jaką siebie darzyli, pozostał. Nigdy nie widziałam tak kochającej się pary z dwudziestopięcioletnim stażem.

   Towarzystwo zaczęło pić alkohol. Była około dwudziesta druga. Postanowiłam iść się szykować do spania.

   Wzięłam prysznic i się przebrałam. Kiedy wychodziłam z łazienki, usłyszałam urywek rozmowy ciotki Marii i Teresy. Obie były pod lekkim wpływem alkoholu.

   — Słyszałaś, że Nina ma wyjść ze szpitala? — Zaczęła ciocia Maria. Odrobinę się jąkała.

   — Tak, ponoć ma wrócić do miasta i zajrzeć na grób rodziców. Że też śmie się tu pokazywać. Kto ją będzie pilnował? — Oburzyła się ciocia Teresa.

   — Słyszałam, że w psychiatryku poznała kogoś. Będą jeszcze bardziej niebezpieczni, kiedy przyjadą tu razem.

   — A co, jeżeli będzie chciała nas odwiedzić?

   — Ja tej wariatki nie wpuszczę do domu. Po tym, co zrobiła trzydzieści cztery lata temu...

Mały chłopiecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz