Rozdział XII

29 5 3
                                    

~12

   Wyciągnęłam z szuflady kilka albumów, które dobrze znałam. Przeglądanie ich zajęło mi godzinę.

   Nawet nie wiedziałam, czego dokładnie szukałam. Jakąś poszlakę, cokolwiek.

   Za wszelką cenę musiałam się dowiedzieć, kim była Nina.

   Wewnętrznie czułam, że matka Emmanuela i nieznajoma Nina, o której wspominały ciotki w podsłuchanej rozmowie miały ze sobą jakiś związek. To nie napawało mnie radością.

   Z pokoju doszedł sygnał zwiastujący nowego SMS-a. Zostawiłam przeglądanie zdjęć i podbiegłam do telefonu. To od Emmanuela.

„Dlaczego nie ma cię w szkole, co się dzieje?" — brzmiała jego treść.

   Martwił się o mnie. Poczułam ciepło w brzuchu i na twarzy. Uśmiechnęłam się. „Źle się czułam, bo nie mogłam zasnąć całą noc. Nic mi nie jest" — odpisałam mu.

   Idąc przedpokojem, spojrzałam na szafę, w której rodzice trzymali starocie. Ubrania taty z wojska, stare buty, gazety. Nigdy nie widziałam, żeby tam zaglądali. Coś mnie tknęło.

   Szafa cuchnęła starością, latami osiemdziesiątymi. Szukając głębiej, spostrzegłam prześcieradła, a w nich kartki, papiery, dokumenty.

   Przeterminowane wydruki z banku, akty. Dlaczego oni dalej to trzymali?

   Mama z tatą poznali się w szkole średniej. Mimowolnie porównywałam ich ze mną i Emmanuelem. Oni też nie mieli łatwo, musieli się ukrywać przed rodzicami. Rodzina taty była niezwykle zamożna, a mama pochodziła z bardzo biednego domu. Jednak przetrwali prześladowania w szkole, w domu. Nadal są ze sobą szczęśliwi.

   W najgłębszym miejscu szafy leżało kilka zaklejonych teczek z podpisem „Rok 1961". W tym roku urodził się tato.

   Pośpiesznie otworzyłam karty, uważając jednak, żeby zostały w miarę możliwości w nienaruszonym stanie. Na pewno nikt nie chciał, żebym tam zaglądała, skoro było to tak skrupulatnie ukryte.

   Akt urodzenia taty znajdował się na samym końcu. Myszkowanie w szafie zajęło mi sporo czasu.

   Dokumenty ze szpitala, przedszkola, szkoły i... zdjęcia. A na fotografiach dwie osoby. Jedną rozpoznałam od razu. To tato, był w moim wieku. Obok niego stała ta dobrze znana czarnowłosa kobieta z bladą cerą. Odwróciłam zdjęcie. „Nina i Artur Szott, 1977 rok".

   Zrobiło mi się niedobrze.

   Wyrzuciłam dokumenty z teczki na podłogę. Łzy napłynęły mi do oczu. Na ostatniej kartce była data urodzenia „22 listopada 1961 rok, bliźnięta dwujajowe Artur i Nina Szott"

   Pobiegłam do toalety i zwymiotowałam. Płakałam dusząc się, a brzuch bolał mnie niemiłosiernie.

   Miałam dość.

   Pośpiesznie ubrałam kurtkę i wybiegłam z domu.

   Nigdy tak szybko nie biegłam. Dopiero kiedy byłam pod drzwiami do mieszkania Emmanuela, zatrzymałam się. Nie byłam pewna, czy jest w domu.

   — Co się dzieje? — zapytał zatroskanym głosem.

   Nie czekając na nic, weszłam do środka. Kiedy ściągnęłam kurtkę i buty usiadłam na kanapie. Chciałam płakać, ale łzy mi się skończyły, a oczy piekły.

   — Lulu, co się stało, dlaczego płaczesz? — Nie krył zdenerwowania, dosiadł się do mnie, stykając się ze mną kolanami.

   — Emmanuel, Emmanuel, Boże, co myśmy zrobili... — Głos miałam zachrypnięty.

   — Lukrecja, błagam, nie płacz, poradzimy sobie... — powiedział nieco spokojniej.

   Wybił mnie z tropu. Wiedział?

   — Co? O czym ty mówisz?

   Odchrząknął i nabrał powietrza w płuca.

   — Jesteś w ciąży, tak? Nie martw się, poradzimy sobie, słyszysz? Nie płacz, skarbie, to nie koniec świata. — Złapał mnie za ręce i pocałował ich wierzch.

   Zmroziło mnie. Dopiero teraz przypomniałam sobie, że okres najwidoczniej spóźnia mi się kilka dni.

   — Emmanuel, nie, nie — zaprzeczyłam mimo wątpliwości. — Boże, co się dzieje. – Dopadły mnie drgawki.

   — Lulu, spokojnie, opowiedz mi, co się dzieje — chciał być dla mnie wsparciem.

   — Ja dalej w to nie wierzę, mnie wierzę... — Wstałam z kanapy, podeszłam do szafki ze zdjęciami i wyciągnęłam fotografię z mojej kieszeni. — Teraz widzisz? — Podałam mu ją.

   — Mój ojciec i twoja matka są rodzeństwem... Bliźniętami dwujajowymi. My jesteśmy... blisko spokrewnieni, rozumiesz? Jesteśmy kuzynami. Kurwa, dlaczego my, dlaczego? — Kucnęłam na podłodze i ukryłam twarz w ramionach. Miałam dosyć życia. Dość wszystkiego.

   Emmanuel podszedł do kuchennej szafki i wyciągnął jakieś leki.

   — Co to za prochy? — Patrzyłam, jak wysypuje sobie kilka tabletek na dłoń i popija je szklanką kranówki.

   — Od lat cierpię na nerwicę, nic groźnego — Jego ton brzmiał obojętnie, jakby z oddali.

   — Nie bądź da mnie taki oschły, błagam. Jesteś dla mnie ważny, rozumiesz? — Usłyszałam czyjś głos wydobywający się z moich ust. Piskliwy, niewinny. Denerwujący.

   — Jesteś dla mnie wszystkim. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Uzależniłaś mnie. Ale... Nie wiem co mam robić — szepnął i kucnął obok mnie, trzymając mnie za ramiona. — Jednak jest ogromne ryzyko. Musimy trzeźwo myśleć.

   — Co mamy teraz robić? — Łzy swobodnie kapały mi na koszulkę. – Życie jest tylko jedno, chcę je spędzić z tobą — patrzyłam w jego czarne oczy i teraz już wiedziałam, że odziedziczył je po matce.

   — Nie możemy pozwolić, żeby z naszego związku poczęło się dziecko.

   — Nie musimy uprawiać seksu. Ale możemy... Jeśli będziemy się bardziej zabezpieczać — skamlałam.

   — Dobrze, że nie jesteś w ciąży. Musimy się pilnować — odetchnął.

   Umysłem byłam bardzo daleko. Okres spóźniał mi się cztery dni. Zawsze był regularny, zawsze. Dziś rano było mi niedobrze. Byłam osłabiona i zmęczona. Wymiotowałam.

   Poczułam skurcze, zrobiłam się blada na twarzy.

   Życie zaskakuje mnie na każdym kroku.

Mały chłopiecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz