Rozdział 34

65 8 5
                                    

Kathy posłała mi złowieszczy uśmiech i odeszła. Zmarszczyłam zmartwiona brwi patrząc za odchodzącą dziewczyną.
-Nie podobał mi się jej wzrok...- mruknęłam.
-Nitka nie gadaj że się boisz- zaśmiała się Patka
-Ehhhhhhhhh...-westchnęłam tylko zatrzymując się. Dopiero gdy zostałam 100 metrów za resztą z wolna ruszyłam za nimi. Byłam sama na szarym końcu. Inni gadali i śmiali się ściszonym głosem. Czasami lubiłam taką samotność. Można się skupić i nic ani nikt ci nie przeszkadza.  Lekki szum liści drzew,pośpiewywania ptaków...Żyć nie umierać. 

-Natalia wszystko gra?-spytał Carlos który nagle wyrósł mi przed twarzą. 

-Tak...Chyba tak...-odparłam obojętnie wbijając wzrok w ziemię

-Lii...Przecież widzę że coś się dzieje. Mi możesz wszystko powiedzieć kochana-szepnął mi do ucha

-Eh. Po prostu chodzi oto że boję się tego co może być jutro. Co może wymyślić Widow...-wyznałam po chwili milczenia

-Przy mnie nie musisz się bać. Zrobię wszystko co w mojej mocy by cię ochronić- pocieszył mnie 

-Ale najbardziej się boję że stracę ciebie- odparłam patrząc na niego. Carlos momentalnie objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Pocałował i spojrzał się tymi zajebistymi kocio zielonymi oczami. Uśmiechnęłam się lekko i wtuliłam się w niego.

-Nigdy mnie nie stracisz Niteczko-szepnął po czym dodał- Dołączmy do reszty grupy bo nam uciekną. 

-Mmmm...Sami też byśmy dali radę- zaśmiałam się figlarnie jednak pozwoliłam by chłopak pociągnął mnie do reszty grupy. 

-Wiem że dalibyśmy radę ale nie możemy zostawić tych czopów na pastwę losu- zażartował

-Hola hola! Kogo nazywasz czopem?-spytał Eleven podchodząc do nas.

-Wszystkich co nie poradzą sobie sami w apokalipsie- wzruszył ramionami Carlos

-Aaaa...To spoko nie obrażam się- wyszczerzył się Mateusz 

-I prawidłowo...Nie zamierzałem obrażać tych co w sumie zorganizowali tę eskapadę- mruknął 

-To wy se pogadajcie a ja pójdę dalej- powiedziałam i już chciałam wrócić  na tył grupy gdy Carlos chwycił mnie za kaptur

-A ty gdzie młoda damo?-spytał

-Eeee...Osłaniać tyły?-odparłam

-O nie. Co to to nie. Zostajesz ze mną tutaj piękna- stwierdził 

-Eh. Nie dasz mi stać się samotną?-żachnęłam

-Niestety ale nie Liu-zaśmiał się

-Ty wredny draniu...I za co ja cię kocham?-spytałam przewracając oczami

-Za mój testosteron- zażartował

-Tak jasne. Oraz za twoje piękne oczy- zawtórowałam mu śmiechem

-No i już wiesz za co mnie kochasz- odparł

*time skip* 

Zbliżał się wieczór. Większość osób ledwo powłóczyła nogami po całym dniu marszu po ciężkim terenie. 

-Błagam rozbijmy obóz- jęknęła Kathy stając na środku polany

-Powinniśmy iść dalej- nalegał Naruciak

-To sam se leź jak gówno widać imbecylu- warknęłam i usiadłam na trawie. 

-Uważaj na słowa bo zamilkniesz na zawsze- odparł podchodząc

-Tknij ją tylko a obiecuję że zginiesz śmiercią brutalną- zagroził Carlos stając z mojej obronie

-OGARNIJCIE SIĘ I TYLE!- krzyknęłam wstając. Zostawiłam plecak i poszłam w las. Chciałam być sama. Przemyśleć wszystko i uspokoić się. Wskoczyłam na pierwsze lepsze drzewo i usiadłam na gałęzi. W lesie panował przyjemny mrok który maskował moją obecność.

-Natalia? Lii proszę odezwij się!- krzyknął Lucas. Już chciałam go zawołać jednak zrezygnowałam. Wolałam pozostać sama. Na drzewie nic mi nie grozi...gorzej z tymi co siedzą na trawie. Westchnęłam cicho i spojrzałam w dal. Strach ściskał mi serce i czułam spływające po moich policzkach łzy. Czemu ta cholerna apokalipsa popsuła moje w miarę idealne życie? Czemu akurat teraz? Przecież na pewno było by wiele lepiej za te...100 lat było by zabić całą ludzkość...

Post ApokaliptoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz