Rozdział 44

59 7 2
                                    

Te uczucie obserwacji nie dawało mi spokoju. Ciągle oglądałam się na boki lub za siebie z niepokojem.
-Lii a tobie co?- spytał Carlos
-Ciągle mam wrażenie że ktoś nas obserwuje- westchnęłam.
-Oj tam. I tak cię obronię- uśmiechnął się całując mnie w policzek.
-Przed tym nim to coś nas zabije czy po tym?- zaśmiałam się
-Zdecydowane przed- odparł.
-Niech ci będzie mój bohaterze- wymruczałam opierając głowę o jego ramię.
-Te papużki nierozłączki! Dołączcie do nas bo rozbijamy obóz!- krzyknął Naruciak. Carlos wyszczerzył się tylko po czym przerzucił mnie sobie przez ramię (dla niekumatych tak jak Shrek Fionę w części 1)
-Puść mnie kretynie! Przeciążysz się tylko- powiedziałam bijąc go pięściami po plecaku.
-Oj tam. Plecak waży tylko 8 kilo- odparł
-Ale ja ponad 60- prychnęłam
-Nie marudź bo jesteśmy- stwierdził odstawiając mnie na ziemię koło Lucasa.
-Eh...i za co ja cię tak kocham- przewróciłam oczami
-Za mój urok,wdzięk i oczy- wyszczerzył się
-Za oczy na pewno. Co do reszty to nie trafiłeś- zachichotałam
-A teraz zgaduj za co ja cię kocham- zaśmiał się
-Jak to za co. Za całokształt- odparłam
-Taaak. Kształt też miał wpływ na decyzje- powiedział uśmiechnięty od ucha do ucha
-CAŁOKSZTAŁT debilu- odparłam dając mu łokcia w bok.
-Początku nie dosłyszałem. Wybacz malutka- jęknął masując obolałe miejsce.
-No niech ci będzie panie wielki- uśmiechnęłam się. Odłożyłam plecak koło pozostałych i rozejrzałam się po drzewach.
-Ja się tym zajmę a ty odpocznij. Widziałem jak pod koniec krzywisz się z bólu- powiedział Carlos wyciągając line ze swojego plecaka. Wskoczył na odpowiednie drzewo i zaczął przewiązywać linę. Oparłam się plecami o drzewo i przymknęłam oczy. Miał racje. Ostatni kawałek krzywiłam się bo rana bolała niemiłosiernie.
Słońce znikało pomału za horyzontem. Dni były krótkie. Jesień zbliżała się nieubłagalnie, coraz większymi krokami. Liście barwiły się na różne kolory tylko po to by spaść na ziemię...
-Lii nie śpij jeszcze- usłyszałam czyjś głos. Otworzyłam oczy i spojrzałam na mojego brata sennymi oczami.
-Spieprzaj...jak będę chciała to zasnę- ziewnęłam.
-Śpiąca królewno zapraszam do łóżka- zaśmiał się Carlos zeskakując z drzewa
-Nie powiem jak to zabrzmiało Pedoberze- odparłam
-To tobie się skojarzyło zboczuszku- stwierdził
-Tak czy siak...mam nadzieję że będziesz mą podusią- mruknęłam
-Niech ci będzie. Będę twą poduszką- odparł. Pomógł mi wdrapać się na drzewo po czym sam zwinnie jak kot na nie wskoczył. Przytuliłam się do niego i zamknęłam oczy. Westchnęłam zadowolona.
-Moja własna, prywatna podusia- wymruczałam sennie.
-I kołderka też- dodał głaszcząc mnie po plecach. Wtuliłam się w niego bardziej i pocałowałam w policzek.
-Tylko materaca brak-stwierdziłam.
-Śpij już a nie trzymasz się na siłę.- zaśmiał się. Uśmiechnęłam się tylko i pozwoliłam sobie zasnąć.
Biegłam przez las. Coś mnie goniło. Jakiś stwór...chyba stwór... Nagle stanęłam nad urwiskiem. Odwróciłam się i zobaczyłam wielką chmurę czarnego dymu z krwistymi ślepiami. Cofnęłam się tak że piętami stałam nad urwiskiem. Cienisty stwór rzucił się na mnie spychają mnie w dół urwiska. Spadając w dół widziałam urywki z mojego życia. Przed moją twarzą pojawiły się te czerwone oczy.
-Zginiesz w cierpieniu- wysyczał głos w mojej głowie.

Post ApokaliptoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz