Rozdział 28

61 11 2
                                    

Jak Lucas mógł tak głupio żartować?! Wściekła na brata poszłam na ubocze obozu. Przyjebałam z pięści w pierwsze lepsze drzewo a po czym krzyknęłam z bólu. Z kostek poleciała mi krew z popękanej skóry.
-Kurwa jego jebana mać!- syknęłam przez zaciśnięte zęby przykładając zranioną dłoń machinalnie do ciała.
-Natalia! Wszystko gra??- zaniepokoił się Eleven podchodząc.
-Tak. Jest dobrze- skłamałam
-Tak. Tylko drzewo swoim staniem cię wkurwia tak?- zaśmiał się
-Powiedzmy...W pizdu drzewo boli- jęknęłam
-Hah! No co ty nie powiesz- zakpił
-No nie powiem że lubię Widow- stwierdziłam
-O to tu się zgodzę. Z wielką chęcią bym ci pomógł ją wywalić z grypy- odparł.
-Dobra...ja lecę przemyć ranę- zaśmiałam się i poszłam nad strumień. Usiadłam na brzegu i ostrożnie włożyłam dłoń do zimnej wody. Syknęłam cicho i zacisnęłam zęby.
-Tu jesteś panno młoda!- zaśmiała się Agnieszka podchodząc do mnie.
-W chuj zabawne kurwa- prychnęłam
-Oj dobra...Już nie będę- powiedziała i dodała-A tobie w rękę co się stało?
-Drzewo mi stało(ach skojarzenia xD) na drodze to w nie jebłam-wzruszyłam ramionami.
-Biedne drzewo...uciec nie zdążyło(xD ale rymy )- zaśmiała się Agniecha.
-No niestety za wolny był w przeprowadzce- odparłam ze śmiechem.
-Ale dobra. Potrzebne bandaże?- spytała
-Nie...dam radę i bez tego- stwierdziłam
-Hej kochanie...hej Wachacz- przywitał nas Carlos
-Hej dziadku- zaśmiałam się
-Nitka ty dzie...Który skurwiel cię zranił?!- spytał ostro widząc rany na kostkach.
-Ten drzewiasty- odparłam wskazując kasztanowca z popękanym pniem.
-Eh...Lia. Powinnaś na siebie uważać- westchnął
-Nie mogę ci tego obiecać- mruknęłam
-Oj proszę cię piękna- zrobił maślane oczka
-No dobra...Postaram się jednak nic nie obiecuję- przewróciłam oczami.
-No przynajmniej tyle- uśmiechnął się i mnie pocałował.
-Mmmm...nie wolno próbować mnie przekupić- zaśmiałam się
-Ej zakochani zbieramy zadki w dalszą drogę- wtrąciła się Agniecha.
-Słyszysz? Zbieraj się piękna- wyszczerzył się Carlos
-No głucha nie jestem dziadku- zakpiłam zrywając się na nogi i udałam się w stronę obozu.
-To był falstart!(czy jak to się pisze xD)-krzyknął za mną chłopak.
-A kto powiedział że się ścigamy?- spytałam
-No...w sumie racja- stwierdził
-No to na koń!- odparłam
-Tak. To na koń- zaśmiał się.
-Mandzio! A gdzie ta ruda szmata? Wolała bym mieć ją na oku- syknęłam gdy nigdzie jej nie zauważyłam.
-W nocy musiała się wynieść bo od rana jej nie ma- zmarszczył brwi(xD przez horror chciałam napisać krwi)
-Co kurwa?! Widow jako przyjaciel jest podłą i niebezpieczną szmatą ale jako wróg jest nieprzewidywalna- naskoczył na niego Carlos
-Carlos! Ogarnij się!- krzyknęłam i dałam mu z liścia.
-Ała...wybacz ja tylko martwię się o ciebie- mruknął masując zaczerwieniony policzek
-Ale nie musisz naskakiwać na innych. Poza tym umiem o siebie zadbać-syknęłam ostro. Wskoczyłam na Merkurego i ruszyłam za grupą co skończyła się pakować i ruszyła w dalszą drogę.
-Lia...czekaj! Proszę!- krzyknął za mną Carlos
-To ty się pośpiesz- odparłam
-Ehgrrr...dobra Łukasz zbieramy tyłki- westchnął i wsiedli na konie. Po chwili nas dogonili. Jechaliśmy jak zwykle. Czyli uzbrojeni na zewnątrz a bezbronni w środku.

Post ApokaliptoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz