3

3.4K 172 23
                                    

- Panna Sandy Parker? - gdy tylko usłyszałam swoje nazwisko, z automatu wstałam i ruszyłam nieco szybszym tempem do niewysokiej, grubszej blondynki. Spod swoich wąskich okularów wyszczerzyła swoje niebieskie ślepia.
- To ja. - kiwnęłam głową i cicho się zaśmiałam, mając nadzieje, że to rozładuje trochę atmosferę.
- Proszę, dokumenty, plan zajęć. pierwsze zajęcia zaczynają się za sześć minut. - miałam wrażenie, że te słowa powtarza mniej więcej na okrągło. Zmęczona Jej kamienną twarzą, wyminęłam kobietę, a za sobą słyszałam jak woła kolejną osobę, tuż pod moim nazwiskiem. Odechciało mi się siedzenia tutaj, wolałam wyciągnąć gdzieś Wyatta. Swoją drogą, była to jedyna osoba którą znam, a nawet mogłabym powiedzieć, że gramy na tych samych falach. Długo wczoraj ze sobą rozmawialiśmy. Dzisiaj również mamy się spotkać. Tuż po moich zajęciach i jego sesjach.
Pierwsze, pierwsze... Kultura języka, polski, historia i nauki społeczne. Okej, przeżyje.
Wchodząc na aulę, czułam się jakbym spełniała marzenia. W końcu to było coś o czym marzyłam od trzech lat, a zabiegałam o swoje miejsce rok. Tylko jest jedno ale, prawda? Nie miałam być sama. Miałam tu być z moim narzeczonym, którego byłam niemal oczkiem w głowie. Wiedziałam to ja, on i wszyscy dookoła. Ciężko było mi o nim myśleć, bo wciąż był dla mnie cholernie ważny i uważałam, ze to uczucie nie wygasło do końca. Oczywiście, byłam ciekawa co robi, gdzie jest i jak sobie radzi. Ale ponoć im mniej wiesz tym lepiej śpisz. Tya...

Pierwsze wykłady, dzień zaliczony, a minęły mi niesamowicie szybko. Byłam w szoku, że zajęcia tutaj odbywały się na tak wysokim poziomie. Czułam sie spełniona, a przede wszystkim... Głodna!
Szybko wybrałam numer do jedynej znanej mi tu osoby.
- Wyatt? Głodna, szybko! - jeknęłam do słuchawki, idąc wzdłuż jednej z głównych ulic.
- Cześć Sandy, u mnie okej, a u Ciebie? - słyszałam ironię w jego głosie, a ja automatycznie zaczęłam się śmiać.
- Tak, tak, miś. Po prostu chodź coś zjeść, bo nie jadłam nic od śniadania. Niedaleko widziałam galerię, trzy przecznice od mojego domku. Masz dziesięć minut, czekam. Buźka! - wypaliłam szybko i za nim zdążył odezwać się słowem, po prostu się rozłączyłam i ruszyłam w stronę widocznego juz, dużego budynku.

                  JUSTIN

- Kochanie, oglądałeś już projekt zaproszeń? Wysłałam Ci na pocztę! - Głos Tamary przedarł panująca ciszę, gdy tylko niechcący trzasnąłem drzwiami wejściowymi (najprawdopodniej przez wiatr).
- Tams, jeszcze nie. Poza tym, czy zaproszenia to najważniejsza rzecz? Najważniejsza będzie ceremonia, na której przypieczętujemy naszą miłość obrączkami i postanowimy żyć długo i szcześliwie. W chorobie, biedzie i nieszczęściu. Tak? Oczywiście, że tak.  - gdy tylko moja ukochana stanęła przede mną w luźnej, różowej sukience, od razu owinąłem swoje dłonie wokół jej talii i mocno przytuliłem.
- Stęskniłem się. - szepnąłem, nim musnąłem jej delikatny policzek.
- Ja za Tobą też, mój kochaniutki. Jak w pracy? - Na komodę rzuciłem swoje rzeczy i mając je kompletnie w dupie, ruszyłem za Tamarą do kuchni.
- Nudno, nudno i nudno. Nic szczególnego, to co zawsze. - wzruszyłem ramionami i zasiadłem do stołu, który idealnie przygotowany był zapełniony jedzeniem.
- Słuchaj, musisz zacząć pomagać mi przy ślubie. Okej, zaproszenia nie są Twoją mocną stroną, ale ja sama wszystkiego nie ogarnę. - Jęknęła z ewidentnymi pretensjami w głosie.
- Kochanie, ale ja sie na tym kompletnie nie znam. wynajmij sobie wedding planner. Nie wiem, ale dla mnie najważniejsza jesteś Ty i moment, kiedy zostaniesz już moją żoną. - zacząłem jeść, zerkając co jakiś czas na Tamare, która siedziała naprzeciwko mnie.
- Zapraszasz kogoś ze swoich starych znajomych?
- jasne... Ryan bedzie moim świadkiem. - Wzruszyłem ramionami.
- Jak to Ryan? Słuchaj, musisz wziąć Blacka. Dobrze to zrobi magazynowi.
- Tamara, z całym szacunkiem, ale to nasz dzień. Ja Ci nie wybieram świadkowej, ty mi nie wybieraj świadka. Ryana znam od zawsze i jest dla mnie jak brat. - uśmiechnąłem sie, nie chcąc prowokować Tams do kolejnej awantury, na ktora niespecjalnie miałem ochote. - ide się polozyc, ciężki dzień.

Niewiele myśląc po prostu wstałem i wolnym krokiem ruszyłem w stronę schodów, po których się wspiąłem i ostatecznie skierowałem swoje nogi ku sypialni w ktorej  to zdjąłem z siebie sztywny garnitur i zastąpiłem to dresami i luźna koszulka. Kochałem swoje życie, ale czasami miałem dość robienia wszystko żeby inni byli szczęśliwi i zadowoleni, a nie ja. Dopadła mnie mini depresja, której chciałem się pozbyć przez poświęcenie dwóch godzinek na sen. Zakopałem się pod kołdrę i przez chwile wyobraziłem sobie jak leżę w swoim pokoju u dziadków, gdzie rano czekało na mnie babcine śniadanie, a na obiad było spaghetti. Brakowało mi tego cholernie, a dorosłe życie nie było wcale takie fajne jak wydawało nam się to pare lat temu. Dziękuje tylko Bogu, że nie musze się martwić z czego opłacę rachunki i gdzie jeszcze nie szukałem drobnych na chleb. Ale nie czułem się chyba jednak tak do końca na 100% szczęśliwy jak mi się wydawało.

Po swoich długich rozmyślaniach, o decydowaniu za i przeciw oraz kalkulowaniu co i dlaczego, odpłynąłem w głęboki sen, kiedy to mój umysł zabrał mnie w miejsce odległe i szczęśliwe. Może też trochę śniłem o przeszłości, Sandy i o tym jak sobie radzi. Widziałem Ją zaćpaną, wychudzoną i brudną, a jednocześnie tak bardzo zniszczoną i nieogarniającą rzeczywistości. Bardzo mnie to zmartwiło, widok był przerażający. Nie wiedziałem co się tak naprawdę z nią dzieje, ale sen chyba próbował dać mi do zrozumienia, że od mojego wyjazdu niewiele się zmieniło, a moja piękna i urodziwa Sandy zamieniła się w coś co ciężko rozpoznać. Stała się marginesem społecznym, podczas gdy ja wspinałem się coraz wyżej. Ona została tam gdzie sama wpadła i nawet mimo wyciągniętej dłoni wolała siedzieć tam, w swoim własnym świecie, gdzie dla trochę gównianego proszku jesteśmy w stanie wyrzec się rodziny, sprzedać cały swój majątek, na który niektórzy  pracowali całe swoje życie. Wizja, że Tamara bądź ja moglibyśmy wpaść w coś takiego, niesamowicie mnie przerażała. Ale teraz, dzisiaj nie miałem ochoty rozmyślać nad życiem. Zastanowię się nad tym kiedy indziej. Może jutro, miedzy spotkaniem z prezesem działu modowego i działu zdrowej żywności...

... kurwa...
Potrzebuje wolnego.




Przepraszam, ze rozdział jest krotki, ale za dwa tygodnie koncze szkole, a nagle moi nauczyciele przypomnieli sobie o braku ocen i codziennie mam jakies sprawdziany. No cholera mnie weźmie strzeli ;))
P.S tą druga czesc zamierzam pisac spokojnie, bez pośpiechu. Nie chce skonczyc jej jak tamtej, wiec prosze o cierpliwość :D

Kocham, dobranoc💕😘

Please, forgive me... (2 cz.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz