Poczułem, jak poranne promienie słońca padają na moją twarz, tym samym sprawiając, że zamruczałem z przyjemności. Dużo osób w tym momencie by wstało i zasłoniło okno żaluzjami, ale ja lubiłem czuć to ciepło na skórze, natomiast światło lekko drażniło moje oczy, dodawało takim chwilom uroku. Od pewnego czasu zacząłem doceniać każdy poranek i fakt mogę wstać wraz z nim... No może czasami wstawałem wraz z popołudniem, ale to inna historia. Dzięki otwartemu oknu słyszałem, jak ptaki cicho podśpiewują, a do moich nozdrzy dobiegł zapach wiosny. Wszechobecny spokój, łóżko i ja. Wtuliłem się bardziej w poduszkę i westchnąłem z uśmiechem na ustach. Istna sielanka...
— Vincent! Nie słyszysz, jak mama woła cię na śniadanie?! Rusz ten chudy tyłek i zejdź na dół!
...którą przerwał mój kochany, starszy brat, otwierając, a właściwie to prawie wywalając drzwi z zawiasów.
— W tej chwili wstajesz albo powtórzymy metodę szybkiego budzenia z zeszłego tygodnia. — Po usłyszeniu tych słów usiadłem tak szybko, że mogłem poczuć, jak coś mi strzeliło w kręgosłupie.
Tak, jak powiedział Alexis, w zeszłym tygodniu zdarzyła się podobna sytuacja. Z tą różnicą, że ja nie za bardzo chciałem współpracować i skończyło się na tym, że zostałem cudownie obudzony przez kubeł zimnej wody. Dla niektórych brzmiało to jak scena ze słabej komedii, ale mój brat nie słynął z wielkiej cierpliwości, zwłaszcza w stosunku do mnie.
Gdy chłopak zobaczył, że jestem już rozbudzony i z grymasem na twarzy wspominam ostatnią pobudkę, wyszedł, trzaskając za sobą drzwiami. Wstałem niechętnie z ciepłego legowiska i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Kremowe ściany w jednej trzeciej zapełnione szkicami bądź plakatami z postaciami Marvela i do tego drewniane, nowoczesne meble. Uwielbiałem swój pokój. Zawsze jasny, przytulny, a w środku mogłem odnaleźć spokój. Najważniejsze było dla mnie to, że nie czułem się w nim ograniczony, jak za czasów sprzed remontu. Będąc w tym pomieszczeniu, czułem, że mogę zrobić, co chcę.
Wszystko byłoby piękne, gdybym po chwili nie spojrzał w dół i moim oczom ukazał się wszechogarniający syf. Walające się po podłodze rysunki i brudne ubrania, na biurku cała armia kubków, a gdy mój wzrok skupił się na jednym z moich nowych dzieł, leżącym koło bokserek, poczułem, jak ze złości robią mi się czerwone uszy. Podszedłem bliżej i przyjrzałem się zarzyganej kartce. W całej tej brei dojrzałem małe, brązowe kuleczki... i wszystko stało się jasne.
Wziąłem szkic do ręki i skierowałem się w stronę schodów. Gdy przechodziłem koło lustra, spojrzałem na swoje odbicie. Gęste blond włosy, aktualnie roztrzepane we wszystkie strony świata, wory pod niebieskimi oczami, czarny pieprzyk nad lewą brwią i... Czy właśnie wyskoczył mi nowy pryszcz na nosie? Nieważne, teraz miałem inne priorytety. Zszedłem na dół i z impetem wpadłem do salonu połączonego z kuchnią, po czym wrzasnąłem:
— Kto znowu dał Napoleonowi rodzynki?! Ten gruby kocur zrzygał mi się na rysunek! — wydarłem się na cały dom, a dla podkreślenia swoich słów uniosłem pokrzywdzonego do góry.
Po chwili jednak zastygłem. Mama jak zwykle krzątała się w kuchni, a przy stole siedzieli moi dwaj bracia oraz niespodziewany gość. Victor, czyli przyjaciel Alexisa, a zarazem obiekt moich westchnień. Automatycznie przeczesałem włosy, mając nadzieję, że nie wyglądam aż tak źle, jak przed chwilą widziałem w lustrze.
— Ja raczej nie — odpowiedział Victor na moje wcześniejsze pytanie. — Ale mogę ci powiedzieć, że masz troszkę zaschniętej śliny na brodzie — dodał z kpiącym uśmieszkiem.
W tym momencie przeklinałem swoją nadpobudliwość. Dlaczego nie mogłem jak zwykły człowiek najpierw się ubrać i ogarnąć, a dopiero potem na spokojnie zejść na dół i w cywilizowany sposób wyjaśnić swój problem? Nie, ja musiałem, przypominając dziecko spod mostu, wbiec do kuchni niczym buldożer i zacząć się drzeć, jak to kot mi obrzygał rysunek...
— Co ty tutaj robisz? — zapytałem, gdy już dyskretnie wytarłem brodę, próbując odwrócić uwagę od mojego wyglądu.
— Może to, co prawie każdego poranka? — powiedział mój starszy brat, a ja poczułem się jak ostatni idiota, zadając tak trywialne pytanie. Zacisnąłem place u stóp, nie chcąc pokazać swojego zawstydzenia. Alexis zawsze musiał dobić leżącego. Może faktycznie zapomniałem, że praktycznie codziennie ta dwójka jeździ razem do szkoły, ale ja dopiero wstałem! Miałem prawo nie kontaktować jeszcze z rzeczywistością. — Oj, chyba nie wytarłeś się do końca — zaśmiał się perliście, ukazując rząd równych, białych zębów, efekt noszenia stałego aparatu. Aż tak idealny to on nie jest, żeby urodzić się z uśmiechem niczym Leonardo DiCaprio.
— Ej, przestańcie! Bo zaraz będziemy musieli go gasić — zachichotał tym razem mój młodszy o trzy lata brat, Blaise. W sumie nie dziwiłem mu się. Miałem wrażenie, że uchodzi ze mnie para.
— W sumie niedawno Alex już to zrobił — dopowiedziała pod nosem moja matka tak, aby wszyscy usłyszeli, tym samym przypominając akcję z wiadrem.
— Mamo! Nawet ty przeciwko mnie?! — Chyba już nikogo nie miałem po swojej stronie... Już zapomniałem o incydencie z kotem. Teraz próbowałem nie stracić ostatnich resztek godności.
— Oj, spokojnie, Alexis tylko żartował. W dodatku to całkiem urocze, że się ślinisz przez sen — powiedział Victor, patrząc prosto w moje oczy.
Przyznaję, że dla tych słów warto było przejść przez to wszystko. Chociaż pewnie była to bardziej obelga niżeli komplement, ale ja mogę to interpretować jak chcę. Może po szkole kupię coś temu rudemu gigantowi w podzięce.
— Dzięki — prychnąłem, udając, że wcale nie obchodzą mnie jego słowa.
Siadając do stołu, od razu dostałem pod nos ciepłe naleśniki i całusa w czubek głowy od mamy. Tak, za to też podziękowałem.
Po śniadaniu szybko pobiegłem do pokoju, by ogarnąć swój wygląd. Musiałem to zrobić w rekordowym czasie, bo Alexis powiedział, że nie ma zamiaru na mnie czekać. Jeżeli się nie wyrobię, będę musiał iść na piechotę do szkoły, a nie zostało dużo czasu do dzwonka. Ubrałem się w pierwsze-lepsze, leżące na podłodze spodnie i jakąś starą bluzę. Wziąłem grzebień i uczesałem włosy, co w sumie i tak dużo nie zmieniło. Dalej żyły własnym życiem, ale ja to nazywałem „artystycznym nieładem" i oczywiście miałem wszystko pod całkowitą kontrolą. Przejechałem szczoteczką parę razy po zębach, spryskałem się intensywnie pachnącym dezodorantem i voilà!
Gdy byłem już gotowy, chwyciłem plecak, wpakowałem do niego czerwony zeszyt na szkice i ponownie dzisiaj zbiegłem po schodach, prawie się wywalając. Na szczęście zdążyłem, chłopaki wciąż byli w domu. Całą trójka, nie licząc Blaise'a, który wyszedł wcześniej do swojej szkoły, zakładała buty. Mieliśmy już wyruszać, kiedy nasza mama stanęła w progu, wycierając mokre ręce w kuchenną szmatkę i zatrzymała mnie słowami:
— Vincent, a posprzątałeś te wymiociny?
„Nie, tylko nie to." — pomyślałem, mając już przed oczami swój sprint do klasy.
— Mamo, proszę, muszę wychodzić, a oni nie poczekają. — Spojrzałem na nią błagalnie.
— Ja tego nie zrobię, bo się śpieszę do pracy, a do twojego powrotu to już dawno zaschnie. Może gdybyś wcześniej wstawał, nie miałbyś takich problemów. — No i cała piękna wizja pojechania z Victorem do szkoły legła w gruzach.
— No to ty idź posprzątać po swoim pupilu, a my lecimy — rzekł Alexis jakby z satysfakcją, po czym założył plecak i wyszedł. Kochane rodzeństwo.
Z opuszczoną głową miałem już się odwrócić w stronę swojego pokoju, gdy nagle poczułem czyjąś ciepłą dłoń czochrającą moje włosy.
— Pamiętaj, że dzisiaj trening, nie spóźnij się, Młody. — I wyszedł, a ja dalej stałem jak ten kołek, po raz kolejny dziękując mojemu kotu.
![](https://img.wattpad.com/cover/71960665-288-k921736.jpg)
CZYTASZ
Młody
Teen FictionVincent jest posiadaczem dwóch braci, wrednego futrzaka i uczuć, które ulokował w niewłaściwej osobie... W osobie, którą zna od lat W osobie, która jest chłopakiem... W osobie, która jest przyjacielem jego starszego brata... Zapraszam do czytania pr...