6

3K 167 7
                                    




Dawałam sobie radę, nie dałam po sobie poznać, że cokolwiek jest nie tak, nie załamywałam się i nawet nie próbowałam prosić GO o pomoc. Chciałam pokazać, że wszystko jest dobrze i nawet tak się czułam. Zostały mi dwie godziny do końca. Dwie pełne. W czasie kiedy szczyciłam się swoją zaradnością ni stąd ni zowąd wparowała do środka długonoga dziewczyna. Z delikatnym uśmiechem i plikiem kopert w dłoni.

- Cześć. Jesteś nowa? - Zsunęła ze swojego nosa okulary, które zdobiły napis Dior. Miałam ochotę prychnąć z rozbawienia.

- A owszem. Co Panią do mnie sprowadza? - Uniosłam się znad papierów i podniosłam na równe nogi. Po tylu godzinach siedzenia nie był to najlepszy pomysł.

- Czy Pan Bieber jest u siebie? - Podeszła bliżej, opierając się o biurko.

- Owszem, Justin siedzi w biurze, jednak prosił żeby nikt mu nie przeszkadzał. - Skinęłam głową.

- Myślę, że swoją narzeczoną jak najbardziej chciałby zobaczyć. Proszę, wyślij te zaproszenia. Są ważne i ważne żeby dotarły dziś. - Zamurowało mnie. Naprawdę, mocno mnie to zdziwiło.

- Uhm, okej. - Pokiwałam głową, jak gdyby nigdy nic posyłając jej swój firmowy uśmiech.

Wręczyła mi koperty, a zaraz później zniknęła za drzwiami. Wypuściłam głośno powietrze, przewracając oczyma.

Usiadłam z powrotem i szybko wyjęłam swój telefon. Wybrałam numer do Wyatta, który po trzech sygnałach w końcu raczył nacisnąć zieloną słuchawkę.

- Cześć, Maleńka. Co jest?

- On ma narzeczoną... - Odpowiedziałam ze spokojem w głosie.

- kto? - nieco zdezorientowany zaczął się wahać, mnie to jedynie rozśmieszyło.

- Justin, debilu. Justin. - Pokręciłam głową, chwytając w dłonie zaproszenia. Oprócz tego, że były niezaadresowane były też niezaklejone i niewypełnione. Cholera, nie umiem czytać w myślach. Jęknęłam poirytowana, rzucając to na bok.

- Co Ty pieprzysz? Boże, Sandy, dlaczego w ogóle nie postarasz się o przeniesienie Cie gdzie indziej? Nie będziesz musiała na to patrzeć. - wzięłam głęboki wdech i odsunęłam się na swoim krześle, by móc spojrzeć w małe okienko.

- Nie, Wyatt. Nie chce. Coś mnie do niego ciągnie, wiesz? Nie mogę tego tak zostawić. - palcem wskazującym i kciukiem delikatnie ścisnęłam za zatoki, próbując przywrócić racjonalne myślenie. Czułam się jak w kiepskiej komedii.

- Nie możesz się tak zadręczać...

- Dobra, ja idę. Mam prace, spotkamy się pózniej.

Rozłączyłam się i od razu podniosłam swoje cztery litery. Musiałam przecież uzupełnić te cholerne zaproszenia, a nie znałam adresów ani nazwisk. Wychodząc na korytarz skierowałam sie do dużych drzwi, które już znałam dobrze, bardzo dobrze. Zapukałam trzy razy, a następnie niepewnie złapałam za klamkę. Nie było już tej laski, a Justin siedział wpatrzony w laptopa.

- Od zawsze podobają Ci się brunetki? - usiadłam naprzeciwko i skradłam z jego biurka czarny długopis z logo firmy, nazwą magazynu.

- Daj spokój Sandy, jestem zajęty. - burknął, przewracając oczami.

- Widzę właśnie. Potrzebuje nazwisk i adresów do zaproszeń na Twój ślub. - Niechcący, a może chcący dałam nacisk na dwa ostatnie słowa. Byłam zawiedziona i było mi przykro, ale to moja wina. Gdybym nie popełniła tylu błędów najprawdopodobniej to ja żyłabym przy boku Justina, może jako już żona.

Please, forgive me... (2 cz.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz