5

3.3K 189 35
                                    


Czarna, wysoka spódnica i wyprasowana biała koszula idealnie leżały na moim lekko chudym ciele. Tyłek i biodra podkreśliła obcisła spódnica, a bluzka.... Nie przesadzajmy, nie będę świecić cyckami przed rodzicami Justina, niech mnie pamiętają jako pracowitą i uczynną dziewczynę. Ciemne loki zarzuciłam na plecy, by z każdym moim krokiem wesoło poruszały się na boki. Mój makijaż nie był mocny, ale też wyglądał... Elegancko. Na stopy nasunęłam szpilki, przez co moje nogi znacznie się wydłużyły.

- Kobieto, Ty idziesz tam kręcić porno, czy pracować? - Zagwizdał, mierząc mnie wzrokiem.

- A co, bzyknąłbyś mnie? - Uniosłam brew, zakładając rękę na biodro.

- Teraz... Brałbym Cię gdzie popadnie. - Uśmiechnęłam się na jego słowa, które z ust Wyatta były szczerym komplementem.

- Ciekawe co Justin im o mnie nagadał. Mam nadzieję, że nie mają mnie za tą osobę, którą byłam wcześniej. - Westchnęłam i na moment pozwoliłam sobie usiąść na kanapie.

- Laska, to przeszłość. Odbębnisz swoje i wrócisz na uczelnię. Pewna siebie i swojej przyszłości. Nie myśl o tym. - Usiadł obok mnie i delikatnie potarł moje ramie.

- Boję się znów usłyszeć o Justinie, wiesz? Boje się, bo wciąż jest dla mnie ważny i po mimo tego pośpiechu, wyścigów szczurów... Wciąż Go kocham. - Ulżyło mi. Ulżyło, gdy tylko wydusiłam z siebie te słowa. 

- Wiem, Sandy. Wbrew pozorom widzę, że jesteś gdzieś tam zamknięta. Ale to będzie najdłuższy i najgorszy miesiąc. Jeśli to przetrwasz, cholera, będziesz najsilniejszą osobą jaką znam. - Uśmiechnęłam się i uniosłam głowę, delikatnie przytulając przyjaciela. 

- Dobra, koniec tych czułości. - Zaśmiałam się i wstałam, prostując palcami spódnicę.

- Okej, ja zostanę i skręcę Ci te meble.... Mieszkaj w czymś przytulnym. - Pokiwałam głową i puściłam bu buziaka w powietrzu, kierując się do wyjścia. Złapałam za torebkę, wyskakując za drzwi. 

Niestety, nie znałam jeszcze idealnie Los Angeles, dlatego musiałam adres wbić w gps. I tak szłam, z telefonem i oczyma wlepionymi w kolorowy ekran. Mijałam tak zakręty, przecznice i ulice. Cholera, muszę zaoszczędzić na samochód. 

"Jesteś na miejscu"

Kobiecy, irytujący dźwięk nawigacji dał o sobie znać. Uniosłam głowę, a moim oczom ukazał się dość spory budynek. Cholera, denerwuję się. Moje ręce były mokre od potu, a pot od zdenerwowania. Wzięłam głęboki wdech, powtarzając sobie, że to tylko miesiąc. Najważniejsze pierwsze wrażenie, a przecież mnie znają. Wyciągnęłam teczkę ze swoimi dokumentami i ruszyłam do wejścia. Od razu zagadałam do recepcjonistki.

- Dzień dobry. Jestem stażystką, mogę rozmawiać z Panem, bądź Panią Bieber? - Kobieta spojrzała na mnie lekko zdziwiona.

- Mogę zobaczyć? - Wskazała na moją teczkę, a ja szybko pokiwałam głową i wyciągnęłam umowę podpisaną między uczelnią, a firmą Bieber Company. 

- Okej, w porządku. - Sięgnęła po słuchawkę, a ja znudzona oparłam się łokciami o szklany blat.

- Pan Bieber czeka na Panią u siebie. Proszę przepustkę, ostatnie piętro prosto. - Wyciągnęła małą plakietkę z kodem kreskowym. Nie zupełnie wiedziałam do czego mi to, ale już później się przekonałam. To cholerstwo było nawet potrzebne do otworzenia windy. 

W środku znajdowało się jeszcze paru innych ludzi, którzy zmierzali kolejno na każde chyba piętro, przez co czas dłużył mi się niesamowicie. Gdy WRESZCIE winda zatrzymała się na ostatnim piętrze, były tu dwie pary drzwi. Mniejsze, po prawej i duże na wprost. Już wiedziałam co i jak.

Delikatnie zapukałam w drewniane drzwi, słysząc głośne mruknięcie, stwierdziłam, że to znak. 

Biuro wyglądało niesamowicie, było duże, przestronne i szaroczarne.

Wtedy doznałam szoku, najprawdziwszego i chyba też zawału serca.

Za biurkiem nie siedziała mama Justina, nie tata Justina, a On sam. Jego wzrok był wlepiony w ekran laptopa, który pożerał całą jego uwagę. Powoli, jak wtedy gdy zbliżasz się do małego, spłoszonego kotka. Moje ręce drżały, a nogi z kroku na krok odmawiały posłuszeństwa. Gdy w końcu byłam przy samym biurku, jego oczy uniosły się znad laptopa i chyba zamarł.

- Cześć... - Szepnęłam, wzrokiem jakby próbując dostrzec jakiekolwiek oznaki czasu. Ale ich nie było. Przez chwile miałam wrażenie, że właśnie wracam do domu, w którym czeka na mnie właśnie On, a ten długi okres w ogóle nie miał miejsca.

- Sandy? - Powiedział, może z nadzieją w głosie?

- Co Ty... Jak? To nie... To nie Twoi rodzice tu... Czemu... - Wzięłam głęboki oddech i dla uspokojenia musiałam usiąść, tak więc zajęłam jedno z dwóch wolnych krzeseł, by nie runąć na ziemię.

- To... Moja firma jak widać... Co Ty tu robisz? W ogóle, żyjesz. Myślałem, że... - Zatrzymał się, chyba sam nie wiedział, czy może dokończyć to zdanie. Sama nie chciałam żeby to robił.

- Żyje, nie zaćpałam się, nie skończyłam jako dziwka na zawołanie i wyszłam całkiem na ludzi. Jak widzisz, jestem tu, jako stażystka. - Szepnęłam.

- Widzę, ale wciąż nie wierzę... Zostawiłaś mnie. - Jego głos się załamał, a moje serce rozbiło się na milion kawałeczków. Ja się rozbiłam. 

- Dla Twojego dobra, Justin. - Z całych sił powstrzymywałam się, żeby nie rozryczeć się jak stara baba i nie rzucić mu się na ramiona z nadzieją, że przyjmie mnie jak gdyby nigdy nic.

Jego wyraz twarzy się zmienił, postawa także.

- Mogę zobaczyć dokumenty? - Powiedział stanowczo, wyciągając rękę.

Znajdowało się tam całe moje życie, a przynajmniej ostatnie dwa lata. Przeglądał je z dobre dziesięć minut, chyba sam nie wierzył, że w tak krótkim czasie udało mi się tak wiele osiągnąć. Może nie wiele, ale rzucenie narkotyków to już jest coś. 

- Przez pierwszy tydzień będziesz moją asystentką. W ciągu tego tygodnia również napiszesz tekst do gazety, wymyśl coś ciekawego, coś co mnie zaskoczy. Masz do wyboru wszystkie działy, wybierz sobie który będzie Ci odpowiadać. Do Twoich obowiązków należy odpisywanie na maile, które w dużej mierze to propozycje i współprace. Segreguj je proszę na ważne, do rozważenia i takie, które nie nadają się. Listy, a również mój grafik, spotkania, wszyscy ludzie którzy będą chcieli dotrzeć do mnie, będą przechodzić przez Ciebie. Twoje małe biuro znajduje się obok. Przez osiem godzin dziennie jesteś na moje zawołanie, masz tam grafik z ostatnich dwóch miesięcy, przyzwyczaj się i zapoznaj się z nim byś mogła ustalać go według moich widzi mi się. Na początek, może po prostu zrób mi kawę. I żeby było jasne. Przerwę na lunch i brunch ustalam ja, kiedy to zrobisz swoją robotę. Ah, papiery też należą do Twoich obowiązków. Miłej pracy.

Spiął moje dokumenty z powrotem do teczki i zwrócił mi je, a swoją uwagę z powrotem skupił na laptopie. Miałam wrażenie jakby ktoś dał mi w twarz, ale wiem, że sobie na to zasłużyłam. Byłam potworem. Posłusznie wstałam i ruszyłam do wyjścia. Od razu zajęłam miejsce w pomieszczeniu obok. Było całkiem ładne, ale nie konkurowało z biurem Justina. Ekspres stał w małej kanciapie, gdzie szybko się z nim zapoznałam i wstawiłam kawę. Za ten czas wzrokiem przeleciałam po szafkach, segregatorach i biurku. Punkt pierwszy, nie podpadać Panu Justinowi. Cholera, to będzie naprawdę długi miesiąc....




Snapchat: suzymccallff

Please, forgive me... (2 cz.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz