1

5.7K 202 26
                                    




- Tamara? Kochanie! - Stałem przed wielkim lustrem, tuż przy drzwiach wyjściowych.

- Już idę, idę. - Ze schodów najpierw wyłoniły się długie, zgrabne nogi, które od połowy ud przykrywał czarny materiał. Gdy szpilki ostatecznie stanęły na drewnianej podłodze, widoczna była już cała figura.

- Boże, wyglądasz cudownie. - Podszedłem zdecydowanym krokiem, przekładając dłoń nad pupą swojej wybranki. Przycisnąłem ją znacznie do siebie, nie spuszczając wzroku z jej oczu.

- Justin, cholera, daj spokój. Pognieciesz koszule, poza tym powinniśmy już wychodzić. - Zaśmiała się wdzięcznie, a uśmiech Tamary wyglądał wtedy jak milion dolarów. Już pierwszego dnia zakochałem się właśnie w nim.

- Dobra, ale jak wrócimy to... Nie ręczę za siebie. - Delikatnie odchyliłem jej szyjkę i ząbkami chwyciłem za płatek ucha. Delikatnie pociągnąłem za nie i zdecydowanym ruchem zacisnąłem dłoń na pośladku dziewczyny.

- Chodź już, bo nie zdążymy! - Uszczypnęła mnie w policzek i pośpieszyła. Ubrani, wystrojeni wyszliśmy z domu. Tuż przed bramą na poboczu stał czarny SUV, za którym siedział mój kierowca.

Chwila, stop.

Może zacznę od początku?

Od przyjazdu do LA zamieszkałem w dzielnicy Venice. Tak jak mi obiecano, zostałem dyrektorem świeżo otwartego oddziału firmy rodziców. Niedługo później mój oddział miał tak wysokie notowania, że zostałem jej właścicielem i tak o to z firmy rodziców została ona firmą... Moją. Na początku była to firma zajmująca się zleceniami. Począwszy od reklam, po projektowanie gazet dla największych korporacji. Ale później stwierdziłem, że sam mogę stworzyć coś, co ludzie będą czytali i czekali na następny numer. Tak więc czasopismo, miesięcznik szybko zyskał sławę wśród Ameryki i Europy. Mój magazyn skupiał na sobie wszystko. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie.

Miałem studia, podjąłem się ich, jednak kompletnie nie miałem na to czasu. Póki co rozwijam się w swojej karierze, później może pomyślę o szkole.

Dzięki znajomościom jakie zawarłem, poznałem dyrektora konkurencyjnego, ale zaprzyjaźnionego magazynu, poznałem jego córkę. Piękna Tamara McCirsher, która od razu skradła moje serce. Teraz żyjemy razem, wkrótce planujemy ślub. Jeszcze nigdy nie czułem żeby moje życie było tak poukładane i tak szczęśliwe.

- Tams, trochę się denerwuje. - Zaśmiałem się, biorąc głęboki wdech.

- Ja też, ale nic się nie bój. To Twój dzień, nie musisz nic mówić, ani robić. Po prostu trzymaj się mnie, jasne? - Delikatnie kciukiem przejechała po mojej wardze, składając na niej subtelny i delikatny pocałunek.

- Oczywiście, że tak. Poza tym co złego może się stać. Będzie tyle ludzi, że nikt nie zwróci na mnie uwagi. - Pogładziłem jej plecy, gdy tylko wsiedliśmy do auta.

- Steave, do firmy. - Skinąłem w jego stronę głowę.

- Tak jest, Panie Bieber.

Resztę drogi jechaliśmy w ciszy. Tamara wiedziała, że się denerwuje, a Ona jakby znała mnie na wylot. Była złotą kobietą. Moja ręka powoli gładziła jej smukłe, ale kształtne ciało, a dziewczyna jakby przytulona siedziała z przymkniętymi oczyma.

- To już... - Szepnąłem, budząc ją do życia krótkim pocałunkiem w czółko.

- Ah, tak. Chodź, dawaj mi rękę. - Mówiła tak szybko, a jednocześnie tak śmiesznie.

Skinąłem głową i zaśmiałem się, sięgając po malutką dłoń Tamary. Razem opuściliśmy samochód, gorące powietrze zderzyło się z moją twarzą, przez chwilę nawet nie mogłem złapać powietrza. Przed budynkiem znajdowało się od groma ludzi, a w środku jeszcze więcej. Po kolei witałem się z mijającymi mnie ludźmi (część kojarzyłem, a część nie) i zmierzałem do środka. Przy drzwiach witali gości kelnerzy z tacami pełnymi szampana i przystawek. Moje nogi kierowały mnie, oraz Tamarę do głównego (na dzisiejszy wieczór) pomieszczenia. Znajdowały się tam stoliki z pełną zastawą i większy stolik dla nas, oraz tych najważniejszych z którymi moja firma zawarła współpracę.

- Kochanie, usiądź sobie. - Szepnąłem do swojej narzeczonej.

Ta kiwnęła głową i zajęła miejsce, które małą karteczką było podpisane Jej imieniem. Moja kobieta nigdy nie przyniosła mi wstydu. Była dziewczęca i kobieca, a nadmiar nigdy nie wyglądała jak pożal-się-Boże, dbała o siebie i stawiała siebie oraz mnie w dobrym świetle. Może kiedyś przestane ją tyle komplementować, ale póki co... Jest po prostu moim słońcem, moim całym światem. Nie mogłoby być inaczej.

Sięgając po smukły kieliszek napełniony do połowy szampanem, stanąłem przy swoim miejscu, delikatnym gwizdnięciem zdobywając uwagę wszystkich przybyłych gości.

- Witam wszystkich zgromadzonych, to zaszczyt gościć Was w moich skromnych progach. - Zaśmiałem się. - Wszyscy wiedzą po co i dlaczego się tu znajdujemy. Bieber Company istnieje już od roku. Niesamowicie jak szybko ten czas leci. Jestem szczęśliwy, że mogę świętować ten czas ze swoją ukochaną, rodzicami i Wami. Mam nadzieję, że moi pracownicy nie narzekają po godzinach. - Tu rozległ się cichy śmiech dobiegający zewsząd. - Nasze czasopismo zdobywa coraz większą władzę i to właśnie dzięki Wam ono istnieje i dzięki Wam czytelnicy tak szybko je pokochali! Dziękuję, dziękuję bardzo. Jestem każdemu po kolei tak samo wdzięczny za to ile pracy włożyliście w ten magazyn. - Skinąłem głową na znak, a po sali rozbiegły się oklaski. Zająłem swoje miejsce obok Tamary, a kelnerzy zaczęli podawać danie główne. Zaś z prowizorycznej sceny zaczęła grać muzyka, a raczej muzycy zaczęli ją grać. Zdenerwowanie tak jak szybko przyszło tak poszło. Siedziałem zadowolony z siebie i dzieliłem się swoim dobrym humorem z każdym dookoła.





~ W TYM SAMYM CZASIE ~


- Panno Parker? - Uroczy i chyba zbyt spokojny głos pielęgniarki wyrwał mnie z rozmyśleń.

To właśnie dziś nadszedł ten dzień i to dzisiaj opuszczałam ośrodek leczenia uzależnień. Dzięki swojemu Ojcu podjęłam się leczenia. Zaczęłam na nowo marzyć i odnalazłam chęć do życia. Nauczanie indywidualne dało mi możliwość otrzymać stypendium i już dzisiaj wieczorem mam samolot. Niesamowite! Mój tata przed śmiercią przepisał mi w testamencie cały swój majątek(matka tak jak przychodziła przez pierwszy tydzień tak później tego nie robiła i zniknęła ze swoim nowym kochankiem). Sprzedałam nasz dom i razem zebrałam całkiem sporą sumkę. Przez rok trzymałam pieniądze na lokacie, na czas mojego leczenia.

Trwało to znacznie dłużej, a to dlatego, że chciałam tego. Chciałam być pewna, że więcej nie sięgnę po żadne dragi. Skutki tego niestety dalej było widać, na przykład waga. Jem znacznie mniej od tamtego czasu i powoli, bardzo powoli nabieram ciała, które miałam wcześniej.

- Tak? - Odezwałam się, zdając sobie sprawę, że minął już jakiś czas od kiedy zamyślona zapomniałam o tym, że ktoś się do mnie zwracał.

- Pani papiery... Są już u dyrektorki. Proszę się zgłosić po nie jak najszybciej. - Z uśmiechem na twarzy kiwnęłam głową i zsunęłam się z łóżka.

Naciągnęłam na siebie swój sweterek i ruszyłam przez korytarz do ostatniego pomieszczenia w którym mieściło się biuro głowy tego ośrodka. Zapukałam,a gdy usłyszałam donośne "proszę!", od razu pchnęłam drzwi i po chwili znalazłam się w środku.

- Oh, Sandy! Jak wyładniałaś. - Uśmiechnęłam się szeroko, speszona podchodząc bliżej.

- Dziękuję, Panno Suzan. A więc jak, to już koniec? - W ekscytacji zagryzłam dolną wargę, szczerząc się od ucha do ucha.

- Tak.. Ale mam nadzieję, że już więcej się tu nie spotkamy! - Zaśmiała się, kręcąc głową. - Proszę, tu masz wypis, postępy leczenia i ksera dokumentów dostarczone przez lekarzy. Opuścić ośrodek możesz już... - Zawinęła dokumenty w teczkę, zakładając na nią gumkę od razu przekazała mi ją do rąk. - Teraz.

- Dziękuję, Pani. Jestem szczęśliwa, że wyszłam z tego gówna. Do miłego zobaczenia. Żegnam. - Szybko owinęłam kobietę swoimi ramionami i porządnie ją wyściskałam. A później zadowolona i pełna wiary opuściłam pomieszczenie.

_________________________

Mówiłam, że szybko się pojawi? Mamy nową postać już w pierwszym rozdziale, Tamarę.

Witam z powrotem moje ptysie misie :D<3

Please, forgive me... (2 cz.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz